Nie mogę się coś ogarnąć biegowo, życiowo. Nie wiem czy to przygnębiająca rzeczywistość pracowo-jesienno-covidowa tak na mnie działa czy jakiś inny, ogólny spadek energii życiowej ale dalej nie znajduję chęci na solidne bieganie. Włączony jakiś czas temu tryb 5 km trwa i trwa. Biegam (truchtam) owszem, 3 czy 4 razy w tygodniu, ale po te 4 km – 5 km i koniec. Sporadycznie mi się chce przedłużyć. A i to wychodzi z 7 do 9 km max.
Po takim dłuższym biegu czuję się jak początkujący biegacz. Nogi bolą 🙂
Bieganie „kuleje” za to włączyło się jakieś ssanie jadalne, podżeranie niezdrowych rzeczy wieczorami (ciastka, cola, czekolada) i inne atrakcje. Waga poszybowała pod 94 kg. i czuję się już jak wieloryb. Zasapany, zapocony, buta zawiązać to by się siadło najlepiej. Masakra…
Najgorsze, że wytrzymam w rygorze kulinarnym z dzień, dwa i znów sobie popuszczam pasa.
Nie jest dobrze, rzekłbym, że jest źle.
By nie upaść na totalne dno, ratuję się trochę spacerami weekendowymi. Najpierw zabieram na górską wyprawę (bo przy Górach Sowich) syna, a później nordic-walking z żoną. Sporo tego wychodzi, okazuje się, że z dodatkowe 10-15 km na weekend nabiję. Mam nadzieję, że w ostatecznym rozrachunku wyjdzie to na plus i nie pozwoli całkowicie się zapuścić 🙂
Biegowo niewiele się ostatnio dzieje, więc korzystając z chwili wolnego 🙂 chciałbym przedstawić (ciekawy moim zdaniem) pomysł na weekendową wycieczkę rowerową po Dolnym Śląsku (dla chętnych z wstawkami pieszymi :)).
W naszym wykonaniu (ja + żona) polegała ona na przejechaniu z Gór Sowich (start Ludwikowice Kłodzkie) aż do Oleśnicy. Pełny dystans to około 125 km i zrobiliśmy ją w jeden dzień.
Trasa jest łatwa i przyjemna (bo wiodąca w większości w dół i po płaskim), a przy tym bogata w ciekawe widoki.
Na całości jedzie się po asfalcie (w większości dobrym) więc spokojnie wystarczy rower trekkingowy. Pewnym minusem jest fakt, że nie ma na niej niestety ścieżek rowerowych, ale że przemieszczamy się bocznymi drogami to ruch samochodowy nie jest bardzo uciążliwy. No, może poza odcinkiem Strzelin-Oława.
Przedstawioną niżej wyprawę odbyliśmy z Żoną już dość dawno (bo w 2019r) ale na swojej aktualności nic nie straciła 🙂
Jednocześnie widzę w niej wiele możliwości uatrakcyjnienia jej o dodatkowe punkty np. wizyta w Henrykowie czy też zwiedzanie Wrocławia. Spokojnie również można wycieczkę skrócić dojeżdżając tylko do Strzelina (co daje ~63 km). A odcinek Ludwikowice-Strzelin jest najładniejszy widokowo 🙂
Jak wspomniałem troszkę wyżej przejazd zajął nam 1 dzień. W przypadku „przyjezdnych” z dalszej części Polski na całość trzeba jednak zarezerwować więcej czasu. Logistyczną uciążliwością jest bowiem fakt, że trasa prowadzi „w linii” a nie jest pętlą. Niestety później jakoś na miejsce startu wrócić trzeba 🙂
Jeśli nie macie mobilnego supportu to do powrotu polecam pociąg. Załapując się na dobre połączenia wyprawa Oleśnica-Ludwikowice to jakieś 3 godziny (a z Wrocławia około 2).
Z tego powodu ramowy plan wyprawy widzę tak: Dzień 1 – dojazd do Ludwikowic i tu pierwszy nocleg, Jak przyjedziemy wcześnie warto jeszcze zwiedzić ciekawostki Ludwikowic i okolicy. Dzień 2 – przejazd rowerowy (drugi nocleg w Oleśnicy), Dzień 3 – powrót pociągiem do Wrocławia (można zrobić przerwę na zwiedzanie) i stamtąd do Ludwikowic. Z Ludwikowic wracamy już do swojego domu.
