Archiwa tagu: opis

Półmaraton Górski Orzeł 2023

Nie ma co ukrywać, ostatnie kilka miesięcy u mnie to jakiś rodzaj biegowej depresji. Wychodziłem pobiegać ale z pewnością nie trenować. Tu 5km, tu 8 i zapał się kończył. Bardziej cieszyły mnie rowerowe wycieczki z żoną, po których najczęściej uznawałem, że zmęczyłem się solidnie i nie ma już co dobijać kilometrów na nogach.
Nawet wizja górskiego biegu, na który zapisałem się dość dawno temu nie zdołała mnie zmobilizować na tyle bym wziął się za robotę. Z asfaltu zlazłem dwa tygodnie temu, zrobiłem 2 treningi po lasach, łąkach. Ostatnie szlify 🙂 chciałem nadać sobie w tygodniu poprzedzającym zawody ale cóż… rozłożyła mnie jakaś boleść brzucha i pobiegałem tyle co 3 km w jednym treningu. Taaaakkk…

Bieganie w takiej formie cieszy mnie coraz mniej. Przed samymi zawodami miałem nawet dylemat czy warto w ogóle startować. Szkoda mi się jednak zrobiło wpisowego, wyrzuty sumienia za takie lenistwo + wrodzone poczucie obowiązku jednak pchnęły mnie do drogi. Spakowałem ciuchy, zabrałem terenowe buty no i niech się dzieje co chce – pobiegnę.

Jedno, do czego doszedłem po tych wszystkich latach, to trochę więcej rozsądku. Ponieważ absolutnie nie czułem się na siłach na ambitne bieganie ułożyłem sobie plan by zrobić to na tempach jak najbardziej „treningowych” – spokojnie, bez szaleństw. Miało to pozwolić mi zachować siły jak najdłużej a nie wyjechać się od razu i później łazić.

Góry Sowie o poranku przywitały mnie śniegiem i temperaturami oscylującymi koło 0 stopni. Po dojściu pod schronisko Orzeł walczyłem chwilkę z myślami czy zakładać jeszcze na siebie wiatrówkę ale jednak dałem spokój i zostawiłem ją w plecaku. Koszulka termiczna + bluza z długim rękawem wystarczą. Miałem oczywiście czapkę i rękawiczki i to były z pewnością akcesoria niezbędne bo na trasie było zimno i padał śnieg 🙂

W strefie startowej stanąłem w końcówce. Na początkowych metrach myślałem czy to nie błąd bo jednak sporo było osób (a niektórzy biegli jeszcze wolniej niż ja). Błotnisto-śniegowo-liściowo-kamienne podłoże nie zachęcało jednak do szaleństw i szybko pogodziłem się z pozycją, tempem i warunkami.

Oj, brak treningów w górach dawał o sobie znać. W Górach Sowich ciężko biega się i przy dobrej pogodzie. Luźne, kamieniste podłoże wymaga wiele uwagi. Tu, przy trudnych warunkach (śnieg, błoto, liście) bałem się podwójnie i z bardziej stromych górek zbiegałem bardzo ostrożnie. Powodowało to, że w dół wymijało mnie sporo osób, które dochodziłem na momentach płaskich i tych w górę. Wolno bo wolno ale jednak podbiegałem trochę dłużej niż konkurenci.

Kilometry nabijały się i powoli zaczynałem odczuwać niedostatki formy. O dziwo, najbardziej przy momentach podchodzenia w górę. Nogi bolały. Miałem nawet spory kryzys czy warto lecieć na drugie okrążenie. Gdy wypłaszczało się (czy też robiło w dół) wolniutko ruszałem biegiem i jakoś to szło, co przekonało mnie, że raczej dam radę.

Najtrudniejsze było dla mnie podejście pod Wielką Sowę (około 14-15km). Rany ale ciężko mi się ruszało nogami 🙂 Czułem też zaczątki skurczów. Po osiągnięciu szczytu, trasa zmieniła się na sporo przyjemniejszą (bo w dół) i tu o dziwo swoim truchcikiem podążałem stabilnie w stronę mety.
Przyjemnym dodatkiem do wysiłku był fakt, że w wyższych partiach gór – zima na całego. Było pięknie biało. Dawno nie biegałem w takich warunkach więc zawsze to jakaś odmiana 🙂

Całkiem dobrze poszło mi także „mordercze” podejście w samej końcówce. Dałem radę i metę minąłem po czasie 02:56:09 (miejsce 349 z 389). Cóż… marny czas ale jak na przygotowania nie można było wiele więcej oczekiwać.

Jako, że do dekoracji i losowań nagród zostało troszkę czasu to po zalaniu się do pełna 🙂 wyśmienitą herbatką podreptałem do auta by się przebrać.
Suchy, odpoczęty wydrapałem się znów pod schronisko. Sumienność popłaca 🙂 W losowaniu udało mi się otrzymać worek z biegowymi ciuchami (koszulki, czapka). Fajnie, miła niespodzianka.

W tym miejscu wypada chyba skończyć tą relację. Nogi bolą mnie obłędnie 🙂 Dawno nie miałem takich zakwasów 🙂
Zważywszy na całkowity brak przygotowania nie poszło jednak tak źle. Nie było to oczywiście zbyt mądre ale lepiej się jednak zmobilizować niż całkiem odpuścić bieganie.

Acha, o organizacji biegu nie pisałem nic ale ja nie mam się do czego doczepić. Wszystko było ok. Polecam.

