Archiwa tagu: śnieżka

3x Śnieżka 2023

3x Śnieżka – a w zasadzie 2x czyli powrót klimatów ultra

Zbierałem się do tej relacji dłuższy czas i w sumie ciągle mi było nie po drodze. Bieg nijaki (w moim wykonaniu) to i ciężko ładny opis sklecić.
Zwyczajowo też nie załapałem się na żadne zdjęcie mimo, iż fotografów tam było jak mrówek (a czekałem cierpliwie czy uda się znaleźć na foto). Zdegustowany jestem jak koledzy po pasji mnie omijają :/

No cóż, życie…

Przygotowania
Żeby nie męczyć się podróżą przed i po biegu wykupiłem 2 noclegi w Karpaczu. Pensjonat wybrałem trochę stary (widać, iż lata świetności ma za sobą) ale był czysty, niedrogi i co ważne blisko startu. Jeszcze bliżej było z niego do Biedronki więc logistycznie nie było żadnych problemów 🙂

Prognozy pogody zapowiadały się korzystnie dlatego też nie miałem wielkich problemów ze sprzętem. Zabrałem krótkie spodenki z Decathlonu, ich 5 palczaste skarpetki, koszulkę Salomona (tania, podstawowa linia). Na głowę bandana. Na nogi wojskowe, sportowe buciki i dodatkowo piłkarskie getry Jomy. Biegowy plecak z Aldi oprócz softflasków i żeli (musy owocowe) zapełniłem wymaganą kurteczką, telefonem i w sumie tyle. A nie, zabrałem jeszcze rękawiczki biegowe jakby jednak miało być zimno na szczycie 🙂 Nie przydały się na szczęście.

Wstępny ogląd co czeka mnie na trasie miałem, bo biegłem ten sam dystans w 2018r. Od majowego maratonu, przebombiłem jednak przygotowania, dlatego też nie nastawiałem się zbytnio na rekordy a myślałem jak zminimalizować ryzyko porażki (braku sił, nie zdążenia w limicie itp). Strategia była więc prosta. Biec, bardzo spokojnie niemniej minimalizować spacery ile się da. Optymistycznie w sumie 🙂

Zawody
Pobudkę zrobiłem jakieś 2 godziny przed biegiem. Zjadłem lekkie śniadanie, przygotowałem sobie trochę wody i mus, które zaplanowałem spożyć z 30 min przed startem. Żeby nie męczyć się staniem i czekaniem na start, wyszliśmy z hotelu jakoś 08:20. Niecałe 10 min spacerku i można było spokojnie czekać.

Posiedziałem chwilkę na ławeczce, Żona zrobiła zdjęcia. Przyglądałem się trochę tłumowi biegaczy i mam wrażenie, że trochę zmieniła się pula startujących. Sporo osób (nie ujmując nikomu bo sam jestem stary i gruby :)) raczej nie wykazywała przesadnej formy. Ot nastawiała się na górską zabawę. Grupki robiły zdjęcia, relacje itp. itd. Kiedyś chyba więcej było osób, które skupiały się stricte na wyniku. Spoko, co kto lubi 🙂
Lekka rozgrzewka stacjonarna, ustawiłem się w tłumie i już – lecimy.

Start zaskoczył mnie kierunkiem. Nie wiem czemu wydawało mi się, że kiedyś biegło się w drugą stronę. Póżniej na trasie też miałem wrażenie, że pierwsze kółko szło inaczej. Albo zatarły mi się już detale ostatniego biegu albo organizatorzy coś zmienili.

Początek biegu niezbyt sprzyjał bieganiu. Uliczka była wąska, szybko przeszła w jeszcze węższą kostkowaną alejkę i ciężko było biec. A starałem się truchtać. Co mnie dziwiło dużo ludzi już tu od startu szło, wcale nie próbując biec. Mimo konieczności spacerów udało mi się sporo osób ominąć.

