Archiwa tagu: Oleśnica

IX Bieg Szerszenia – Nocny Bieg Świętojański 2023

Czyli mój stały punkt programu na biegowej liście 🙂

Do tegorocznych zawodów podszedłem na sporym wyluzowaniu. Co, gdzie, kiedy zacząłem oglądać w sobotnie przedpołudnie. No dobra, nie spodziewałem się specjalnych zmian względem poprzednich edycji ale zawsze takie rzeczy powinno się kontrolować sporo wcześniej.

Z informacji wyszło mi, że chyba znów delikatnie zmienili trasę w okolicy zamku Oleśnickiego. Hmmm… a może mi się tylko wydaje? W każdym razie tragedii nie widziałem pozostało odebrać pakiet i się szykować.

Z tym szykowaniem to też wyszło tak sobie. Jak pisałem w podsumowaniu maja i czerwca zbyt solidnego przygotowania treningowego nie było. Było za to dość aktywne spędzanie piątku i soboty. A to podróż kolejowa, a to poranna pobudka by pożegnać dziecię jadące na kolonię 🙂 Do tego dużo łażenia po mieście i spory upał. Po pakiet zrobiłem np. dwa spacery bo na necie pisało od 17:30 a na kartce przy bramie 18:30 🙁 Oj, wtopa.
Finalnie, na obiad wciągnąłem u mamusi jakąś smażoną kiełbaskę co też sprawy nie ułatwiało 🙂

Pod koniec dnia czułem już te wszystkie trudny w kościach. Kręgosłup już sztywniejszy, nogi bolą i średnio się chce biegać. Słabo.

Z dość marnym nastawieniem udałem się z Żoną na miejsce startu. Jedyne co widziałem na plus to fakt, że zrobiło się trochę chłodniej. Ustaliliśmy, że zawody zajmą mi przynajmniej 55 min a pewnie bliżej 60. Pyknęła mi parę fotek (na innych z wydarzenia się w sumie nie znalazłem), zrobiłem solidną rozgrzewkę i pozostało czekać na sygnał.

I tu nastąpił cud. Tak zwany dzień konia 🙂

Po starcie trasa poprowadziła w park, w okolicy zamku. Było lekko z górki i po płaskim więc pierwszy kilometr zrobiłem w 5:08. Szybko coś myślę sobie, pewnie za chwilę mnie zmęczy ale szkoda zwalniać jak wszyscy w koło biegną podobnie. No to ciągnę:
01 – 5:08 min/km
02 – 5:08
03 – 5:17
04 – 5:12
05 – 5:10
06 – 5:10
07 – 5:09
08 – 5:03
09 – 5:00
10 – 5:00

Drugi kilometr utrzymałem, później dalej idzie dobrze. Biegnę, biegnę a kryzysu nie ma. Udawało mi się co trochę wyprzedzać kolejne osoby. Delikatnie wprawdzie bo bałem się zbytnio przyśpieszyć ale utrzymywałem ciągle tempo z okolic 05:00. No szok, sam byłem zaskoczony swoją dobrą dyspozycją.

Na mecie, z zapasem sił (wydaje mi się, że mogłem cos tam jeszcze urwać) zameldowałem się po 51:57 min. Szaleństwo 🙂 Wiem, że dla większości to marny czas ale sam od dawien, dawna tak szybko nie biegłem i jestem bardzo zadowolony.

W zawodach zająłem miejsce 68 z 126. Kategoria M40 – 27. Mieszkańcy Oleśnicy -21

Fajnie. To bardzo miła niespodzianka. Niezbyt rozumiem czemu tak się stało ale oby takich niespodzianek było jeszcze jak najwięcej 🙂

POMARATOŃSKIE ROZTRENOWANIE

i nie tylko.

Od maratonu minęły dwa tygodnie. Szczerze, czułem się po biegu w miarę dobrze. Nie miałem żadnych mocnych nadwyrężeń, skurczy mięśni i tym podobnych atrakcji. Wiadomo, dzień, dwa nogi bolały ale jakby trzeba szybko wrócić do biegania to pewnie bym dał radę. Czy wróciłem? No nie, zafundowałem sobie psychiczny odpoczynek od trenowania 🙂

Sporo w tym czasie za to pojeździłem rowerem. Owszem elektrycznym ale zawsze to jakieś kręcenie nogami było.

Układając to w ramy chronologiczne było tak:

TYDZIEŃ 1 (ROZTRENOWANIA)

02/05/2023
Rower. Dystans: 7.44km, czas:0:27:52, śr.prędkość:16,00 km/h, śr. tętno: 94 ud/min. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +33/-35 m.

Rodzinna rundka po okolicy. Dla mnie na rozruszanie nóg. Dla mojego syna na przyzwyczajenie tyłka do siodełka (bo na czerwiec planujemy większą wspólną wycieczkę). Strasznie się broni przed jeżdżeniem. Cóż… przyjdzie mu za to odpokutować bo kilometrów będzie trochę więcej 🙂 Ale… po prawdzie to słaba pogoda też była. Zanosiło się na deszcz więc wróciliśmy szybciej niż było to planowane.

03/05/2023
Rower. Dystans: 30.62km, czas:2:48:36, śr.prędkość:10,09 km/h, śr. tętno: 110 ud/min. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +30/-27 m.

Na finisz majowego weekendu wybraliśmy się w okolice Stawów Milickich. Piękny obszar i jak ktoś nie był to warto obadać. Zwiedzać można je na piechotę, rowerami. Tras rowerowych jest tu zresztą całkiem sporo i to takich pod 50-100 km. Myślę, że można by tam spokojnie zrobić kilkudniowy trip i codziennie widzieć coś innego.
My wybraliśmy rundkę trochę w ciemno. Nie nastawiałem się na dystans a na objazd tego co wydawało mi się ciekawe. Ruszyliśmy spod Rudy Milickiej, przez Stawno, groblę przy Stawie Górnym Słonecznym by po objechaniu go udać się do Grabownicy i finalnie na objazd Stawów Krośnickich. Stamtąd wróciliśmy na start, zapakowaliśmy rowery na auto i można było wracać.
Zadowolony jestem. Trafiliśmy z pogodą, okolice piękne co widać na paru poniższych zdjęciach.

Stawy Krośnickie
Szlak wokół Stawów Krośnickich

04/05/2023
Rower. Dystans: 32.36km, czas:1:48:15, śr.prędkość:17,9 km/h, śr. tętno: 98 ud/min. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +66/-63 m.

Skoro jeździło się tak fajnie to czemu tego nie kontynuować? Po robocie zrobiłem rundkę po okolicach Oleśnicy. Nic nowego dla mnie, parę razy już ją objeżdżałem więc główny zamysł jazdy był taki by sprawdzić jak to w końcu jest z baterią w moim elektryku. Ile to on wytrzyma (bo moment, gdy wybiorę się nim do roboty coraz bliżej). Test wyszedł marnie bo… z czterech kropek do pełna zeszła mi tylko jedna 🙂 🙂 Jechałem na najmniejszym wspomaganiu i widzę, że w sumie wtedy raczej polegam na swoich nogach. Jadąc do pracy chciałbym jednak polegać na sile silnika tak by się zmęczyć jak najmniej. Wiem więc, że nic nie wiem 🙂 i kiedyś muszę pokręcić dłużej na silniejszych biegach.

05/05/2023
Spacer. Dystans: 1.96km, czas:0:25:46, śr. tempo:13.07 min/km. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +58/-55 m.
Rower. Dystans: 32.41km, czas:2:06:40, śr.prędkość:15,4 km/h, śr. tętno: 88 ud/min. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +212/-258 m.