XXIX Międzynarodowy Bieg Uliczny w Twardogórze 2023

10 kilometrowe zawody, które lubię i od paru lat staram się w nich zawsze pobiec. Blisko mam do miejscowości startu. Są sprawnie zorganizowane. Jest losowanie nagród po wyścigu, w którym często udawało mi się coś zdobyć. No nie ma powodów do narzekań i pasuje mi w nich wszystko 🙂
Trasa w Twardogórze nie jest płaska (+78/-71m) ale sprzyja szybkiemu bieganiu. Widać to po wynikach. Mimo, że to raczej lokalny bieg, większość startujących mieści się w godzinie. Z tego powodu zawsze mam lekki stresik by nie być tym jednym z ostatnich.

Po starcie w Oławie (tydzień wcześniej) mniej więcej wiedziałem na czym stoję. Zakręcę się koło pięćdziesięciu kilku minut ale ich złamanie może być ciężkie. Mało trenowałem, będzie gorąco. Z tego powodu jakoś bliżej weekendu zeszło ze mnie ciśnienie i uznałem, że co będzie to będzie. Nie ma się co stresować. Przestałem więc analizować co i jak z biegiem a zorganizowałem sobie twórczą sobotę – wygrzebałem ze strychu sprzęt grający car-audio (subwoofery, wzmacniacz, kondensator) i uznałem, że muszę go mieć w aktualnym aucie. A co, tylko młodzi mogą się bawić? 🙂
Proces tworzenia jest jednak bardzo satysfakcjonujący. Pod koniec dnia zmęczony staniem i pracą wyrzeźbiłem jednak szykowną półeczkę, która może wstrząsnąc samochodem 🙂

Car-Audio po latach przerwy

Same zawody biegowe zaś odbyły się utartym wzorem. Przybyłem do Twardogóry jakoś godzinkę szybciej. Zaparkowałem auto, poszedłem po pakiet startowy. Tym razem zamiast zwyczajowych koszulek dawali fajne ręczniki kąpielowe. Ostatnio wywaliłem parę starych w domu więc można powiedzieć, że organizatorzy trafili w 10 🙂

 Na Rynku oprócz biegowych atrakcji zorganizowany był również zlot zabytkowych aut i motocykli więc troszkę sobie pochodziłem, popatrzyłem a później przysiadłem w cieniu i czekałem na start.

Już prawie czas – 10 min do odliczania więc zrobiłem rozgrzewkę, przecisnąłem się w dalsze szeregi biegaczy no i można lecieć. Tegoroczną ciekawostką była nowa trasa. Tym razem nie robiło się 2 kółek ale wydłużono ją do jednego. Kończyła się wprawdzie tak samo ciasnym nawrotem jak zwykle no ale zawsze to coś innego. Teraz, już po biegu mogę powiedzieć, że odczuciowo pierwsza połowa jest chyba trudniejsza. Więcej jest pod górkę.

Chwila startu

Wiedząc jakie są moje możliwości tempowo uznałem, że spróbuję około 5 min/km. Pod górkę trochę się zwolni, z górki spróbuję szybciej. Szło to tak:
01 – 04.54 min/km
02 – 05.15
03 – 05.17
04 – 05.10
05 – 05.11
06 – 05.09
07 – 05.10
08 – 05.12
09 – 05.00
10 – 05.04

Na trasie zgodnie z przewidywaniami było gorąco. Korzystałem co kilometr ze swoich soft-flasków z wodą. Biegłem jak widać dość równo, ciężko jednak było wykrzesać z siebie coś więcej.
Jakoś koło 5-6 kilometra wyprzedziły mnie ze 2 osoby, które do tej pory trzymały się z tyłu. Jeden z nich odszedł mi dość daleko, drugi jednak trzymał się dość blisko, widać, że chyba robił ostatkiem sił jak i ja 🙂

 Około dziewiątego kilometra spiąłem się i udało mi się go wyprzedzić. Miejsce utrzymałem do mety, zyskując 4 sekundową przewagę.

W tegorocznych zawodach uzyskałem 42 miejsce (z 67 sklasyfikowanych). Kategoria M40-7 miejsce. Czas 51:44 min. Może nie robi to wielkiego wrażenia ale jak podpowiada mi Data Sport – SUPER PROGRESS. W zeszłym roku miałem bowiem 53:22 min. Nieźle 🙂

Po biegu skusiłem się na bufet. Był dobry makaron ze szpinakiem, mięsem i posypką. Do tego bezalkoholowe piwo. Wzmocniony oczekiwałem na dekoracje i losowania. Niestety!, tym razem szczęścia nie miałem mimo tego, że bardzo dużo numerków było pustych (nie było już tych osób). Cóż, taki los. Myślę jednak, że wszystko wyszło tak jak powinno, jestem zadowolony.

Co teraz? Jako, że plany warto mieć to wymyśliłem (i opłaciłem) pod koniec listopada start w górach – Półmaraton Górski „Orzeł”. Mam jednak obawy co do wyniku. Chciałem sprężyć się i potrenować trochę lepiej. Teraz mam jednak nieplanowaną przerwę, bierze mnie jakieś przeziębienie. Oby nie okazało się, iż zwyczajowo zabraknie czasu.
Myślę jeszcze nad City Trail-em. Syn mój jednak zapiera się rękami i nogami (że nie) i trochę się waham. Czy mi samemu się będzie chciało 🙂

 Niby brat będzie biegł to może…?

