Rowerowy Szlak Orlich Gniazd – część 2/3

PIERWSZY DZIEŃ JAZDY (WTOREK) – CZĘSTOCHOWA – OGRODZIENIEC (OKOŁO 90 KM).

Jak wspomniałem w pierwszej części relacji – wieczorem przygotowaliśmy sobie co mamy na rowery zabrać, a co zostanie w aucie.

Jako turyści postawiliśmy na minimalizm i wygodę jazdy 🙂 Każde z nas miało spakować się w jedną sakwę mocowaną pod siodłem (do rurki i siodełka). Spoko to wyszło, dało się wszystko wepchać, co dobrze rokuje na przyszłość (w tej konfiguracji chcieliśmy też jechać nad morze).

Przeglądnęliśmy również dokładnie jak prowadzi trasa RSOG.
Jej właściwy start wyznaczony jest w okolicy Dworca Głównego. Z naszych wyliczeń wyszło, iż hotel mamy praktycznie na końcu Częstochowy i to blisko szlaku. Powoduje to, że nie ma żadnego sensu wracać do Dworca, a po prostu trzeba dobić do szlaku omijając mało ciekawy, miejski fragment szlaku.

Nawigację na szlaku mieliśmy prowadzić dwutorowo. Po pierwsze kupiłem świetny plan trasy z wydawnictwa Compass (aktualny, edycja 2020).
Dodatkowo zainstalowałem na komórce aplikację Mapa.Cz. Dało się do niej pobrać mapy offline interesującego nas obszaru + dodatkowo wczytałem track GPX (z bloga Rowerem po Śląsku).
Za mapę papierową odpowiadała moja małżonka a mi pozostało wieźć komórkę 🙂

Przewodnik po szlaku. Polecam, bardzo przydatny.

Małe uwagi techniczne. Dystanse przy miejscowościach podaję na bazie oficjalnego przewodnika. Nam wychodziło trochę inaczej (bo zaczęliśmy w innym miejscu).
Relacja mimo, że staram się być dokładny może zawierać jakieś moje małe niedopatrzenia (wiele emocji na szlaku, coś można zapomnieć, przekręcić).

NO TO, STARTUJEMY
Nie ma co spać, trzeba jechać (tym bardziej, że nie wiadomo tak do końca jak to nam będzie szło :)). Pobudka dość wczesna, bo około 06:30. Śniadanko, pośpieszna analiza czy pogoda dalej ok, wynosimy graty do auta i zbieramy się do rowerów.

Mimo treningu mocowania sakw, trochę się przy tym miotaliśmy. Jednak obciążone większą ilością bagażu, mocniej opadały w dół. Zwłaszcza moja, zaczynała szurać po kole i parę razy jeszcze w Częstochowie stawaliśmy. Ekspert w osobie mojej Żonki ogarnął to jednak i już za miastem jechało się lepiej. Ale… nie będę ściemniał ten rodzaj toreb wymaga jednak trochę uwagi, co jakiś czas wypadało paski dociągać, podregulować. Trzeba mieć to na uwadze. Jak kogoś mega denerwuje to lepiej jednak zainwestować w bagażnik.

Mimo tego małego utrudnienia spokojnie, rozruchowo sobie jedziemy. W Częstochowie świetny asfalt ścieżki rowerowej, mijamy przejazdy kolejowe no i już za chwilę można skręcać w las (okolice Rezerwatu Zielona Góra), w stronę wsi Kusięta [13.4 km].
Zimno o poranku, wiatrówki się przydają, ale szybko za miastem je zrzucamy. Słońce zaczyna grzać 🙂

Tutaj czeka nas pierwsza, większa 🙂 atrakcja – Góry Towarne [17 km]. Prowadzi do nich parę odbić. My skorzystaliśmy z pierwszego i już za chwileczkę byliśmy na ich szczytach (uwaga, sporo piasku, trzeba już było kawałek podejść). Widoki piękne, warto wejść i zerknąć czy na same góry, czy na Częstochowę lub zamek w Olsztynie.

Góry Towarne. W tle Zamek Olsztyn.