Spacerek sklepowy a rower z Małżonką. Pętla w terenie podgórskim, można było się już więcej zmęczyć.

Pagórki koło Ścinawki Śr.

06/05/2023
Bieg. Dystans: 4,54km, czas:0:28:19, śr. tempo:6,14 min/km, śr. tętno:144 ud/min. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +83/-74 m.
Rower. Dystans: 52.84km, czas:4:33:04, śr.prędkość:11,6 km/h, śr. tętno: 110 ud/min. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +? / -? m.

Koniec obijania 🙂 Zebrałem się w sobie i udałem na rozruch biegowy. Niedużo – moja krótka trasa pod górkę i w dół. Biegło się całkiem dobrze. Tylko jak zimno! Ubrałem się na krótko a dzień prawie jak zimowy 🙁

Po biegu zaś rower. Tym razem wymyśliłem trasę ja. A jak ja wymyślę to… ciężko kogoś później obwiniać 🙂
Machnęliśmy rundę przez dwie przełęcze – Sowiogórską i Woliborską. Sporo wspinania, stąd marne tempo. Coś mi w Suunto padło wskazanie wysokości przy tej aktywności – pokazało 0/0. Szkoda, mógł być rekord 🙂
W dalszym ciągu zimno. Pod górę rozgrzewaliśmy się, na zjazdach wiatr zabijał 🙁 Para momentami szła z usta, znaczy blisko zera musiało być. No ale cóż, dystans słuszny. I widoki ładne, w mijanych wioskach ruiny zamku i pałacu. Lubię takie klimaty, jakieś foty powstały.

Ruiny Zamku

TYDZIEŃ 2 (ROZTRENOWANIA)

09/05/2023
Bieg. Dystans: 12,09km, czas:1:12:59, śr. tempo:6,02 min/km, śr. tętno:150 ud/min. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +48/-43 m.

Za dużo obijania to źle. Bałem się, że waga ruszy w górę a przy okazji coraz ciężej będzie wrócić do treningów więc powróciłem na swoje zwyczajowe, pod oleśnickie asfalty. Bieg spokojny, bez wydziwiania. Przeszkadzał trochę wiatr, temperatury już wyższe (ciepło) no ale maj ma swoje prawa.

11/05/2023
Bieg. Dystans: 10,93km, czas:1:03:49, śr. tempo:5,50 min/km, śr. tętno:152 ud/min. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +36/-34 m.

W sumie to chciałem zrobić 12 km z jakimś szybszym akcentem ale nie przypasował mi obiad w pracy. Czułem go na żołądku, bałem się, że nie doniosę 🙂 stąd tempo bez szaleństw i decyzja by szybciej odbić w stronę domu.

13/05/2023
Bieg. Dystans: 4,79km, czas:0:24:35, śr. tempo:5,08 min/km, śr. tętno:177 ud/min. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +1/-2 m.
Spacer1. Dystans: 7.52km, czas:2:43:59, śr. tempo:21.47 min/km. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +19/-20 m.
Spacer2. Nie chce mi się tego już sumować ale kolejne 2.9 km jeszcze we Wrocławiu i Oleśnicy dołożyłem.

Na sobotni ranek wpadł mi udział w Biegu Firmowym. Miałem zakusy, że może koło 23 min? Ale w sumie skąd się ten optymizm bierze to nie wiem 🙂
Wystartowałem owszem ostro ale dość szybko zaczęło się zwalnianie. Kilometry wyszły mi tak:
1 4:35 min/km
2 4:50 min/km
3 5:20 min/km
4 5:39 min/km
5 4:08 min/km (estymacja 5:14)
W sumie i tak dobrze, nie ma co narzekać. Warunki do biegu dobre, ciepło ale jeszcze upał nie zabijał (moje szczęście, że biegłem jako pierwszy).

Od wyniku ważniejszy cel ale nasza grupa zajęła miejsce 220 z 1246 (jak dobrze patrzę) czyli nie tak źle 🙂

Przed startem. Zdjęcie pobrane ze strony biegu.

Po biegach zaś – wielkie łażenie! Jako rodowity Wrocławianin uznałem, iż dawno nie kręciłem się po swoim mieście więc trzeba rundkę zrobić. No to poszliśmy rodzinką na spacer od Nadodrza, przez Rynek, Świdnicką, Piłsudzkiego, plac Jana Pawła II, mosty Pomorskie. Przyjemnie, napykałem zdjęć o niczym 🙂 ale może dużo ich tu wrzucał nie będę. Napomknę tylko, że bardzo miłą niespodzianką był fakt, że dalej działa lodziarnia na Cybulskiego (najstarsza we Wrocławiu jak pamiętam)! Ostatni raz w niej byłem chyba z 12 lat a jest 🙂 Lody dalej świetne, niedrogie. I jest dalej promocja która była kiedyś. Jaka, to już wybierzcie się i zobaczcie sami 🙂

Nadodrze
Rzeźba Nawa
Renoma

Na koniec dnia jeszcze jakieś chodzenie po Oleśnicy (z okazji Dnia Muzeów). Tu już nogi czułem, dobrze że później można było w domu leżakować 🙂

14/05/2023
Rower. Dystans: 43.26km, czas:2:31:32, śr.prędkość:17,1 km/h, śr. tętno: 108 ud/min. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +115/-112 m.

W niedzielę miało być rowerowo i biegowo. Żonka jednak marudziła by zrobić dużą trasę. Zrobiliśmy i trochę mi się już biegać nie chciało. Odpuściłem. Trudno. Jak nie będzie padać to przyszły tydzień będzie bardziej biegowy.

Rowerowo pod Oleśnicą

VI Festiwal Biegów Rodzinnych COB – 16/10/22

Blog biegowy a ostatnio więcej o rowerach 🙂 Uspokajam jednak, pasja nie zginęła. Pomalutku, po cichutku szykowałem się do 10 km biegu z okazji VI Festiwalu Biegów Rodzinnych Cała Oleśnica Biega.

Skłamałbym mówiąc, że oczekiwałem tu jakiegoś przełomu biegowego, eksplozji formy czy innych epokowych wydarzeń. Nie 🙂 To za szybko na takie rzeczy. Do pomysłu startu skusił mnie ładny rower, który można było wylosować po biegu 🙂 Dodatkowymi plusami oczywiście był fakt, że biegłem u siebie, w Oleśnicy, więc nie było żadnych trudności organizacyjnych (dojazd, czas, koszty).

Festiwal Biegów Rodzinnych organizowany przez COB to nie jest impreza nowa. Widać to oczywiście po numerze – 6 🙂 Sam, kilka ładnych lat temu biegłem już w tych zawodach więc mniej więcej było wiadomo czego się spodziewać.
Z tego powodu odpuszczę drobiazgową analizę jak przygotowano bieg. W ogólnym rozrachunku było dobrze. Standardy trasy, żywienia zachowano. Pakiet startowy był bogaty. Pewne zastrzeżenia mógłbym mieć tylko do momentu dekoracji i losowania. Na scenie panował lekki chaos. Kategorie wyczytywano trochę je mieszając, powracano do niektórych (?). Przy losowaniu na początku pomylono zajęte miejsce z numerem startowym 🙂 Dobrze, że szybko to wyczaili bo sytuacja mogła by być mało miła dla osób, które by spodziewały się dostać nagrodę. No ale… uznajmy, że organizatorzy potrzebowali czasu by się rozkręcić (z powodu pandemii nie było biegu w poprzednim roku).
Niepotrzebny w mojej ocenie był również długi czas oczekiwania od biegu do rozpoczęcia dekoracji/losowań. Spokojnie można było to zacząć z 30 min wcześniej.