W przyszłym roku zaś spróbuję jeszcze raz (może ostatni) zmierzyć się z maratonem. W Dębnie będzie jubileuszowy, 50 maraton. Nie byłem tam nigdy to czemu nie. Chodzi mi po głowie, iż może będzie to wyzwanie nieudane – jest w maju czyli na 100% marne warunki będą no ale… kolejnego setnego maratonu tam pewnie nie doczekam 🙂

XV Bieg Koguta – 10/09/2023

Ten bieg wpadł mi dość niespodziewanie do kalendarza imprez. Nie planowałem go ale, że w mojej firmie powstał pomysł startu i szukano chętnych, to czemu nie. Jak dają za darmo to się bierze (wg polskiego stylu życia) 😉

Nie spodziewałem się przesadnych eksplozji formy na nim, uznałem, że zawody będą dobrym sprawdzianem na co mnie po prostu stać. Jak będzie szło źle to do mety tak czy tak dobiegnę. Pewnie tylko trochę wolniej niż chciałem.

Wszelkie prognozy meteo wskazywały, że w niedzielę będzie bardzo gorąco. Nie służy to mi więc uznałem, że nie będę cisnął, raczej potraktuję go mocno treningowo.

Strategię weekendowego truchtania zepsuli mi jednak ziomkowie z roboty bo zaczęli dyskusje – ten ma życiówkę 49 min, drugi jeszcze lepiej. Kurde, ja tu taki biegacz! wstyd będzie skończyć na tyłach. Z tego powodu plan się zmodyfikował – polecę ile mogę (czyli na około 50 min), zobaczymy co z tego wyjdzie.

Tuż po starcie

Od samego startu udało mi się samoczynnie wejść na tempo lekko poniżej 5:00 min/km. Biegnę sobie, widzę baloniki (na mój czas) koło mnie czyli idzie ok. Pierwsze dwa, trzy kilometry biegłem troszkę przed nimi. Jakoś koło czwartek kilometra zrównali się ze mną by od piątego niestety już mi odchodzić. Niedostatki formy w połączeniu z upałem nie pozwoliły mi na pościg. Tempo oscylowało w granicach 5:20-5:30. Na więcej mnie po prostu nie było stać.

Meta

Finalnie na metę wpadłem po czasie 00:52:52. Pozwoliło to uplasować się na miejscu 249 z 639.

Z medalem

Nie tak źle jak na warunki i zwyczajowe niedostatki treningowe. W firmie też ostatni nie byłem. Najlepsi wprawdzie wykręcili koło 47 min ale wolniejsi bliżej 60. Czyli taki bezpieczny środek.

3x Śnieżka 2023

3x Śnieżka – a w zasadzie 2x czyli powrót klimatów ultra

Zbierałem się do tej relacji dłuższy czas i w sumie ciągle mi było nie po drodze. Bieg nijaki (w moim wykonaniu) to i ciężko ładny opis sklecić.
Zwyczajowo też nie załapałem się na żadne zdjęcie mimo, iż fotografów tam było jak mrówek (a czekałem cierpliwie czy uda się znaleźć na foto). Zdegustowany jestem jak koledzy po pasji mnie omijają :/

No cóż, życie…

Przygotowania
Żeby nie męczyć się podróżą przed i po biegu wykupiłem 2 noclegi w Karpaczu. Pensjonat wybrałem trochę stary (widać, iż lata świetności ma za sobą) ale był czysty, niedrogi i co ważne blisko startu. Jeszcze bliżej było z niego do Biedronki więc logistycznie nie było żadnych problemów 🙂

Prognozy pogody zapowiadały się korzystnie dlatego też nie miałem wielkich problemów ze sprzętem. Zabrałem krótkie spodenki z Decathlonu, ich 5 palczaste skarpetki, koszulkę Salomona (tania, podstawowa linia). Na głowę bandana. Na nogi wojskowe, sportowe buciki i dodatkowo piłkarskie getry Jomy. Biegowy plecak z Aldi oprócz softflasków i żeli (musy owocowe) zapełniłem wymaganą kurteczką, telefonem i w sumie tyle. A nie, zabrałem jeszcze rękawiczki biegowe jakby jednak miało być zimno na szczycie 🙂 Nie przydały się na szczęście.

Wstępny ogląd co czeka mnie na trasie miałem, bo biegłem ten sam dystans w 2018r. Od majowego maratonu, przebombiłem jednak przygotowania, dlatego też nie nastawiałem się zbytnio na rekordy a myślałem jak zminimalizować ryzyko porażki (braku sił, nie zdążenia w limicie itp). Strategia była więc prosta. Biec, bardzo spokojnie niemniej minimalizować spacery ile się da. Optymistycznie w sumie 🙂

Zawody
Pobudkę zrobiłem jakieś 2 godziny przed biegiem. Zjadłem lekkie śniadanie, przygotowałem sobie trochę wody i mus, które zaplanowałem spożyć z 30 min przed startem. Żeby nie męczyć się staniem i czekaniem na start, wyszliśmy z hotelu jakoś 08:20. Niecałe 10 min spacerku i można było spokojnie czekać.

Posiedziałem chwilkę na ławeczce, Żona zrobiła zdjęcia. Przyglądałem się trochę tłumowi biegaczy i mam wrażenie, że trochę zmieniła się pula startujących. Sporo osób (nie ujmując nikomu bo sam jestem stary i gruby :)) raczej nie wykazywała przesadnej formy. Ot nastawiała się na górską zabawę. Grupki robiły zdjęcia, relacje itp. itd. Kiedyś chyba więcej było osób, które skupiały się stricte na wyniku. Spoko, co kto lubi 🙂
Lekka rozgrzewka stacjonarna, ustawiłem się w tłumie i już – lecimy.