Po tym przerywniku asfaltem docieramy do Olsztyna. W mieście szybki „look” na Rynek no i jedziemy dalej. Tu notujemy też pierwszą mała pomyłkę nawigacyjną. Przegapiliśmy skręt w lewo i zbytecznie lecimy prostu ku końcowi miasta. Pomyłka w miarę szybko wyłapana, cofamy się i już za chwilę możemy podziwiać piękne widoki na ruiny zamku.

Rynek w Olsztynie.
Ruiny Zamku w Olsztynie. Dojście do nich mocno piaszczyste.

Praktycznie wszystkie ruiny zamków (poza będącymi w stanie szczątkowym małymi strażnicami) są dostępne do zwiedzania. Niestety, przy naszym grafiku czasowym nie ma sensu wchodzić. Szkoda kasy na ekspresowe zwiedzanie, musi wystarczyć z wierzchu.

W okolicy zamku jest trochę piasku po którym źle się przemieszczać, szczęśliwie szybko zaczynają się twardsze leśno-wiejskie drogi prowadzące do Zrębic [26.3 km] gdzie można zobaczyć zabytkowy, drewniany kościół.

Zrębice. Kościół św. Idziego.

Po Zrębicach na trasie jest Pustynia Siedlecka. Widzimy drogowskaz, źle chyba jednak odczytaliśmy go bo mijamy ją i jedziemy dalej szlakiem. Szkoda, uznajemy jednak, że nie będziemy się wracać. Czeka na nas bowiem kolejne ciekawe miejsce – Złoty Potok [35,2 km]

Jako, że jest już około 12:30 pora więc na jakiś obiad. W restauracji położonej w stylowym dworku (reklamującej się pstrągami) skusiliśmy się na zupę rybną (ja) a moja lepsza połówka na bezpieczne pierogi 🙂

30 min odpoczynku, pojedzone, można ruszać dalej, tym bardziej, że sporo tu do zobaczenia. Warto wstąpić na teren zespołu parkowego z pałacem Raczyńskich i dworkiem Krasińskiego. Chwilę dalej czeka kościół św. Jana Chrzciciela i „ryneczek” ze studnią i figurą „Nosiwódki”

Pałac Raczyńskich.
Figura „Nosiwódki” na centralnym placu Złotego Potoku.

To jeszcze nie koniec tego co ciekawe. Mieści się tu też część tzw. rekreacyjna – staw Amerykan [37,5km]. W sezonie pewnie tu pełno ludzi. Teraz pusto, straganiki pozamykane, a szkoda bo można by jakiegoś loda zjeść 🙂

No nic, pozostaje jechać dalej. Droga skręca w las – Rezerwat Parkowe. Sporo tu ciekawych form skalnych i jaskiń.

Jaskina w Rezerwacie Parkowe.

Szlak robi się bardziej wymagający a my popełniamy drugi błąd nawigacyjny. Ze szlaku rowerowego odbijamy na szlak pieszy. Górki robią się zbyt duże, kłody, korzenie przeszkadzają. Trzeba co chwilę prowadzić. Mijają nas wprawdzie dwaj rowerzyści ale oni dysponują chyba sprzętem parę klas wyższym, nie mają bagaży i widać, że przyjechali się tu zmęczyć 🙂 My nie damy rady, prowadzimy. Szkoda, zmarnowaliśmy tu sporo czasu idąc a nie jadąc.
Finalnie na około [40.5 km] dobijamy do właściwej trasy i można oprócz jechania pooglądać ciekawe formacje skalne – Bramę Twardowskiego, Diabelskie Mosty.

Diabelskie Mosty.

Droga robi się już bardziej cywilizowana. Zaczynają się miejscowości, asfalt i tempo jazdy rośnie. Rośnie ale do momentu – Awaria.
Moja Żona na kierownicy ma torbę z różnościami. Przyciskała ona linkę przerzutki przedniej do lampki odblaskowej. Owa niestety miała ostrą krawędź i przecina osłonę. Linka wyłazi i koniec możliwości zmiany biegów. Nie naprawimy tego. Dętki, łatki, narzędzia mamy, osłony linek niestety nie.
Szczęście w nieszczęściu, że padło na najmniejszej zębatce. Szybko nie pojedzie ale przynajmiej pod górki może podjeżdżać.

Jak w kalejdoskopie zmieniają się kolejne miejsca i kolejne widoki warte odnotowania.