Pierwszy dłuższy i zaplanowany spacer zaczął się u mnie już za miastem, na szlaku prowadzącym do Strzechy Akademickiej. Skorzystałem z niego i zrobiłem parę zdjęć. Pózniej też w czasie spacerków lub przerw starałem się zrobić jakieś zdjęcia. Widoki piękne, żal nie mieć pamiątki.

Po chwili zrobiło się wypłaszczenie, to trzeba było biec w okolice punktu żywnościowego (przy Domu Śląskim). Niektórzy robili tu przerwę, ja skoro miałem dalej wodę w softflaskach uznałem, że zdobędę szczyt a uzupełniał zapasy będę na zbiegu. Droga przez łańcuchy (szlak czarny, zakosami) spowolniła mnie znacznie ale oto i jest szczyt. Fotka „spodka” i w dół.

Ciężko się zbiega po tych kamulcach i zadowolony byłem, że była dobra pogoda. Ostatnim razem było wilgotno i wtedy to był hardcore. Teraz buty trzymały dobrze, nie miałem problemów z poślizgami ale i tak nie szalałem.
Przy punkcie żywieniowym cola, woda, arbuzy i dalej w dół. Krótki odcinek był dość przyjemny aż do zakrętu o 90stopni w prawo gdzie dopiero zaczęło się kamieniste piekło 🙂 Coś tam próbowałem biec ale tempo chyba miałem spacerowe. Gdy zaczął się późniejszy odcinek szutrowy to też nie byłem zadowolony. Bałem się szybko puścić w dół by się nie wyrąbać lub zajechać nogi.

Pierwsze kółeczko zrobiłem w jakieś 2:48:15. Szybko uzupełniłem zapasy w Karpaczu i ruszyłem na drugie okrążenie. Co mnie zaskoczyło sporo osób zbiegało do miasta już niestety po limicie. Kurcze, marnie dla nich.

Braki kondycyjne dały już o sobie znać. Tym razem sporo pochodziłem w Karpaczu i ja. Gdy zaczał się szlak przez las (szlak czerwony) uznałem, że szkoda energii na próby biegu i starałem się iść szybkim marszem. Dobrze, że w lesie był cień bo upalna pogoda mogłaby jeszcze szybciej wyciąć resztki sił. Po lesie, esencja zawodów – schodkowo, kamienista trasa w górę.

Oj, delikatnie mówiąc zmęczyłem się. Z raz czy dwa, przysiadłem na 30 sekund na kamulcach. Niby zegarek nie pokazywał jakiegoś zabójczego tętna ale czułem się słabo. Wolałem odpocząć.
Przy punkcie wlałem w siebie colę i ruszyłem na łańcuchy. O ile na pierwszym kółku było dość pusto, teraz sporo turystów. Kolejki na szczyt jeszcze nie było ale… dobrze, że to nie weekend. Po drodze też się posiedziało tu i tam niemniej finalnie się wspiąłem.


Na górze wyczaiłem mojego brata (rodzinnie zdobywali szczyt od czeskiej strony). Miał być, poczekać i zrobić jakieś pamiątkowe zdjęcie. Chwilkę pogadaliśmy i ruszyłem na dół.


Jako, że trasa powrotna jest taka sama jak na pierwszym okrążeniu to nie ma się już co o niej rozwodzić. Powiem tyle, że biegłem wolniej niż za pierwszym razem i dodatkowo chyba źle związany miałem prawy but. Czułem, że obiło mi paznokcie. Dziwne, w lewej nodze nic złego nie nastąpiło.

Na mecie w Karpaczu zameldowałem się po 06:26:12. Zostało mi trochę do limitu, ostatni nie byłem. 5 lat temu jednak przebiegłem w 05:51 widać więc dobitnie, że nie był to wyczyn mistrzowski. W każdym razie jednak nie narzekam. Udałem się przebrać, umyć do pensjonatu a później z rodziną na spacer, obiad w mieście. Wieczorem wróciliśmy jeszcze na dekoracje i losowania. Los jednak do mnie się nie uśmiechnął, nic nie wygrałem.