Start zaskoczył mnie kierunkiem. Nie wiem czemu wydawało mi się, że kiedyś biegło się w drugą stronę. Póżniej na trasie też miałem wrażenie, że pierwsze kółko szło inaczej. Albo zatarły mi się już detale ostatniego biegu albo organizatorzy coś zmienili.

Początek biegu niezbyt sprzyjał bieganiu. Uliczka była wąska, szybko przeszła w jeszcze węższą kostkowaną alejkę i ciężko było biec. A starałem się truchtać. Co mnie dziwiło dużo ludzi już tu od startu szło, wcale nie próbując biec. Mimo konieczności spacerów udało mi się sporo osób ominąć.

Pierwszy dłuższy i zaplanowany spacer zaczął się u mnie już za miastem, na szlaku prowadzącym do Strzechy Akademickiej. Skorzystałem z niego i zrobiłem parę zdjęć. Pózniej też w czasie spacerków lub przerw starałem się zrobić jakieś zdjęcia. Widoki piękne, żal nie mieć pamiątki.

Po chwili zrobiło się wypłaszczenie, to trzeba było biec w okolice punktu żywnościowego (przy Domu Śląskim). Niektórzy robili tu przerwę, ja skoro miałem dalej wodę w softflaskach uznałem, że zdobędę szczyt a uzupełniał zapasy będę na zbiegu. Droga przez łańcuchy (szlak czarny, zakosami) spowolniła mnie znacznie ale oto i jest szczyt. Fotka „spodka” i w dół.

Ciężko się zbiega po tych kamulcach i zadowolony byłem, że była dobra pogoda. Ostatnim razem było wilgotno i wtedy to był hardcore. Teraz buty trzymały dobrze, nie miałem problemów z poślizgami ale i tak nie szalałem.
Przy punkcie żywieniowym cola, woda, arbuzy i dalej w dół. Krótki odcinek był dość przyjemny aż do zakrętu o 90stopni w prawo gdzie dopiero zaczęło się kamieniste piekło 🙂 Coś tam próbowałem biec ale tempo chyba miałem spacerowe. Gdy zaczął się późniejszy odcinek szutrowy to też nie byłem zadowolony. Bałem się szybko puścić w dół by się nie wyrąbać lub zajechać nogi.

Pierwsze kółeczko zrobiłem w jakieś 2:48:15. Szybko uzupełniłem zapasy w Karpaczu i ruszyłem na drugie okrążenie. Co mnie zaskoczyło sporo osób zbiegało do miasta już niestety po limicie. Kurcze, marnie dla nich.

Braki kondycyjne dały już o sobie znać. Tym razem sporo pochodziłem w Karpaczu i ja. Gdy zaczał się szlak przez las (szlak czerwony) uznałem, że szkoda energii na próby biegu i starałem się iść szybkim marszem. Dobrze, że w lesie był cień bo upalna pogoda mogłaby jeszcze szybciej wyciąć resztki sił. Po lesie, esencja zawodów – schodkowo, kamienista trasa w górę.

Oj, delikatnie mówiąc zmęczyłem się. Z raz czy dwa, przysiadłem na 30 sekund na kamulcach. Niby zegarek nie pokazywał jakiegoś zabójczego tętna ale czułem się słabo. Wolałem odpocząć.
Przy punkcie wlałem w siebie colę i ruszyłem na łańcuchy. O ile na pierwszym kółku było dość pusto, teraz sporo turystów. Kolejki na szczyt jeszcze nie było ale… dobrze, że to nie weekend. Po drodze też się posiedziało tu i tam niemniej finalnie się wspiąłem.


Na górze wyczaiłem mojego brata (rodzinnie zdobywali szczyt od czeskiej strony). Miał być, poczekać i zrobić jakieś pamiątkowe zdjęcie. Chwilkę pogadaliśmy i ruszyłem na dół.


Jako, że trasa powrotna jest taka sama jak na pierwszym okrążeniu to nie ma się już co o niej rozwodzić. Powiem tyle, że biegłem wolniej niż za pierwszym razem i dodatkowo chyba źle związany miałem prawy but. Czułem, że obiło mi paznokcie. Dziwne, w lewej nodze nic złego nie nastąpiło.

Na mecie w Karpaczu zameldowałem się po 06:26:12. Zostało mi trochę do limitu, ostatni nie byłem. 5 lat temu jednak przebiegłem w 05:51 widać więc dobitnie, że nie był to wyczyn mistrzowski. W każdym razie jednak nie narzekam. Udałem się przebrać, umyć do pensjonatu a później z rodziną na spacer, obiad w mieście. Wieczorem wróciliśmy jeszcze na dekoracje i losowania. Los jednak do mnie się nie uśmiechnął, nic nie wygrałem.

Podsumowanie
Cóż. Bieg ukończony i jestem zadowolony. Ładne widoki, sportowy wysiłek. Poza obitymi 2 paznokciami nic sobie nie uszkodziłem. Nogi dzień później wprawdzie masakrycznie bolały ale to urok ultra. Przynajmniej wie człowiek po co tam pojechał 🙂

Ciężko…

Coś się zebrać do solidnego biegania. Czy to zniechęcenie po marnym maratonie, czy zmęczenie rygorem treningowym ? A może marne warunki pogodowe (bo albo upały albo deszcze)? Sam w sumie nie wiem.
Tak samo ciężko się zebrać do prób spisania tego co udało się dokonać w poprzednich tygodniach więc jak nie spróbuję teraz to później może już być katastrofa generalna 🙂

Maj zamknąłem całościowo takimi liczbami:
Bieganie: 141,5 km
Rower: 461,97 km
Spacery: 24,87 km

Jak widać był to miesiąc zdecydowanie rowerowy. Po maratonie potrzebowałem trochę regeneracji, nie chciało mi się biegać mimo tego, że mam zaplanowane zawody w czerwcu, lipcu. Wcześniej planowałem zresztą dłuższe jazdy rowerowe (Rowerowe Sowie, Kaszubska marszruta) jakiś sens w tym chyba był.