Ruiny strażnicy w Przewodziszowicach.

Strażnica w Przewodziszowicach.

Sanktuarium Matki Bożej Leśniowskiej.

Rzeźby na terenie Sanktuarium.

Żarki [49,2 km] ze swoimi unikalnymi stodołami i muzeum we młynie.

W kolejce do młyna 🙂

Droga dalej świetna, owszem z góry i w dół jest ale po przyjemnym asfalcie. Szybciutko to leci i zaczynają się większe, dobrze znane zamki.

Pierwszy to Zamek Mirów a już za chwileczkę Zamek w Bobolicach.

Zamek w Mirowie.
Zamek w Bobolicach.

Oba powyższe miejsca widać, że mocno turystyczne. Większy tu ruch, są restauracje. Debatujemy chwilę czy nie stanąć na lody (bo upał solidny) ale jednak pasujemy. Budki chyba zamknięte, w restauracji jeszcze trzeba będzie długo czekać…

Za Bobolicami kończą się asfalty i zaczyna chwilowo szuter. Nie jest uciążliwy więc to też całkiem fajny odcinek.

Zdów [60.9 km], za nim Rezerwat Góra Zborów z formacjami skalnym i dojeżdża się do nietypowej, zielonej, kostkowanej trasy rowerowej. Przy niej leża Jaskini Głęboka, Ośr. Morsko [72.4 km] z zamkiem Bąkowiec. Omijamy je trochę z żalem ale jednak czas goni. Trzeba jechać dalej.

Góra Zborów.

Przed nami jeszcze Sanktuarium w Skarżycach i Okiennik Wielki [76.6 km] i dalej w kierunku Bzowa [83,7 km].

Sanktuarium w Skarżycach.
Okiennik Wielki.

Górki, zjazdy. Oj, jest się gdzie zmęczyć. Jak ktoś dobrze śledził profil trasy praktycznie bardzo mało jest po płaskim. Albo wspinamy się w górę, albo zjeżdżamy w dół. Przydają się też rowery górskie. Nawierzchnia na trasie różna ale jednak wymagająca. Cieńkie opony, nie zdałyby tu egzaminu.

Przy [80.8 km] dojeżdżamy do Kromołowa gdzie trzeba pokonać ruchliwe skrzyżowanie z drogą 78 (są światła na szczęście) i znów mozolnie piąć w górę 🙂 Kolejna miejscowość na trasie – Bzów [83.7 km].

Tutaj kolejny miły odcinek – wprawdzie najpierw wspinamy się pod górkę szutrami ale rekompensuje to nowiutki asfalt, po którym już za chwilę mkniemy w dół. Wokół piękne plenery – pola, górki.
Jeszcze gdyby nie ten upał! Druga połowa dnia, powietrze rozgrzane, stoi, zero wiatru w sumie.
Przy zjeździe czuję, że coś moje hamulce zaczynają niedomagać. Cisnę oba, ale w sumie spowalniam maszynę niż staję w miejscu. Słabo, ale biorę to na karb stromego zjazdu, dużej masy mojej + roweru + bagażu.

Finalnie naszym oczom ukazuje się panorama Podzamcza. Monumentalny zamek podziwiamy przez chwilę i udajemy się jeszcze jakieś 1.5 km w stronę Ogrodzieńca gdzie mamy nocleg.

Już za chwilę Podzamcze wraz z monumentalnym Zamkiem Ogrodzieniec.

Jest już około 18.15-18.30. Plan mamy niby odpocząć i wrócić na zachód słońca nad zamkiem jednak lenistwo zwycięża 🙂 Małe zakupy na wieczór, pizza w hotelu i relaksik.

Forma po pierwszym dniu więcej niż dobra. Słońce nas trochę strzaskało ale nie poparzyło. Nogi i tyłek ok. No przynajmniej mój. Wymieniłem niedawno w rowerze siodło na trekkingowe z Lidla (Wittkop Medicus) i jestem z tego mega zadowolony. Wcześniej miałem sportowe siodło (też z marketu) i na nim pewnie bym konał 🙂

Ponieważ w drugi dzień czeka nas dłuższy odcinek (i wieczorem pociąg w Krakowie), planujemy szybszy start i kładziemy się spać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.