Podsumowanie
Cóż. Bieg ukończony i jestem zadowolony. Ładne widoki, sportowy wysiłek. Poza obitymi 2 paznokciami nic sobie nie uszkodziłem. Nogi dzień później wprawdzie masakrycznie bolały ale to urok ultra. Przynajmniej wie człowiek po co tam pojechał 🙂

3 Razy Śnieżka – Ultramaraton Górski 24/06/2018

3 razy Sniezka

3xŚnieżka miała być moim pierwszym poważniejszym wyzwaniem w tym roku. Zbierałem się do niej, trenowałem (albo i nie) a im bliżej startu to czułem, iż wyszło zwyczajowo 🙂 Nie przygotowałem się tak jak trzeba więc stresik, czy dam radę, oczywiście był.

Ale po kolei –  najpierw parę informacji porządkowych (i mam nadzieję wartych zapamiętania ciekawostek) dla tych, którzy może w przyszłości też zechcą wystartować 🙂

Śnieżka okazuje się być biegiem „kultowym” co oznacza, że zapisy trwają krótko i trzeba ich mocno pilnować. Szczęśliwie udało mi się nie zaspać i wpisać/opłacić w terminie 🙂 Plusem tego była na pewno niższa opłata startowa, bo z czasem stawka oczywiście rośnie.

Do wyboru są 3 dystanse – 1x dla początkujących (17 km, długi limit czasu 10 godzin), 2x (36 km, 7 godzin) i dla prawdziwych ultrasów 3x (55 km, 10 godzin).
W tym roku dodatkowo impreza miała ranking Mistrzostw Świata WMRA co spowodowało u mnie pewną, o dziwo, dobrą pomyłkę 🙂
Jako miłośnik wyzwań pierwotnie planowałem start na dystansie 3x. No bo jak, nie dam rady czy co? 🙂 Wizja uczestnictwa w owych Mistrzostwach (rozgrywanych na dystansie 2x) „kazała” mi jednak wpisać się właśnie na 2x. Ale fuks! W mistrzostwach oczywiście wystartować nie mogłem bo to osobny bieg dla zawodowców, ale przynajmniej wytrzymałem trudy trasy. A trzy rundki powiem szczerze to raczej by mnie zniszczyło 🙂

Powracając do tematu 🙂
Bieg ma swoją stronę, momentami ciężką do ogarnięcia ale przy odrobienie cierpliwości da się tam wyszukać co trzeba (regulamin, listy startowe itp. itd). Jest oczywiście strona na FB więc fani netu będą online z tym co ważne.

Pierwotnie (logistycznie – ciuchy, wyposażenie) nie szykowałem się w sposób zbyt wyszukany. Chciałem biec na krótko 🙂 Szczęśliwie dla mnie, w dyskusji na forum bieganie.pl padła informacja, że na Śnieżce będzie zła pogoda… Naprawdę ważna rzecz. Mamy lato, myślałem, że będzie tam z 20 stopni a okazało się, że będzie padać, temperatura oscylująca około 0 stopni (odczuwalna zaś -17!). Sprawdźcie to sobie dobrze bo może się okazać, że natura będzie waszym wrogiem.

Po tych rewelacjach przeorganizowałem całkowicie strój startowy. Wziąłem skarpetki i opaski kompresyjne Kalenji, krótkie spodenki Kalenji, a na górę koszulkę z długim rękawem Nike Combat + wiatrówkę Aldi. Do kompletu założyłem czapeczkę Vikinga, buffa na szyję + rękawiczki z Lidla do plecaczka. Trafiłem bez pudła wszystko się przydało. Buty wybrałem z mniej agresywnym bieżnikiem – Adidas Raven. Trasa wiedzie w dużej mierze po sporych kamieniach więc lepiej postawić na trzymanie „całej” podeszwy niż kolce wgryzające się w błoto.
Punkty odżywcze na biegu są co około 9 km więc nie warto brać wielkiego zapasu wody, jedzenia. Ja leciałem z Aonijie + 2 bukłaki po 270 ml wody. Miałem też 1 żel i żelka energetycznego. Było zimno i pić się nie chciało ale myślę, że i w upałach bym wytrzymał z tym zestawem.
Punkty wyposażone są bardzo dobrze. Jedzenia, picia w opór. Woda, izo, cola + arbuzy, banany, czekolada, ciasteczka, żelki. Tym bardziej więc nie ma sensu dźwigać bufetu ze sobą.