Przechodząc zaś do tego, co lubimy najbardziej – biegania 🙂

Start

Pogoda w niedzielę była zdradliwa. W prognozach ciepło, pod 20 stopni. Wydawało mi się to podejrzane i zaryzykowałem założenie lekkiej bluzki z długim rękawem. Wyszło później, że to zła decyzja. Świeciło słońce i podczas biegu było mi trochę za gorąco. Rozpoczęcie zawodów dodatkowo było o 12:00 więc w najcieplejszym momencie dnia.

Jako, że na start mam jakieś 10 min na piechotkę to przyszedłem na ostatni moment (numer odebrałem wcześniej). Rozgrzewka stacjonarna, ustawiam się w dalszych rzędach i można lecieć.

Większe pół 😉 za mną

Trochę zachowuję się ostatnio jak amator. Niesiony tłumem pierwszy kilometr zrobiłem w tempie około 5 min/km. Drugi utrzymałem tak samo ale zacząłem podejrzewać, że to dużo za mocno. Rozum podpowiadał by biec bliżej 5:30-6:00. Trochę zacząłem zwalniać, nie chcąc bym uskuteczniał jakieś spacerki w drugiej połowie biegu.
Trzeci kilometr wszedł po 5:20 a później skręciło się na polną, krzywą drogę, porośniętą trawą i zaczęło się ciężko. Miękka nawierzchnia wymagało sporo sił, słoneczna żarówka zaczęła dogrzewać bez litości (zero cienia). Już myślałem, że tu zakończy się dobre bieganie ale szczęśliwie pojawił się punkt nawadniający gdzie dostałem butelkę z wodą. Uratowało mnie to i o dziwo przesadnie nie zwolniłem, ot pod ~5:30-5:50. Takie mniej więcej tempo (raz szybciej, raz wolniej) utrzymałem do końca zawodów. W końcówce, kiedy wróciło się na część trasy prowadzącą przez tereny wodonośne (lepiej utwardzone) nawet trochę przyśpieszyłem.

Już blisko do mety

Na mecie pojawiłem się po 53 min 16 sekundach zajmując miejsce 90 z 154 sklasyfikowanych. Całkiem nieźle jak na moje aktualne możliwości. W kategorii M40 byłem 27, w grupie Oleśniczan 33 🙂

53:16

Wygrać nic się niestety nie udało 🙁 więc dobrze chociaż, że bieg ten dał mi ogląda na co mnie stać. Mam wrażenie, że przypominam sobie powoli lepsze czasy biegania. Na treningach biegam sporo wolniej, podczas zawodów jest jednak rezerwa mocy pozwalająca na szybsze przebieranie nogami. Nic przy okazji mi też nie przeszkadza (kolana itp) więc pocieszam się, że dobrze to rokuje na przygotowania pod jakieś ważniejsze zawody w przyszłym roku.

No zobaczymy. Sam Festiwal polecam, jak nie byliście to zapraszam za rok 🙂

VIII Bieg Szerszenia – Nocny Bieg Świętojański

Jak końcówka czerwca to wiadomo trzeba pobiec w Biegu Szerszenia. Nie inaczej stało się więc i w tym roku. Mimo (zwyczajowych) trudności kondycyjnych / słabej formy stawiłem się kilkanaście minut przed startem na dziedzińcu Oleśnickiego zamku.

Jak to po czasach covidowych, także ten bieg trochę skromniejszy, mniej osób na starcie. Ogłaszano też, że nie będzie imprez towarzyszących jak bieg dzieci, pokazy ognia czy wspólna biesiada po zawodach. No szkoda ale cóż…
Organizatorzy miotali się trochę walcząc ze sprzętem nagłaśniającym ale mi to jakoś specjalnie nie przeszkadzało. Grzecznie stanąłem na końcu grupy, trochę się porozciągałem i uznałem, że jestem gotowy.

Startujemy

Jak i w paru poprzednich zawodach, nie miałem tu jakoś sztywno wyznaczonego celu. Ot, by wypaść dobrze przed samym sobą 🙂
Pamiętając jak szybko odcięło mnie na Biegu Firmowych tym razem zacząłem dużo spokojniej pilnując by nie lecieć szybciej niż 6 min/km. Chciałem utrzymać to do połowy trasy, a później zobaczyć czy są jeszcze jakieś siły czy będzie się spacerować.

Na trasie 1
Na trasie 2
Na trasie 3

Założenia taktyczne nawet były przestrzegane 🙂 A to zrobiłem kilometr trochę wolniej, a to trochę szybciej ale bez szaleństw. Ostatni nie biegłem, coraz bliżej do połowy i ze zdumieniem odkryłem, że chyba przebiegnę całość (wiem jak to brzmi ale w sumie więcej niż 5 km to nie biegam od dawien, dawna więc… :))
Rozochociłem się trochę, nie powiem więc zacząłem małymi kroczkami wyznaczać cele – a to utrzymać się chwilkę za tym, dojść, wyprzedzić i znów.
Kurcze, fajnie to szło, naprawdę jestem zaskoczony. Tym bardziej, że sobota u nas była upalna (ponad 35 stopni w dzień, słońce) a ja cały dzień praktycznie robiłem sobie coś tam przy aucie. Samo to powinno mnie zniszczyć a tu takie historie 🙂

Udało się dobiec! Metę na zamku minąłem w czasie 1:00:09. Uplasowałem się po tym na pozycji 103 z 146 z czego jestem bardzo zadowolony.
Atmosfera rywalizacji, siły na trasie działają budująco i nie powiem ma chętkę by przyłożyć się bardziej do trenowania przed kolejnymi zawodami. Obym dotrzymał obietnicy 🙂


7 Bieg Szerszenia 2021

Biegacze są różni. Jedni lubią ciągłe nowości, biegowe wycieczki w ciekawe miejsca, zawody. Inni latami bywają na tych samych imprezach, czy to poprawiając swoje wyniki czy też po prostu stawiając na wygodę, lokalny patriotyzm 🙂
Moje nastawienie z biegiem lat skręca właśnie w stronę „lubimy piosenki które już znamy”. W swoim kalendarzu mam niezmiennie od lat pozycje, na których muszę być.
Bieg Szerszenia to właśnie taka impreza. Startowałem w jej wszystkich częściach i za punkt honoru postawiłem sobie biegać tak długo póki ona będzie.
Rok temu biegu nie było (z wiadomych względów), przeniesiono go zachowując opłaty na sezon 2021 (kto chciał mógł oczywiście zrezygnować). Byłem wpisany, zegar tykał i w końcu… wypada biec.

Kto czyta mój blog wie, że już od paru lat naczelnym dylematem jest – jak zrobić by nie było dużo gorzej niż ostatnio. Tym razem obawy miałem jeszcze większe bo z powodu kontuzji nie trenuję i nie biegam praktycznie już od lutego-marca.
Nastawiony byłem na czystą loterię. Bardziej prawdopodobny wydawał mi się czarny scenariusz, że kolano szybko zacznie mnie boleć i nie będę mógł biec a tylko iść. Dodatkowo obawiałem się, że o ile nawet jakoś biec będę to 10 km nie wytrzymam i też skończy się marszem. Negatywny nastrój podsycał fakt, że limit czasowy to 1:30 godziny czyli nie da się zmieścić tylko idąc.
No trudno, jak to się mówi – będzie co ma być. Na kolano założyłem solidną opaskę uciskową, zabrałem kijki trekkingowe, czołówkę, wodę (kamizelkę Aonijie z dwoma butelkami) no i podążyłem ku startowi.