Ogólnie, za sprawą nacisków szanownej małżonki dość mocno wkręciłem się w rower 🙂 Żeby nasze wyprawy miały dodatkowe emocje dokonaliśmy nawet upgradu sprzętu. Mimo, że teraz na topie elektryki to … kupiliśmy sobie rowery szosowe. No dobra, dla „emerytów” jak my 😉 to szosy na emeryturze czyli po konwersji na fitnesowe dokładniej.
Ja wypatrzyłem pięknego Gianta TCR Compact Expert Series, a jej w sumie jeszcze fajniejszego Koga Miyata Gents Lux.

Giant TCR
Koga Miyata

Cóż, teraz nie pozostaje nic innego niż nawijać kilometry szosy na koła 🙂

Czerwiec jest jeszcze w toku ale patrząc na tygodnie, to działo się tak:

Tydzień 22 (tylko dni czerwca)
Bieg: 16,37 km
Rower: 55,53 km
Spacer: 2,71 km

Tydzień 23
Bieg: 8,37
Rower: 152,64 km
Spacer: 13,1 km

Tydzień 24
Bieg: 32,6 km
Rower: 56,76 km
Spacer: 1.98 km

Tydzień 25
Bieg: 35,31km
Rower: 71,48 km
Spacer: 4,17 km

Rowerowanie utrzymało mi się do końca tygodnia 23, kiedy to uznałem, iż wystarczy obijania, pora przypomnieć sobie jak się biega. W planach był powrót do zwyczajowych czterech treningów na tydzień ale pogoda, jakieś nieplanowane obowiązki spowodowały, iż w każdym tygodniu biegałem tylko po 3 razy.
Wszystko były to spokojne biegi, mające znów wprowadzić mnie w rygor treningowy.
Mimo marnego (w mojej ocenie) kilometrażu wyszły z tego nawet całkiem fajne rzeczy co opiszę w kolejnym poście 🙂

Kaszubska marszruta 2023

Czyli rodzinne wycieczkowanie na Kaszubach 🙂

Dość dawno temu w poszukiwaniu ciekawych tras, na stronie Polska na Rowerze, wpadła mi w oko propozycja wycieczek po Kaszubach, czyli tytułowa – Kaszubska Marszruta. 4 trasy po około 30-60 km, piękne okoliczności przyrody a przy tym opis, że są to szlaki praktycznie dla wszystkich rowerzystów spowodowały, iż zapadła decyzja by długi, czerwcowy weekend poświęcić właśnie na nie.

Na bazę noclegową wybraliśmy Chojnice, z którego startuje większość szlaków (i do którego jest połączenie kolejowe z ich końca).
Ponieważ z Dolnego Śląska dojazd tam zabiera trochę czasu, po analizach zdecydowałem, że pojedziemy szlak zielony i czerwony, a o ile starczy czasu i sił to jeszcze czarny. Żółty szlak wyglądał na bardzo podobny do czerwonego więc musiał wypaść z planu wycieczki.

Chojnice i przepiękny rynek

Nie będę tu podawał jakiegoś dogłębnego opisu jazdy. Wycieczka to wycieczka 🙂 Nie goniły nas terminy, czas. Jechaliśmy też z synem (12 lat), który raczej nie pała wielką miłością do roweru 🙂 więc miało być wolno, spokojnie i z przerwami tyle razy ile będzie potrzeba.
Żeby jednak zachęcić Was do pokonania Kaszubskiej Marszruty, poniżej parę zdjęć z tras i moje luźne przemyślenia o tym jak się jechało i co można zobaczyć w tym rejonie.

Na sam początek muszę pochwalić Kaszubski rejon za przygotowanie tras. Praktycznie większość drogi prowadzi ścieżkami rowerowymi oddalonymi od szosy. Są to albo odcinki kostkowe, asfaltowe lub leśne, szutrowe drogi.

Rowerami osobno

Tam gdzie jedzie się drogami samochodowymi są to odcinki lokalne, z bardzo małym ruchem kołowym. To wszystko na plus.

Trasy faktycznie są łatwe ale nie całkiem płaskie. Jest na nich sporo „chopek” czyli krótkich podjazdów i zjazdów. Większość pokonuje się leciutko, parę jednak potrafiło zmęczyć 🙂

Dostępne pliki GPX w sumie są ok. Prowadzą dobrze niemniej … zwłaszcza pod koniec szlaku czerwonego track pokazuje, iż powinno się jechać lasem 10 metrów od jezdni a w lesie nie ma żadnej ścieżki. No dobra, może jakiś zarys dawno zaoranej dróżki 🙂 Należy więc poruszać się asfaltową drogą. Nie jest to wielki problem ale informuję by ktoś nie bał się, że nie umie trafić.