Droga do Karpacza upłynęła mi spokojnie i zgodnie ze wskazaniami GPS. Dawno już tu nie byłem i niemile zaskoczyła mnie pazerność miejscowych. Większość (wszystkie?) parkingów płatna. I  to jak za zboże… Na miejskim bilet dzienny 20 zł, a prywatne to i po 8 zł za godzinę. Słabo (ale to oczywiście nic wspólnego z imprezą nie ma).

Biuro zawodów udało nam się zlokalizować bez problemów. Szybko i sprawnie pobrałem co należy.

Pakiet bardzo fajny. Ładna koszulka, rękawki, opaska na rękę, żel, torba na wszystko i sporo drobnicy ulotkowej.

Ponieważ ciuchy biegowe miałem w aucie to wróciłem się przebierać tam. Dla zwolenników cywilizacji w ośrodku sportowym są dostępne szatnie, natryski i ubikacje. Do kibelków jak wszędzie kolejki 🙂

Oczekiwanie na start minęło szybko i przyjemnie. Prezentowano ekipy zawodowców, można było zobaczyć ich start o 9:00 a później już szykować się na 9:20.

Odliczanie, strzał startera i ruszamy.

1x
Początek spokojnie i lekko bo z górki przez miasto. Po około kilometrze zaczyna się skręt na czarny szlak i już pod górę. Tutaj dużo osób przeszło do spaceru. Szkoda, bo trasa wąska i ciężko wyprzedzać przy takiej ilości ludzi (łącznie biegło około 900 osób). Wolniutko biegłem przez około kolejne 3 kilometry, by później już jak wszyscy przejść do marszu. Praktycznie do szczytu (no może z 1 km mniej) dreptało się wąskim szlakiem. Na około 6 kilometrze chwilowe wypłaszczenie – przeszedłem w bieg. Tutaj czuło się już takie zimno i wiatr, że dziękowałem sobie za zabranie buffa i rękawiczek. Założyłem buffa na szyję i głowę (uszy), a rękawiczki wiadomo – na ręce 🙂 Dodatkowo zaczęło padać i z przerwami padało już do końca biegu. Więcej w górach, w Karpaczu było cieplej i bez deszczu
Bieganie nie trwało długo. Po około kilometrze znów dreptanie spacerkiem. Kamienie, dużo „schodów” oj daje w kość.

3xSniezka
Podejście na pierwszym „okrążeniu” Początek, około 4-5 km.

Końcówka tego odcinka prowadziła na szczyt Drogą Jubileuszową (DJ). Oj tu było jeszcze zimniej. A jak wiało, wow!
Na szczycie Śnieżki należało podać swój numer do zapisania i Drogą Jubileuszową można było biec w dół. Ostrożnie biegłem bo na kamieniach było bardzo ślisko. Polecam bieg lewą krawędzią drogi – tu kamienie są chyba równiejsze 🙂
Przy Domu Śląskim zlokalizowano pkt. żywnościowy i korzystając z wszelkich dobrodziejstw napchałem się czym się dało.
Kolejny fragment DJ był całkiem przyjemny bo lżej z górki i równiej.
Wszystko co dobre się szybko kończy. Około 9 km, po ostrym zakręcie w prawo kamienie zmieniły konsystencję 🙂 na nierówne i wystające. W połączeniu z mokrością po deszczu, tempo moje i innych biegaczy spadło drastycznie. Wolniutko, ostrożnie w dół. Po kamieniach zaczął się szerszy odcinek szutrowy. Też nie lepszy bo czuło się już fest mięśnie nóg a szuter nie sprawiał wrażenia stabilnego.
Lepsza nawierzchnia bo miejskie asfalty to okolice dolnego wyciągu na Kopę 🙂 Dało się tu lekko przyśpieszyć (jak ktoś miał siły). Miejscami, uprzedzam, było ostro z górki więc dalej męka dla mięśni czworogłowych nóg.
Koniec pierwszego kółka polegał na dobiegnięciu do miejsca startu, skorzystania z bufetu i nawróceniu się przez Karpacz tą samą drogę tylko pod górkę.