Na starcie. Chyba tylko ja dźwigałem tyle wyposażenia 🙂

Żeby nie przeszkadzać szybszym biegaczom stanąłem sobie praktycznie na końcu. W głowie ułożyłem sobie przykazanie by szybko nie biec a raczej wlec się trochę szybciej niż bym szedł 🙂 Rozgrzewkę wykonałem stacjonarną by nie obciążać nogi jeszcze przez właściwym biegiem i pełen obaw ruszyłem na trasę.

Idzie całkiem nieźle mimo, że to początek.

Nie będę tutaj przedstawiał swoich heroicznych zmagań z zawodami, ot powiem, że wytrzymałem. Biegło mi się w miarę dobrze. Tempo miałem trochę ponad 06:00 min/km. Pierwszy kilometr skończyłem bliżej 7 min, później szarpałem trochę ku 6 i tak w sumie wytrzymałem (jeden km obleciałem nawet w 5.45, ale później sam siebie strofowałem – zwolnij bo nie dasz rady :)).
Jakoś po 6 km zacząłem już czuć łydki, szczęśliwie jednak nie skończyło się żadnymi skurczami.

Na trasie.

Najbardziej ucieszyły mnie dwie rzeczy. Pierwsza, że cały czas biegłem. Druga to fakt, iż nie byłem ostatni, zdarzyło mi się parę osób na trasie wyprzedzić.
Zacnie, stracha trochę miałem, że jak będę wlókł się w ogonie to ani dobrze nie będzie wiadomo jak biec, no i czy zdążę przed limitem.

Czas z tego wyszedł nawet dobry (jak na dyspozycję) bo 01:02:19, miejsce 101/126.

No i super! Zaskoczyłem aż sam siebie. Gdybym wiedział, że pójdzie aż tak to nie brał bym kijków bo mi tylko przeszkadzały.

Po biegu zwyczajowo odebrałem medal, wodę do picia no i można było wracać do domu. Tym razem nie było bowiem ani biesiady świętojańskiej ani losowań nagród itp. Wiadomo, pandemia.

Na sam koniec powiem Wam, że już idąc do domu, czułem nogi. Dzień później też, zupełnie jak po pierwszych zawodach. Człowiek czuje, że ma mięśnie, ścięgna itp 🙂

Mam nadzieję, że za rok będzie można zmierzyć się z trasą bardziej „w siłach”. Teraz zastanawia mnie jak pokonać Półmaraton Wałbrzych, na który też jestem zapisany. Kolano jednak czuję znów. Oj, tam chyba siłą woli się nie uda 🙂

Poznajemy Dolny śląsk (od gór ku nizinom)

Biegowo niewiele się ostatnio dzieje, więc korzystając z chwili wolnego 🙂 chciałbym przedstawić (ciekawy moim zdaniem) pomysł na weekendową wycieczkę rowerową po Dolnym Śląsku (dla chętnych z wstawkami pieszymi :)).

W naszym wykonaniu (ja + żona) polegała ona na przejechaniu z Gór Sowich (start Ludwikowice Kłodzkie) aż do Oleśnicy. Pełny dystans to około 125 km i zrobiliśmy ją w jeden dzień.

Trasa jest łatwa i przyjemna (bo wiodąca w większości w dół i po płaskim), a przy tym bogata w ciekawe widoki.

Na całości jedzie się po asfalcie (w większości dobrym) więc spokojnie wystarczy rower trekkingowy. Pewnym minusem jest fakt, że nie ma na niej niestety ścieżek rowerowych, ale że przemieszczamy się bocznymi drogami to ruch samochodowy nie jest bardzo uciążliwy. No, może poza odcinkiem Strzelin-Oława.

Przedstawioną niżej wyprawę odbyliśmy z Żoną już dość dawno (bo w 2019r) ale na swojej aktualności nic nie straciła 🙂

Jednocześnie widzę w niej wiele możliwości uatrakcyjnienia jej o dodatkowe punkty np. wizyta w Henrykowie czy też zwiedzanie Wrocławia.
Spokojnie również można wycieczkę skrócić dojeżdżając tylko do Strzelina (co daje ~63 km). A odcinek Ludwikowice-Strzelin jest najładniejszy widokowo 🙂

Jak wspomniałem troszkę wyżej przejazd zajął nam 1 dzień. W przypadku „przyjezdnych” z dalszej części Polski na całość trzeba jednak zarezerwować więcej czasu. Logistyczną uciążliwością jest bowiem fakt, że trasa prowadzi „w linii” a nie jest pętlą. Niestety później jakoś na miejsce startu wrócić trzeba 🙂

Jeśli nie macie mobilnego supportu to do powrotu polecam pociąg. Załapując się na dobre połączenia wyprawa Oleśnica-Ludwikowice to jakieś 3 godziny (a z Wrocławia około 2).

Z tego powodu ramowy plan wyprawy widzę tak:
Dzień 1 –
dojazd do Ludwikowic i tu pierwszy nocleg, Jak przyjedziemy wcześnie warto jeszcze zwiedzić ciekawostki Ludwikowic i okolicy.
Dzień 2 –
przejazd rowerowy (drugi nocleg w Oleśnicy),
Dzień 3 –
powrót pociągiem do Wrocławia (można zrobić przerwę na zwiedzanie) i stamtąd do Ludwikowic. Z Ludwikowic wracamy już do swojego domu.

Mój opis pozwolę sobie poprowadzić więc według powyższego planu tak był jak najbardziej atrakcyjny dla turystów nie znających regionu 🙂

No to startujemy 🙂

Dzień 1
Po rozlokowaniu się na kwaterze, warto zapoznać się najbliższymi okolicami Ludwikowic. Jesteśmy przecież praktycznie, u podnóża Gór Sowich, które oprócz niewątpliwych walorów krajobrazowo-wizualnych kryją mnóstwo, niezbadanych tajemnic drugiej wojny światowej.
Jako niezbędne „must see” 🙂 proponowałbym wycieczkę na Wielką Sowę (wchodzimy najkrótszą trasą z Rzeczki – około 3 km, czyli 1 godzina w górę) a później zwiedzanie niedalekich Sztolni Walimskich – Kompleks Riese.
W obydwa miejsca oczywiście można podjechać rowerem ale przewrotnie zaproponowałbym jednak użyć auta 🙂 Rowery zostawmy sobie na kolejny dzień 🙂
A czemu tak? Bo trasa z Ludwikowic przez Sokolec i Rzeczkę prowadzi bowiem w większości pod górę. Mimo, że to tylko 10 km to zajmie Wam to przynajmniej godzinę. Na samą Wielką Sowę od tej strony też nie wjedziecie (da się od innej strony). Góry Sowie są zresztą mocno kamieniste, bez solidnego górala nie warto się w nie pchać.
Kontynuując zniechęcanie 🙂 Z Reczki do Walimia leci się wyśmienicie w dół, za to wizja powrotu pod tą górę zniechęci z pewnością wielu 🙂
Szkoda marnować siły, jeszcze się przydadzą.
Na koniec zwiedzania, nasyceni widokami możecie wyszukać w Sokolcu Oberżę PRL, w której napchacie się wyśmienitymi daniami nawiązującymi klimatem do minionych, komunistycznych lat.