Widoki, faktycznie piękne. Większość dróg prowadzi przez tereny leśne, pola uprawne czy malutkie wioski. Mija się oczywiście sporo jezior 🙂 Jednym słowem – obcujemy z naturą. Wszystko bardzo ładnie, mi troszkę brakowało jednak zabytków, ruin, może jakichś bardzo charakterystycznych architektonicznych akcentów Kaszub (o ile są). Szkoda troszkę, u nas na Dolnym Śląsku co wioska to kościół, pałac, zamek itp. Tam może jednak tak jest i należy się z tym pogodzić 🙂

Swornegacie, widok na Jezioro Karsińskie
Pola, maki, chabry
Infrastruktura wodna
Rowerowa autostrada w lesie 🙂
Pola. łaki to częsty widok na trasie

Mam nadzieję, że powyższe zdjęcia pokażą Wam, lepiej niż marny opis, czego można spodziewać się podczas wycieczki. My mieliśmy bardzo dobrą pogodę co dodatkowo uczyniło wyjazd udanym. Jestem zadowolony i każdemu kto tu nie był polecam ten rejon Polski.

Obijamy się

Biegowo. A przynajmniej ja.
Coś po maratonie ciężko mi było ostro wrócić do biegania i tylko truchtałem. Sporo za to weszło roweru. Był w tym w sumie pewien cel bo na koniec maja wybrałem się na ciekawy rajd rowerowy – Rowerowe Sowie, o którym opowiem w kolejnym wpisie.

Jako, że biegowo nic konkretnego nie trenowałem to podam tylko numerki tygodniowe.

Tydzień 20 / 2023
Bieganie: 34,54 km (3 treningi)
Rower: 85,93 km (2 treningi)
Chodzenie: 6,27 km (1 spacer)

Tydzień 21 / 2023
Bieganie: 22,15 km (2 treningi)
Rower: 148,54 km (2 treningi)
Chodzenie: 6,24 km (1 spacer)

Kolejne 2 tygodnie (bieżący i przyszły) będą jeszcze z przewagą roweru ale później biorę się ostro za treningi biegowe. Ostro, bo na początku lipca zmierzę się z górskim bieganiem na Śnieżkę 🙂 Zapisałem się dość dawno na zawody 2 x Śnieżka (w ramach 3x…)więc cóż… wypada zmieścić się chociaż w limitach 🙂


Kamizelka do biegania – Aldi

Uwaga – produkt już archiwalny (trochę u mnie przeleżał w szafie) ale czasem to samo (niewiele zmienione) powraca w kolejnej akcji. Ewentualnie może ktoś trafi na jakichś wyprzedażach. Ponieważ okazał się całkiem ciekawy chciałem go pokazać i Wam.

Reklama Aldi

W swojej karierze biegowej miałem (mam) już parę różnych plecaków-kamizelek. W sumie kolejny nie był mi aż tak potrzebny, ale ten z Aldi zaciekawił mnie zwłaszcza tym, że w komplecie były softlaski. Kiedyś ciężko było je kupić, kosztowały drogo a tu proszę – są i to dwa. Z samego tego powodu zakup uważam za okazyjny. Nawet teraz, kiedy softlaski potaniały to ciężko kupić je same za 50 zł. A gdzie plecak 🙂

W każdym razie. Wybrałem model czarno-stalowy z zieloną lamówką.

Widok całości z przodu

Kamizelka jest dość lekka, wykonana ze sztucznych materiałów. Czarny (z którego wykonane są kieszenie przednie) ma fakturę lekko siatkową, rozciągliwą. Baza czyli środek i tył (w stalowym kolorze) jest bardziej sztywna, jednolita i szeleszcząca . Sprawia przy tym wrażenie wodoodpornej.

Siateczka w środku i po 2 kieszonki na ramionach


Sporą różnicą, do innych jakie miałem, jest dość gruba, sztywniejsza, oczkowana siatka wentylacyjna na plecach. Kojarzy mi się to bardziej z plecakami turystycznymi niż bezpośrednio przylegającymi do ciała kamizelkami biegowymi. Nie uważam tego jednak za jakąś wadę. W teorii wentylacja jest. Siateczka też dobrze się do nas dopasowuje i nie przeszkadza.

Plecak zapinany jest za pomocą dwóch pasków z klamrami. Są one sztywne, regulowane przez wydłużanie-skracanie. Da się to ogarnąć, nie luzuje się w czasie biegu ale trochę szkoda, że to nie bardziej elastyczne rozwiązanie. Taśmy, „gumy” jakie np. mam w Dynaficie (opisywanym kiedyś na blogu) to wygodniejszy system.

Z zewnątrz też da się coś umieścić

Wielkim plusem tego plecaczka jest za to system kieszeni przednich. Na każdym ramieniu są dwie. Wyższa służy do włożenia softflaska. Pojemności ~250 ml wchodzą prawie całe. By butelka nie wyleciała, kieszonki można ściągnąć za pomocą gumkowych „zacisków”. Jeśli jednak flask wystaje więcej to można sobie podłapać go za pomocą umieszczonych wyżej rozciągliwych pasków. Powinno pomóc. Przyznaję nie próbowałem ale zastanawiam się czy za ich pomocą nie ustabilizował by i butli 500 ml. Hmmm…
Kieszonki niżej są dość głębokie, zachodzące na boki. Pozwalają na włożenie do nich np. po 2 musy 100gr i jeszcze miejsca zostaje. Są więc dość pakowne.

Góra niestety tylko na gumce

Jeśli komuś dalej mało to zostaje nam jeszcze tył. Komora główna sięga aż do dołu. Nie jest dzielona. Nie ma też żadnego zamknięcia od góry – tylko lekki ściągacz. Nie powinno nic wypaść ale jednak trzeba mieć to na uwadze. Na dole plecków jest siateczkowa półeczka i powyżej gumkowe mocowanie. Znaczy to, że można np. umieścić na zewnątrz wiatrówkę albo coś po co planujemy sięgać częściej. Nie trzeba wygrzebywać wszystkiego z komory głównej ryzykując przypadkowe zgubienie. Dobry patent.