Mój opis pozwolę sobie poprowadzić więc według powyższego planu tak był jak najbardziej atrakcyjny dla turystów nie znających regionu 🙂
No to startujemy 🙂
Dzień 1 Po rozlokowaniu się na kwaterze, warto zapoznać się najbliższymi okolicami Ludwikowic. Jesteśmy przecież praktycznie, u podnóża Gór Sowich, które oprócz niewątpliwych walorów krajobrazowo-wizualnych kryją mnóstwo, niezbadanych tajemnic drugiej wojny światowej. Jako niezbędne „must see” 🙂 proponowałbym wycieczkę na Wielką Sowę (wchodzimy najkrótszą trasą z Rzeczki – około 3 km, czyli 1 godzina w górę) a później zwiedzanie niedalekich Sztolni Walimskich – Kompleks Riese. W obydwa miejsca oczywiście można podjechać rowerem ale przewrotnie zaproponowałbym jednak użyć auta 🙂 Rowery zostawmy sobie na kolejny dzień 🙂 A czemu tak? Bo trasa z Ludwikowic przez Sokolec i Rzeczkę prowadzi bowiem w większości pod górę. Mimo, że to tylko 10 km to zajmie Wam to przynajmniej godzinę. Na samą Wielką Sowę od tej strony też nie wjedziecie (da się od innej strony). Góry Sowie są zresztą mocno kamieniste, bez solidnego górala nie warto się w nie pchać. Kontynuując zniechęcanie 🙂 Z Reczki do Walimia leci się wyśmienicie w dół, za to wizja powrotu pod tą górę zniechęci z pewnością wielu 🙂 Szkoda marnować siły, jeszcze się przydadzą. Na koniec zwiedzania, nasyceni widokami możecie wyszukać w Sokolcu Oberżę PRL, w której napchacie się wyśmienitymi daniami nawiązującymi klimatem do minionych, komunistycznych lat.
Góry Sowie (i okolice) to w sumie wdzięczne miejsce na dłuższe zwiedzanie ale myślę, że te dwie wymienione miejsca dadzą Wam solidny przedsmak, tutejszych atrakcji i zachęcą do kolejnej wyprawy.
Wracając zaś do rowerów 🙂
Dzień2 Pobudkę warto zrobić jak najwcześniej, tak by mieć cały dzień na jazdę i przystanki w co ciekawszych miejscach. W Ludwikowicach bierzemy kierunek na ul. Fabryczną (na jej początku jest Centrum Kultury i to liczę jako start) i powoli zaczynamy wspinać się pod górę. Pierwsze na co warto zerknąć to most kolejowy. W okolicy jest ich więcej ale ten to jeden z ładniejszych.
Już po około 1 km od startu mamy po lewej stronie pomnik, upamiętniający tragedię górniczą jaka nastąpiła tu w roku 1930.
Po około kolejnym kilometrze po prawej stronie drogi widać ruinę elektrowni, która zasilała tajne niemieckie projekty 🙂 Zostały po niej same mury więc nie ma po co stawać, ale jedziemy dalej kolejne 500 m by wypatrzyć skręt w prawo do Muzeum Molke.
Samo muzeum położone 100 m od drogi, w mojej ocenie nie zachwyca, warto jednak popatrzyć chociaż na tzw. Muchołapkę, co do której nie do końca wiadomo do czego służyła. Niektórzy mówią, że miała coś wspólnego z pojazdami pionowego startu, które Niemcy opracowywali by wojnę wygrać.
Popatrzone, wracamy na drogę. Z tego punktu czeka nas jeszcze ostatnie 500 m. ul. Fabrycznej i jesteśmy na szczycie. Zanim skręcimy w prawo, w ulicę Jabłońską warto popatrzyć na leżącą naprzeciwko Łysą Górę. To kolejna ciekawostka, owiana legendami analizującymi co może się pod nią znajdować. Od czasów wojny, nie rosną na niej bowiem żadne drzewa. Jak macie siłę i chęć na Łysą Górę można się wydrapać (ale objeżdżając ją w lewo). Widoki rekompensują ten trud. Jak nie to lecimy dalej, mocnym zjazdem w stronę Jugowa.
Ten odcinek jest łatwy i przyjemny, cały czas w dół. Po około kolejnych 3 km trzeba wypatrywać skrętu w lewo [dystans =5,45km] (kierunek Przygórze-Wolibórz). Tu zaczyna się średnio wymagający podjazd z momentami zjazdów i ładnymi widokami wokół.
Na skrzyżowaniu, na końcu Woliborza wybieramy kierunek na wprost, na Srebrną Górę.
By dostać się do Srebrnej Góry, trzeba niestety nogi trochę rozkręcić. Tutaj z pewnością zmęczycie się najbardziej, ale to w sumie ostatni solidny podjazd na naszej trasie. Późniejsze góreczki będą małe i droga będzie prowadzić praktycznie w dół, czy po prostej. [19 km] to Twierdza Srebrna Góra. Podchodzimy (podjeżdżamy) do niej te kilkadziesiąt metrów i warto zwiedzić, a przynajmniej przyjrzeć się jej z bliska. Budowla bowiem monumentalna i ciekawa.