Góry Sowie (i okolice) to w sumie wdzięczne miejsce na dłuższe zwiedzanie ale myślę, że te dwie wymienione miejsca dadzą Wam solidny przedsmak, tutejszych atrakcji i zachęcą do kolejnej wyprawy.

Wracając zaś do rowerów 🙂

Dzień2
Pobudkę warto zrobić jak najwcześniej, tak by mieć cały dzień na jazdę i przystanki w co ciekawszych miejscach.
W Ludwikowicach bierzemy kierunek na ul. Fabryczną (na jej początku jest Centrum Kultury i to liczę jako start) i powoli zaczynamy wspinać się pod górę.
Pierwsze na co warto zerknąć to most kolejowy. W okolicy jest ich więcej ale ten to jeden z ładniejszych.

Most kolejowy w Ludwikowicach Kł.

Już po około 1 km od startu mamy po lewej stronie pomnik, upamiętniający tragedię górniczą jaka nastąpiła tu w roku 1930.

Pomnik upamiętniający katastrofę górniczą.

Po około kolejnym kilometrze po prawej stronie drogi widać ruinę elektrowni, która zasilała tajne niemieckie projekty 🙂 Zostały po niej same mury więc nie ma po co stawać, ale jedziemy dalej kolejne 500 m by wypatrzyć skręt w prawo do Muzeum Molke.

Ruiny elektrowni w Ludwikowicach.

Samo muzeum położone 100 m od drogi, w mojej ocenie nie zachwyca, warto jednak popatrzyć chociaż na tzw. Muchołapkę, co do której nie do końca wiadomo do czego służyła. Niektórzy mówią, że miała coś wspólnego z pojazdami pionowego startu, które Niemcy opracowywali by wojnę wygrać.

Muchołapka

Popatrzone, wracamy na drogę. Z tego punktu czeka nas jeszcze ostatnie 500 m. ul. Fabrycznej i jesteśmy na szczycie. Zanim skręcimy w prawo, w ulicę Jabłońską warto popatrzyć na leżącą naprzeciwko Łysą Górę.
To kolejna ciekawostka, owiana legendami analizującymi co może się pod nią znajdować. Od czasów wojny, nie rosną na niej bowiem żadne drzewa.
Jak macie siłę i chęć na Łysą Górę można się wydrapać (ale objeżdżając ją w lewo). Widoki rekompensują ten trud.
Jak nie to lecimy dalej, mocnym zjazdem w stronę Jugowa.

Widok na Góry Sowie (z Łysej Góry)

Ten odcinek jest łatwy i przyjemny, cały czas w dół. Po około kolejnych 3 km trzeba wypatrywać skrętu w lewo [dystans =5,45km] (kierunek Przygórze-Wolibórz).
Tu zaczyna się średnio wymagający podjazd z momentami zjazdów i ładnymi widokami wokół.

Górskie widoki na trasie.

Na skrzyżowaniu, na końcu Woliborza wybieramy kierunek na wprost, na Srebrną Górę.

Pola, lasy…a w tle wioska Dzikowiec.
Podjazd przed Srebrną Górą.

By dostać się do Srebrnej Góry, trzeba niestety nogi trochę rozkręcić. Tutaj z pewnością zmęczycie się najbardziej, ale to w sumie ostatni solidny podjazd na naszej trasie. Późniejsze góreczki będą małe i droga będzie prowadzić praktycznie w dół, czy po prostej.
[19 km] to Twierdza Srebrna Góra. Podchodzimy (podjeżdżamy) do niej te kilkadziesiąt metrów i warto zwiedzić, a przynajmniej przyjrzeć się jej z bliska. Budowla bowiem monumentalna i ciekawa.

Twierdza Srebrna Góra

Kolejny, pobliski przystanek to właściwa miejscowość – Srebrna Góra. Miasteczko małe ale urokliwe. Z tarasu na końcu rozpościera się piękna panorama na okoliczne miejscowości.

Srebrna Góra

Ze Srebrnej Góry ruszamy dalej. Łączące się miejscowości Budzów-Stoszowice prowadzą nas w stronę Ząbkowic. Na końcu Stoszowic można wypatrzyć Zamek Petervitz (prywatny, niestety nie da się zwiedzić z tego co wiem).

Po około [33 km] dojeżdżamy do Ząbkowic Śląskich, które powinny zatrzymać nas na chwilkę. Miasto Frankensteina kryje bowiem sporo historii. Piękny rynek, Krzywa Wieża, Ruiny gotyckiego zamku to niezbędne punkty zwiedzania.

Krzywa wieża w Ząbkowicach.

Dokładne zwiedzanie zajęło by sporo czasu. Czas jednak nagli, należy jechać dalej. Ulicami 1 Maja, Wrocławską, Strzelińską kierujemy się ku kolejnej ciekawej miejscowości – Bobolice.

Pałac w Bobolicach.

Tutaj warto zerknąć na Zespół Pałacowo Parkowy a za chwilę dostrzeżemy majestatyczne Sanktuarium Matki Boskiej Bolesnej.

Sanktuarium Matki Boskiej Bolesnej w Bobolicach.

Nasza droga prowadzi dalej ku Strzelinowi. Warto rozglądać się na lewo i prawo bo urokliwe pola, lasy zachęcają by stawać i robić zdjęcia. Również małe wioski mijane na trasie kryją sporo zabytków, kościołów, kapliczek. Co baczniejsi obserwatorzy powinni również wypatrzyć kolejny na trasie krzyż pokutny, których na Dolnym Śląsku sporo.

Widoki na trasie.
Jeden, z kilku na trasie krzyży pokutnych.

Około [45.7 km] to okolice miejscowości Ciepłowody (leżące po lewej stronie trasy). W niej znajdują się ruiny Zamku Rycerskiego. Ciekawsze jednak może być odbicie w prawo (są drogowskazy) na Henryków. Tutaj wiadomo, sporo atrakcji na czele z księgą zawierająca pierwsze zdanie zapisane w języku polskim.

Jeśli uznamy, że ogarniemy to czasowo warto oczywiście skręcić, jeśli nie to odpuszczamy i przemieszczamy się dalej w kierunku Strzelina.
Targowica > Skoroszowice >Nieszkowice > Dankowice > Wąwolnica.

W Wąwolnicy, przy drodze widać ruinę Pałacu, a po minięciu go skręcamy w lewo, na drogę 395 (kierunek Strzelin).

Jeśli ktoś uzna, że warto odpocząć przed wizytowaniem miasta, można odbić 1 km w stronę Białego Kościoła, w którym są spore tereny rekreacyjne nad stawami.

My jednak nie skręcaliśmy i za chwilę mamy [63 km] – Strzelin.

Rynek w Strzelinie.

Jest to około połowa naszej trasy, warto więc w okolicy Rynku wyszukać jakąś restaurację i zjeść obiad.
Strzelin ma oczywiście sporo godnych uwagi zabytków (głownie budynków) do zobaczenia ale, że czas zaczyna gonić ruszamy dalej.

Drogą krajową 396 kierujemy się ku Oławie. Niestety ten etap trasy prowadzi już bardziej ruchliwą drogą i trzeba uważać na samochody.

Kolejny krzyż.
Kościół w Brzezimierzu.

Oława [90,5 km]. Tutaj, nie zbaczając prawie nic z naszej trasy warto przyjrzeć się Zamkowi Piastowskiemu i odbić w prawo na malowniczy Rynek.

Oławski rynek.