Uważam, że pod względem pakowności i wygody sięgania po nasze różności Aldi daje radę bardzo dobrze. Na ostatnie treningi zabieram tylko tą kamizelkę i daje radę. Jest wygodna, nie obciera mnie, nie lata po plecach. Plecy pod nią się pocą ale raczej nie więcej niż w innych plecakach/kamizelkach.

Na koniec. Żeby nie było, iż tylko słodzę to minus jakiś musi być. Niestety zielona lamówka (albo jej krawędź) jest dość sztywna. Zaciągnięte mocniej paski przy ruchu zostawiają ślad na koszulce – mechacą ją delikatnie. Nie na każdej jest to mocno widoczne ale ostrzegam.

Jestem z tego plecaczka bardzo zadowolony. Jak traficie gdzieś to polecam kupić.

POMARATOŃSKIE ROZTRENOWANIE

i nie tylko.

Od maratonu minęły dwa tygodnie. Szczerze, czułem się po biegu w miarę dobrze. Nie miałem żadnych mocnych nadwyrężeń, skurczy mięśni i tym podobnych atrakcji. Wiadomo, dzień, dwa nogi bolały ale jakby trzeba szybko wrócić do biegania to pewnie bym dał radę. Czy wróciłem? No nie, zafundowałem sobie psychiczny odpoczynek od trenowania 🙂

Sporo w tym czasie za to pojeździłem rowerem. Owszem elektrycznym ale zawsze to jakieś kręcenie nogami było.

Układając to w ramy chronologiczne było tak:

TYDZIEŃ 1 (ROZTRENOWANIA)

02/05/2023
Rower. Dystans: 7.44km, czas:0:27:52, śr.prędkość:16,00 km/h, śr. tętno: 94 ud/min. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +33/-35 m.

Rodzinna rundka po okolicy. Dla mnie na rozruszanie nóg. Dla mojego syna na przyzwyczajenie tyłka do siodełka (bo na czerwiec planujemy większą wspólną wycieczkę). Strasznie się broni przed jeżdżeniem. Cóż… przyjdzie mu za to odpokutować bo kilometrów będzie trochę więcej 🙂 Ale… po prawdzie to słaba pogoda też była. Zanosiło się na deszcz więc wróciliśmy szybciej niż było to planowane.

03/05/2023
Rower. Dystans: 30.62km, czas:2:48:36, śr.prędkość:10,09 km/h, śr. tętno: 110 ud/min. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +30/-27 m.

Na finisz majowego weekendu wybraliśmy się w okolice Stawów Milickich. Piękny obszar i jak ktoś nie był to warto obadać. Zwiedzać można je na piechotę, rowerami. Tras rowerowych jest tu zresztą całkiem sporo i to takich pod 50-100 km. Myślę, że można by tam spokojnie zrobić kilkudniowy trip i codziennie widzieć coś innego.
My wybraliśmy rundkę trochę w ciemno. Nie nastawiałem się na dystans a na objazd tego co wydawało mi się ciekawe. Ruszyliśmy spod Rudy Milickiej, przez Stawno, groblę przy Stawie Górnym Słonecznym by po objechaniu go udać się do Grabownicy i finalnie na objazd Stawów Krośnickich. Stamtąd wróciliśmy na start, zapakowaliśmy rowery na auto i można było wracać.
Zadowolony jestem. Trafiliśmy z pogodą, okolice piękne co widać na paru poniższych zdjęciach.

Stawy Krośnickie
Szlak wokół Stawów Krośnickich

04/05/2023
Rower. Dystans: 32.36km, czas:1:48:15, śr.prędkość:17,9 km/h, śr. tętno: 98 ud/min. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +66/-63 m.

Skoro jeździło się tak fajnie to czemu tego nie kontynuować? Po robocie zrobiłem rundkę po okolicach Oleśnicy. Nic nowego dla mnie, parę razy już ją objeżdżałem więc główny zamysł jazdy był taki by sprawdzić jak to w końcu jest z baterią w moim elektryku. Ile to on wytrzyma (bo moment, gdy wybiorę się nim do roboty coraz bliżej). Test wyszedł marnie bo… z czterech kropek do pełna zeszła mi tylko jedna 🙂 🙂 Jechałem na najmniejszym wspomaganiu i widzę, że w sumie wtedy raczej polegam na swoich nogach. Jadąc do pracy chciałbym jednak polegać na sile silnika tak by się zmęczyć jak najmniej. Wiem więc, że nic nie wiem 🙂 i kiedyś muszę pokręcić dłużej na silniejszych biegach.

05/05/2023
Spacer. Dystans: 1.96km, czas:0:25:46, śr. tempo:13.07 min/km. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +58/-55 m.
Rower. Dystans: 32.41km, czas:2:06:40, śr.prędkość:15,4 km/h, śr. tętno: 88 ud/min. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +212/-258 m.

Spacerek sklepowy a rower z Małżonką. Pętla w terenie podgórskim, można było się już więcej zmęczyć.

Pagórki koło Ścinawki Śr.

06/05/2023
Bieg. Dystans: 4,54km, czas:0:28:19, śr. tempo:6,14 min/km, śr. tętno:144 ud/min. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +83/-74 m.
Rower. Dystans: 52.84km, czas:4:33:04, śr.prędkość:11,6 km/h, śr. tętno: 110 ud/min. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +? / -? m.