2x
Niestety szło się tu, co będę kłamał 🙂 Po osiągnięciu Rozdroża Łomnickiego wybierało się tym razem szlak czerwony i dalej napierało w górę. Tym razem droga była szersza i równiejsza. Mimo, że podbiegałem tylko momentami, a resztę szedłem, to udawało się utrzymywać znośne tempo – poniżej 10 min/km. Ominąłem nawet parę osób mimo, że miałem postój na wytrzepanie kamieni z buta. Zadowolony byłem z tego bo myślałem, że może tak prawie do końca będzie. O ja naiwny! Przy 25-26 km zaczęło się (Kocioł Łomnicki jak myślę). Wąski kamienny, „schodkowy” szlak w górę aż do Domu Śląskiego. Biegacze człapali z mozołem w górę. Ja pilnowałem się, by co parę schodów zmieniać nogę z której ciągnąłem w górę, bo mięśnie zaczynały mnie ostro palić. Nie było ani warunków by kogoś wyminąć ani sił. Przynajmniej u mnie, ale nie widziałem by ktoś w ogóle wymijał innych.
Na punkcie wlałem w siebie trochę coli, wciągnąłem banana, żelki i ruszyłem na czarny szlak (zakosy) na Śnieżkę.
Jak myślałem, że wcześniej było piekło to nie 🙂 Było tutaj. Zaczął mnie łapać skurcz w prawej nodze i czułem, że wymiękam. Jak się dawało to używałem lewej i ciągnąłem ciężar ciała korzystając z łańcuchów. Jakby nie one to było by jeszcze gorzej 🙁 Zimno, wiatr robiły swoje, ten odcinek to prawdziwy hardcore.
Finalnie jestem. Szczyt. Zapisali mnie i ruszyłe w dół. Zbieg z drugiego odcinka prowadził tą samą drogą więc mogę powiedzieć tylko tyle, że szło mi podobnie jak na pierwszym, ale już trochę wolniej. Nie szarżowałem bo czułem coraz większe skurcze nóg (łydek) i bałem się by mnie nie złapało. Raz czy dwa musiałem stanąć by je lekko rozmasować ale udało się wytrzymać i dobiec do mety.

Nieźle jak na mnie. Trasę 2x zrobiłem w 5:51:03 zajmując 191 miejsce z 253 sklasyfikowanych. W kategorii M40 – 52.

Po biegu skorzystałem z bufetu, później udałem się na ciepły posiłek (sporo dań do wyboru było. I zwykłe i wegetariańskie). Chwilę odpocząłem no i można było powracać z rodzinką do domu.

Finalnie.
Ogólnie – Bieg zorganizowany naprawdę bardzo dobrze. Trasa oznaczona jak trzeba, wszystko co wymagane było. Oby więcej zawodów z taką organizacją.
Czepiając się czegokolwiek 🙂 sporo ludzi i nie jest to kameralna impreza. Ciasno na szlakach, utrudnia to rywalizację jak nie zajmiecie pozycji z przodu.
Profil trasy nie sprzyja też bieganiu (na pewno na moim poziomie) co trochę może zniechęcać. W sumie czego się jednak można było spodziewać wiedząc, że 18 km będzie pod górkę 🙂

Sportowo – cudów nie było. Na moje przygotowanie jestem zadowolony z osiągniętego rezultatu. Ostatni nie byłem, a co ważne sporo do limitu mi zostało. Po formie widzę jednak, ze sporo do zrobienia. Masa, masa, masa w dół i może będzie lepiej.  Trzeba też więcej po górach cisnąć, by nogi miały więcej ostrych zbiegów i podbiegów. Może wtedy nie będą tak mnie męczyć skurcze.

Polecam każdemu zmierzyć się z tym wyzwaniem.