Z Oławy, ruszamy (przez most na Odrze) do Jelcza Laskowic [101 km]. Przed samą miejscowością rosną monumentalne dęby będące pomnikami przyrody.
W Jelczu, przez chwilę mamy ścieżkę rowerową. Pędzimy nią prosto, mijamy rondo i na końcu drogi, zanim skręcimy w lewo przystajemy na chwilę by podziwiać Pałac wraz z parkiem. Obecnie mieści się tu urząd miejski.

Jeden z monumentalnych dębów przed Jelczem.
Pałac w Jelczu.

Za około 500 m od urzędu, skręcamy w prawo (kierunek Oleśnica). Czeka nas ostatnie 25 km trasy zanim osiągniemy kres naszej podróży.
Mościsko > Brzezinki > Ligota Mała > Ligota Wielka > Oleśnica.

Finalnie jest! Oleśnica.

Zamek w Oleśnicy.

Pokonaliśmy solidny dystans [125 km]. Warto skorzystać z noclegu, odpocząć chwilę po trudach rowerowych i jeśli czas pozwala spacerkiem udać się na zwiedzanie centrum miasta. Rynek z Ratuszem, Brama Wrocławska i mury obronne, Zamek Książąt Oleśnickich, Bazylika to niezbędne minimum do zerknięcia.

Zamek Książąt Oleśnickich.

Dzień 3

Jeżeli nie udało nam się wczoraj pozwiedzać Oleśnicy to właściwy moment by to zrobić. Po zaliczeniu obowiązkowych punktów programu 🙂 udajemy się na Dworzec kolejowy skąd praktycznie co godzinę odjeżdżają pociągi do Wrocławia.
Stolica Dolnego Śląska to wiadomo, osobny rozdział (na długie zwiedzanie) ale i na mały wypad (w przerwie jazd pociągami) można sobie pozwolić 🙂

Z Wrocławia czeka nas podróż pociągiem albo do Kłodzka albo do Wałbrzycha. Do wyboru – czas i droga jest praktycznie ta sama.

Pomiędzy Kłodzkiem a Wałbrzychem, wahadłowo kursuje szynobus kolei Dolnośląskich więc tak czy tak do Ludwikowic trafimy (uwaga, ostatnie szynobusy jadą około 20-21:00 warto mieć to na uwadze :)).
Zwrócę finalnie waszą uwagę właśnie na linię kolejową Wałbrzych-Kłodzko (linia numer 286), bo jest to jeden z piękniejszych szlaków kolejowych. Znajdziecie na nim albo monumentalne zawieszone nad dolinami mosty jak i najdłuższy w Polsce tunel kolejowe w miejscowości Świerki.

Ze stacji w Ludwikowicach pozostaje nam już tylko udać się do naszego pojazdu i wycieczkę można uznać za zakończoną.

6 Bieg Szerszenia – Nocny Bieg Świętojański

Jak co roku, 22/06/2019 wystartowałem w Biegu Szerszenia – Nocnym Biegu Świętojańskim w Oleśnicy.

Bieg zwyczajowo rozgrywał się na dystansie 10 km, przy czym w porównaniu do poprzedniej edycji zmieniono trasę.
To już w sumie taka tradycja, że co roku prowadzi ona inaczej 🙂 Nudzić się nie da w skutek tego, chociaż utrudnia to z pewnością analizę czy tym razem pobiegło się lepiej czy gorzej.

Zawody w tym roku, co było kontynuacją procesu z ubiegłego roku, w całości przeniosły się na oleśnicki zamek. Tu były zlokalizowane biuro zawodów, szatnie, miejsce nocnej zabawy i ceremonii dekoracji zwycięzców.
Wydaje mi się to pozytywną zmianą. Przyjezdni mogą zobaczyć ładniejszy kawałek Oleśnicy (Zamek, Rynek itd).
Sama trasa też budziła moje pozytywne skojarzenia. W większości była płaska i szybka (i ciągle do przodu a nie kręcenie kółek wokół terenów wodonośnych). Szkoda trochę, że było na niej kilka ostrych zakrętów. W moim tempie to nie problem, ale Ci co lecą z dwa razy szybciej pewnie musieli mocno uważać na nogi 🙂

W tegorocznej rywalizacji wzięło udział około 276 osób. Sporo biegaczy ale limit osób dobrany odpowiednio. Poza początkiem wyścigu gdzie momentami było ciasnawo by wyprzedzać później komfort biegu był zadowalający.
Na trasie biegu zlokalizowano punkt nawadniający, który mijało się dwa razy. Dobrze, że był bo zadania biegaczom na pewno nie ułatwiała pogoda 🙂 Mimo wieczorowej pory było mocno ciepło. W sumie gorąca się spodziewałem więc przezornie wziąłem ze sobą bidonik z wodą, z którego korzystałem co 1 kilometr.

Chwila po starcie

Jak to u mnie skomplikowanej strategii na bieg nie miałem. Chciałem pobiec na 100% swoich możliwości 🙂 Właściwą ocenę planowanego tempa utrudniał mi fakt, że mało w tym roku miałem zawodów i nie jestem zbyt obyty z szybkimi biegami. Raczej snuję się mozolnie po piachach, lasach i górkach (bliżej 6:00min’km) – nie byłem pewien więc ile szybciej realnie wytrzymam. Zadowalające (i ambitne) wydało mi się tempo około 5 min’km i tak też uznałem, że spróbuję.
Po starcie znalazłem swój rytm i w miarę trzymałem się tych 5 min/km. Pierwszy kilometr pewnie zrobiłem szybciej, ale niestety jakoś przy 3 kilometrze moje Suunto dostało „spadku formy” i zaczęło pokazywać tempa bliżej 10 min’km. Gdzieś zagubił mi się chyba fragment trasy bo późniejsze kilometry pikało sporo później niż znaczniki organizatora.
Pozostało olać elektronikę i biec swoje. Starałem się trzymać osób biegnących przede mną (które w mojej ocenie leciały dobrze i rokowały nadzieję na zmuszenie mnie do wysiłku). Jeśli ktoś zwalniał to wyprzedzałem i szukałem następnej ofiary 🙂
Strategia ta okazała się być dobrą bo zrobiłem czas: 00:49:17 co pozwoliło zająć miejsce 102 (w kategorii M40-39).
Ładnie. Patrząc w kategorii czasu lepiej niż w 2018 i 2017, chociaż gorzej niż w rekordowym 2016 (47:55). Zadowolony jestem również z dyspozycji na trasie – wytrzymałem całość biegu a nawet zrobiłem negative split, o ile można wierzyć mojemu Ambitowi (patrząc na cyferki w Movescouncie to wyglądają realnie mimo zawiechy sprzętu na trasie, może coś sobie później przeliczył?)

I na mecie.

Cóż. W tym momencie relację można by skończyć (bo reszta podobnie jak w latach ubiegłych :)). Grill po biegu był, pokazy teatru ognia też. Szczęście miałem w losowaniu nagród (karnet rodzinny do groty solnej) czyli ok 🙂

Nawiążę jeszcze w ostatnim zdaniu do organizacji całości. Biura, impreza po biegu prowadzone sprawnie. Kłopoty były z nagłośnieniem bo szwankował mikrofon i nie wszystko dało się usłyszeć. Trasa oznaczona dobrze, wygrodzona taśmami, wolontariusze kierowali gdzie trzeba. Słyszałem jednak, że prowadzący czołówkę pomylił się gdzieś na niej, za co organizatorzy przepraszali biegaczy, Ja tym razem kłopotów z wyborem ścieżki nie miałem więc nie będę tu krzywdował.
Zwyczajowo polecam pobiec za rok 🙂

5 Jubileuszowy Bieg Szerszenia (Oleśnica 23-06-2018)

5 Bieg Szerszenia

W miniony weekend zafundowałem sobie solidną porcję biegania. Nieszczęśliwie trochę złożyło się, że w tym samym czasie wypadły mi 2 zawody, w których koniecznie chciałem wystartować.
Pierwsze z nich to w.w. Bieg Szerszenia. Drugie, niecały dzień później to solidne górskie ściganie – 2 x  Śnieżka.
Na moim poziomie nie ma niestety opcji zrobić dwóch takich biegów na 100% więc po realnej ocenia szans i trudności zadecydowałem, że Szerszenia pobiegnę na zaliczenie a więcej z siebie dam w górach (=więcej będę miał sił).