Koniec obijania 🙂 Zebrałem się w sobie i udałem na rozruch biegowy. Niedużo – moja krótka trasa pod górkę i w dół. Biegło się całkiem dobrze. Tylko jak zimno! Ubrałem się na krótko a dzień prawie jak zimowy 🙁

Po biegu zaś rower. Tym razem wymyśliłem trasę ja. A jak ja wymyślę to… ciężko kogoś później obwiniać 🙂
Machnęliśmy rundę przez dwie przełęcze – Sowiogórską i Woliborską. Sporo wspinania, stąd marne tempo. Coś mi w Suunto padło wskazanie wysokości przy tej aktywności – pokazało 0/0. Szkoda, mógł być rekord 🙂
W dalszym ciągu zimno. Pod górę rozgrzewaliśmy się, na zjazdach wiatr zabijał 🙁 Para momentami szła z usta, znaczy blisko zera musiało być. No ale cóż, dystans słuszny. I widoki ładne, w mijanych wioskach ruiny zamku i pałacu. Lubię takie klimaty, jakieś foty powstały.

Ruiny Zamku

TYDZIEŃ 2 (ROZTRENOWANIA)

09/05/2023
Bieg. Dystans: 12,09km, czas:1:12:59, śr. tempo:6,02 min/km, śr. tętno:150 ud/min. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +48/-43 m.

Za dużo obijania to źle. Bałem się, że waga ruszy w górę a przy okazji coraz ciężej będzie wrócić do treningów więc powróciłem na swoje zwyczajowe, pod oleśnickie asfalty. Bieg spokojny, bez wydziwiania. Przeszkadzał trochę wiatr, temperatury już wyższe (ciepło) no ale maj ma swoje prawa.

11/05/2023
Bieg. Dystans: 10,93km, czas:1:03:49, śr. tempo:5,50 min/km, śr. tętno:152 ud/min. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +36/-34 m.

W sumie to chciałem zrobić 12 km z jakimś szybszym akcentem ale nie przypasował mi obiad w pracy. Czułem go na żołądku, bałem się, że nie doniosę 🙂 stąd tempo bez szaleństw i decyzja by szybciej odbić w stronę domu.

13/05/2023
Bieg. Dystans: 4,79km, czas:0:24:35, śr. tempo:5,08 min/km, śr. tętno:177 ud/min. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +1/-2 m.
Spacer1. Dystans: 7.52km, czas:2:43:59, śr. tempo:21.47 min/km. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +19/-20 m.
Spacer2. Nie chce mi się tego już sumować ale kolejne 2.9 km jeszcze we Wrocławiu i Oleśnicy dołożyłem.

Na sobotni ranek wpadł mi udział w Biegu Firmowym. Miałem zakusy, że może koło 23 min? Ale w sumie skąd się ten optymizm bierze to nie wiem 🙂
Wystartowałem owszem ostro ale dość szybko zaczęło się zwalnianie. Kilometry wyszły mi tak:
1 4:35 min/km
2 4:50 min/km
3 5:20 min/km
4 5:39 min/km
5 4:08 min/km (estymacja 5:14)
W sumie i tak dobrze, nie ma co narzekać. Warunki do biegu dobre, ciepło ale jeszcze upał nie zabijał (moje szczęście, że biegłem jako pierwszy).

Od wyniku ważniejszy cel ale nasza grupa zajęła miejsce 220 z 1246 (jak dobrze patrzę) czyli nie tak źle 🙂

Przed startem. Zdjęcie pobrane ze strony biegu.

Po biegach zaś – wielkie łażenie! Jako rodowity Wrocławianin uznałem, iż dawno nie kręciłem się po swoim mieście więc trzeba rundkę zrobić. No to poszliśmy rodzinką na spacer od Nadodrza, przez Rynek, Świdnicką, Piłsudzkiego, plac Jana Pawła II, mosty Pomorskie. Przyjemnie, napykałem zdjęć o niczym 🙂 ale może dużo ich tu wrzucał nie będę. Napomknę tylko, że bardzo miłą niespodzianką był fakt, że dalej działa lodziarnia na Cybulskiego (najstarsza we Wrocławiu jak pamiętam)! Ostatni raz w niej byłem chyba z 12 lat a jest 🙂 Lody dalej świetne, niedrogie. I jest dalej promocja która była kiedyś. Jaka, to już wybierzcie się i zobaczcie sami 🙂

Nadodrze
Rzeźba Nawa
Renoma

Na koniec dnia jeszcze jakieś chodzenie po Oleśnicy (z okazji Dnia Muzeów). Tu już nogi czułem, dobrze że później można było w domu leżakować 🙂

14/05/2023
Rower. Dystans: 43.26km, czas:2:31:32, śr.prędkość:17,1 km/h, śr. tętno: 108 ud/min. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +115/-112 m.

W niedzielę miało być rowerowo i biegowo. Żonka jednak marudziła by zrobić dużą trasę. Zrobiliśmy i trochę mi się już biegać nie chciało. Odpuściłem. Trudno. Jak nie będzie padać to przyszły tydzień będzie bardziej biegowy.

Rowerowo pod Oleśnicą

Hykker urządzenie do masażu

Zwane również pistoletem do masażu.

Często pokazuję na swojej stronie różne urządzenie służące regeneracji potreningowej, rozluźnieniu mięśni. W mojej ocenie ten aspekt jest bardzo ważny i w znaczący sposób pozwala nam szybko odbudować swoją formę. Z pewnością też potrafi też dostarczyć ulgi naszym mięśniom, poprawić samopoczucie. I warto go stosować 🙂

W galerii parę zdjęć tego przyrządu, a ja nie przedłużając 🙂 zapraszam do zobaczenia krótkiego filmu o urządzeniu do masażu firmy Hykker