W nocnym biegu Szerszenia biorę udział już 5 raz, więc jak łatwo policzyć biegłem we wszystkich edycjach od samego początku. Ciekawostką związaną z nim jest fakt, że co roku organizatorzy wprowadzają jakieś zmiany. Najczęściej dotyczą one trasy (chyba co roku prowadzi inaczej), a dodatkowo ulepszenia dotykają też otoczki około biegowej.

W tym roku zmiany były naprawdę duże. Trasa zmieniła się mocno – dodano spory fragment prowadzący przez Oleśnicę, całkowicie gdzie indziej była też baza i meta biegu. Tym razem nie w Atolu  a na oleśnickim zamku.

Z jednej strony „ulepszenia” wyścigu nie pozwalają się nim szybko znudzić. Z drugiej ciężko tu o jakąkolwiek powtarzalność więc nie jest to bieg, który warto wybrać w celu określenia/porównania swojej aktualnej formy.
Ciężko mi jednoznacznie zadecydować co lepsze – ze swojej strony wolałbym chyba ustalić stałą formułę i szlifować ją do perfekcji.

Na ten moment (wyprzedzając fakty) organizatorzy mają co robić za rok bo w bieżącym nie wszystko zagrało bdb. Systematyzując zaś dane:

Otoczka biegowa
Informacja o biegu i zapisach zwyczajowo pojawiła się na stronie organizatora. Zapisy przez Data Sport więc bez kłopotów.

Biuro zawodów zlokalizowane na Oleśnickim Stadionie działało od 18:00 do 20:30 (w dzień biegu). Uznałem, że lepiej uniknąć kolejek i być wcześnie.  Na plus zaliczam, że faktycznie działało i sprawnie wydano pakiet.
Nowością był fakt, że można było podać ilość osób towarzyszących na biesiadzie czyli i one mogły coś zjeść za darmo.

Pakiet solidny. W środku ładny, duży ręcznik, odblaskowa opaska, ulotki, napój izo, kukurydziany chlebek. Sporo różności, przyjemnie tyle dostać w czasach gdy inni dają coraz mniej (niekoniecznie obniżając cenę).

Przed biegiem
Sporo ludzi rozgrzewało się, rozmawiało. Przybyliśmy na start (Stadion) około 20:25. Naszemu małemu zachciało się do ubikacji więc była okazja sprawdzić czy w ogóle jest. Jest 🙂 chociaż ludzi sporo już stało w kolejce.

Organizatorzy robili dla biegaczy rozgrzewkę. Nie uczestniczyłem w niej ale na minus muszę powiedzieć, że praktycznie nic nie było słychać co mówili więc zainteresowanym pozostało patrzyć i naśladować ruchy.

Start – na trasie
Strategię jak pisałem miałem taką, by się nie zjechać zbyt mocno więc uznałem, że pobiegnę tempem treningowym (około 5:30-6:00). Zrobiłem lekką rozgrzewkę i ustawiłem się w końcówce stawki.
Start i wszyscy ruszyli.
Nie było nawet tak źle. Sporo osób okazało się ode mnie wolniejszych więc biegłem i pilnowałem tempa. Od czasu do czasu kogoś dochodziłem. Nie chcę tu się wywyższać (bo słaby ze mnie biegacz) ale przyjemnie było wyprzedzać i czuć, że oddech mam spokojny i daję radę. Daje to pewnego kopa motywacyjnego i w sumie wcale nie gorzej niż biec w czołówce.
Co trochę w moim zasięgu pojawiała się kolejna osoba, którą brałem na cel, wyprzedzałem i biegłem dalej.
Pierwsze 5 km udało mi się realizować zgodnie z planem. Kilometry wchodziły po około 5:30.
Lekkość i wyprzedzanie spodobała mi się na tyle, że w okolicy 5-6 kilometra trochę przyśpieszyłem. Miało to też swój cel, bo trasa odbiła z terenów wodonośnych w Oleśnicę. Kolejna grupka biegaczy była sporo z przodu i zrobiło się koło mnie pusto. Zestresowało mnie to troszkę. Myślę, jeszcze zgubię trasę, lepiej jak ich dogonię. Pościg trwał około 2-3 km (po 5:15-5:11) i zakończył się sukcesem.  Doszedłem ich i powróciłem do początkowego biegu – po 5:30.
W końcówce biegu nastąpił niestety fatalny błąd organizatora. Mimo, że wcześniej trasa była oznaczona dobrze (wstążeczki, światełka), na skrzyżowaniach stali policjanci czy wolontariusze to w parku, przy zamku dobiegliśmy grupą do skrzyżowania alejek na 3 strony, przy którym nikt nie stał, ani nie było widać drogowskazów. Ciemno już było co dodatkowo utrudniało wybranie kierunku. Wydawało mi się wcześniej, że ludzie biegli w prawo (bo ich było wcześniej na trasie tam widać) ale biegacze przede mną pobiegli prosto. Cóż, pewny swego nie byłem to pobiegłem za nimi.
Dobiegliśmy do skrzyżowania z asfaltem i faktycznie inni biegli trochę inaczej.

Słabo. Ciężko powiedzieć kto pobiegł źle. Z GPS wyszło mi 9.61 km więc pozostaje domniemywać, że jednak my. Doła miałem bo gdyby w tym parku był czytnik czasu to już po zawodach,
Ostatnia część biegu to fajny (ale trudny bo pod górkę) finish na zamek. Dobiegłem do mety – oficjalnie 51:19, miejsce 131/267. W M40 -47.

Meta – po biegu
Na dziedzińcu biegu wręczono mi medal. Gdzieś była woda ale nie wpadła mi w oczy.  Widząc za to, już tworzącą się kolejkę szybko stanąłem do grilla. Długo to trwało, ludzie wpuszczali swoich znajomych. Żona mówiła mi, że kibice 🙂 w sumie wyjedli pierwszą turę grilla więc trzeba było czekać dodatkowo aż coś się usmaży. Nie było też np. wody do kawy, herbaty, mieli ją dopiero dolewać i grzać. Trudno, nie narzekam. Widziałem ilu ludzi stało za mną to ja i tak szybko obskoczyłem jadło.
A jedzenie dobre, kalorie dało się nabić szybciutko 🙂

Cóż. Jako, że skoro świt mieliśmy ruszać do Karpacza to odpuściłem czekanie na ewentualne losowania i wróciliśmy do domu.

Podsumowanie.
Biuro, start, pierwsza część zawodów jak najbardziej ok. Później jednak karygodny błąd z oznaczeniem trasy mocno obniżył wrażenia. Szkoda, trasa ciekawa, dość szybka. Za rok orgowie powinni lepiej ją zabezpieczyć i wtedy powinno być już dobrze.  Mimo wszystko – w 2019 ja pewnie wystartują jak co roku 🙂

Biegowe wycieczki pod Oleśnicą

Wprawdzie w moim przypadku ciężko mówić o jakimś zaawansowanym treningu, ale i tak ostatnio dopadła mnie monotonia i słabe chęci do biegania.
Widać to dobrze w liczbie i jakości biegów jakie ostatnio dokonuję. Prostej recepty jak sobie z tym poradzić nie ma, ale najlepszym wyjściem z kryzysu jest zawsze zmiana 🙂  Może to być jakiś nigdy nie robiony rodzaj treningu, wyprawa w nowy teren, może jakieś zawody?
Dla mnie taką małą odmianą była spokojna  wycieczka po leśnych terenach przy  Oleśnicy. Zrobiłem ją 01/11/2017. Nie biegłem z nastawieniem na czas, tempo. Wziąłem komórkę i puściłem się w las 🙂 Tu stanąłem zrobić fotkę, tu wbiegłem. Na tych trasach latałem już wcześniej, ale tym razem udało się dostrzec sporo nowych dróżek, widoków. Ładne kolory jesieni (mimo stosunkowo słabej pogody) dodatkowo uprzyjemniały sport.
Polecam wszystkim – kontakt z naturą, wysiłek. To prawdę pomaga.
Mały „owoc” mojej wyprawy zaś w galerii poniżej.

3 Bieg Szerszenia – 11/06/2016

3 Nocny Bieg Szerszenia

3 Bieg Szerszenia – Nocny Bieg Świętojański

Pomimo innych priorytetów na ten rok 🙂 są zawody, które szkoda odpuścić. Jednymi z nich jest ciekawy oleśnicki bieg – 3 Bieg Szerszenia (Nocny Bieg Świętojański). Lubię go ze względu na oprawę (nocne zawody), dobrą organizację no i finalnie fakt, że biegłem do tej pory we wszystkich jego edycjach. Dopiero 3 razy ale fajnie widzieć ewolucję biegu no i może kiedyś będzie można być jednym z nielicznych, którzy startowali od początku.

Bieg Szerszenia (od nazwy klubu biegowego, który go organizuje) odbywa się cyklicznie w okolicy Nocy Świętojańskiej w Oleśnicy. Trasa biegnie w okolicach ośrodka sportowego Atol i Oleśnickich terenów wodonośnych. W połowie nawierzchnia to asfalty, w połowie szutrowe alejki. Profil płaski więc da się powalczyć o życiówki.
Jak do tej pory organizatorzy wprowadzają co rok małe modyfikacje  trasy (w tym roku biegliśmy ze stadionu lekkoatletycznego) ale stałym fragmentem trasy są 3 kółka wokół terenów wodonośnych.

Informacje o biegu pojawiły się stosunkowo szybko na stronie klubowej Szerszenia:

Klub Biegacza Szerszeń

Zapisy prowadzone są „standardowo” przez portal DataSport więc żadnej trudności ze zgłoszeniem uczestnictwa być nie powinno.
Ze swojej strony podpowiem, że nie warto zwlekać z zapisaniem do ostatniej chwili, bo limit biegaczy jest dość niski – w zeszłych latach 150 osób, w tym roku 200.

W momencie gdy nadszedł dzień biegu udałem się po odbiór pakietu startowego. Dość późno bo około 20:00 (prosto z dalszej drogi spoza miasta). Namiot organizatorów ulokowany był na stadionie. Widać go było z daleka więc ciężko było nie trafić 🙂 Sporo też już w okolicy było biegaczy więc w razie W i tak byłoby kogo spytać.
Kolejki wielkiej nie było. Szczęśliwie bo jak paru przede mną nie znałem swojego numeru startowego 🙂 i cofnięto nas do tablic z wykazem. Po powrocie nie trzeba było stać od nowa, szybko i sprawnie podpisałem deklarację, odebrałem numer i pakiet startowy.

Dla fanów gadżetów powiem, że dawano pamiątkowe koszulki Kalenji, komplet ulotek zapraszających na inne biegi i chrupki Boramexu (lokalna firma, od początku wspierająca ten bieg).

Ponieważ poszło to szybko to zdecydowałem się podjechać do domu i tam spokojnie przebrać i przygotować do biegu. Dla przyjezdnych jak kojarzę udostępniano budynek na stadionie jak i  toalety znajdujące się w jego okolicy.

Kiedy finalnie przybyłem już na kompleks sportowy, zaparkowałem auto (było gdzie, to plus) i udałem się na stadion. Stąd w tym roku miał być start. Biegacze tłumnie kręcili kółka, 15 min przed startem była wspólna rozgrzewka i można było już myśleć o biegu 🙂

Przed startem Biegu Szerszenia

 Gdzieś tam w końcu jestem 🙂

Odliczanie i start. Tłum ruszył szybko więc i ja z nimi. Albo w Oleśnicy są tak dobrzy biegacze albo nie wiem. Zawsze lecą ostro do przodu 🙂 Ostatni zawodnik na mecie zanotował 01:14:01 czyli nie tak źle jak na inne zawody, w których brałem udział.

Na Szerszenia nie planowałem wielkiej strategii, chciałem cisnąc około 5 min/km (albo szybciej jak wystarczy sił). Tak też było. Poszczególne kilometry wchodziły w ładnym tempie. Pierwszy najszybciej  – 4.25, później już troszkę wolniej ale w żadnym nie spadłem powyżej 4:59 (średnio 4:47). Gdzieś w okolicy 3 kółka głowa zaczęła podpowiadać, że za szybko i nogi bolą ale udało mi się ją przekonać, że oddech ciągle ok więc rezerwa jest 🙂
Biegłem stosunkowo równo, trzymając się biegaczy przede mną. Gdy zbliżałem się do nich i czułem, że zwalniają to powoli wyprzedzałem i szukałem kolejnego. Przed samą metą zbliżyłem się do dwóch zawodników, którzy trzymali podobne tempo jak ja i zaatakowałem. Pierwszego wyminąłem jakieś 200-300 metrów przed metą. Kolejny był już blisko mety ale szaleńczo podkręciłem tempo i o dziwo udało mi się go wziąść. Zbierał się wprawdzie do walki ale jednak nie miał chyba już sił bo przy samej mecie odpuścił.

Nieźle. Po samym biegu nie byłem całkowitym trupem co pozwala sądzić, że jednak jeszcze jakieś rezerwy były. Następnego dnia czułem jednak nogi co znaczy, że biegłem solidnie. Po treningach tego nie mam, raczej jestem mniej zmęczony 🙂

Mój wynik to 0:47:55. 68 miejsce w generalce (z 186 klasyfikowanych) i 16 w M40. Swój poprzedni rekord na 10 km pobiłem.

Bieg Szerszenia

 Hmm… niby się nie zmęczyłem ale słabo coś na tej focie się prezentuję

Za linią mety wręczono mi medal, wodę mineralną i można było odsapnąć. Chwilkę postałem, popatrzyłem ale, że biegłem sam i nie było żadnych znajomych to poszedłem do auta się przebrać i udałem w okolice organizowanego grilla.

Jedzenia było mnóstwo, wszystko dobre. Oczekiwanie na losowanie nagród umilił pokaz teatru ognia i zaczęły się emocje 🙂 O dziwo jako chyba 3 osoba wylosowałem powerbanka więc można było iść do domu. Było już zresztą późno bo po 24:00.

Imprezę pod względem organizacyjnym i sportowym uważam za udaną. Kto nie był temu polecam za rok wystartować.