Kolejny, pobliski przystanek to właściwa miejscowość – Srebrna Góra. Miasteczko małe ale urokliwe. Z tarasu na końcu rozpościera się piękna panorama na okoliczne miejscowości.
Ze Srebrnej Góry ruszamy dalej. Łączące się miejscowości Budzów-Stoszowice prowadzą nas w stronę Ząbkowic. Na końcu Stoszowic można wypatrzyć Zamek Petervitz (prywatny, niestety nie da się zwiedzić z tego co wiem).
Po około [33 km] dojeżdżamy do Ząbkowic Śląskich, które powinny zatrzymać nas na chwilkę. Miasto Frankensteina kryje bowiem sporo historii. Piękny rynek, Krzywa Wieża, Ruiny gotyckiego zamku to niezbędne punkty zwiedzania.
Dokładne zwiedzanie zajęło by sporo czasu. Czas jednak nagli, należy jechać dalej. Ulicami 1 Maja, Wrocławską, Strzelińską kierujemy się ku kolejnej ciekawej miejscowości – Bobolice.
Tutaj warto zerknąć na Zespół Pałacowo Parkowy a za chwilę dostrzeżemy majestatyczne Sanktuarium Matki Boskiej Bolesnej.
Nasza droga prowadzi dalej ku Strzelinowi. Warto rozglądać się na lewo i prawo bo urokliwe pola, lasy zachęcają by stawać i robić zdjęcia. Również małe wioski mijane na trasie kryją sporo zabytków, kościołów, kapliczek. Co baczniejsi obserwatorzy powinni również wypatrzyć kolejny na trasie krzyż pokutny, których na Dolnym Śląsku sporo.
Około [45.7 km] to okolice miejscowości Ciepłowody (leżące po lewej stronie trasy). W niej znajdują się ruiny Zamku Rycerskiego. Ciekawsze jednak może być odbicie w prawo (są drogowskazy) na Henryków. Tutaj wiadomo, sporo atrakcji na czele z księgą zawierająca pierwsze zdanie zapisane w języku polskim.
Jeśli uznamy, że ogarniemy to czasowo warto oczywiście skręcić, jeśli nie to odpuszczamy i przemieszczamy się dalej w kierunku Strzelina. Targowica > Skoroszowice >Nieszkowice > Dankowice > Wąwolnica.
W Wąwolnicy, przy drodze widać ruinę Pałacu, a po minięciu go skręcamy w lewo, na drogę 395 (kierunek Strzelin).
Jeśli ktoś uzna, że warto odpocząć przed wizytowaniem miasta, można odbić 1 km w stronę Białego Kościoła, w którym są spore tereny rekreacyjne nad stawami.
My jednak nie skręcaliśmy i za chwilę mamy [63 km] – Strzelin.
Jest to około połowa naszej trasy, warto więc w okolicy Rynku wyszukać jakąś restaurację i zjeść obiad. Strzelin ma oczywiście sporo godnych uwagi zabytków (głownie budynków) do zobaczenia ale, że czas zaczyna gonić ruszamy dalej.
Drogą krajową 396 kierujemy się ku Oławie. Niestety ten etap trasy prowadzi już bardziej ruchliwą drogą i trzeba uważać na samochody.
Oława [90,5 km]. Tutaj, nie zbaczając prawie nic z naszej trasy warto przyjrzeć się Zamkowi Piastowskiemu i odbić w prawo na malowniczy Rynek.
Z Oławy, ruszamy (przez most na Odrze) do Jelcza Laskowic [101 km]. Przed samą miejscowością rosną monumentalne dęby będące pomnikami przyrody. W Jelczu, przez chwilę mamy ścieżkę rowerową. Pędzimy nią prosto, mijamy rondo i na końcu drogi, zanim skręcimy w lewo przystajemy na chwilę by podziwiać Pałac wraz z parkiem. Obecnie mieści się tu urząd miejski.
Za około 500 m od urzędu, skręcamy w prawo (kierunek Oleśnica). Czeka nas ostatnie 25 km trasy zanim osiągniemy kres naszej podróży. Mościsko > Brzezinki > Ligota Mała > Ligota Wielka > Oleśnica.
Finalnie jest! Oleśnica.
Pokonaliśmy solidny dystans [125 km]. Warto skorzystać z noclegu, odpocząć chwilę po trudach rowerowych i jeśli czas pozwala spacerkiem udać się na zwiedzanie centrum miasta. Rynek z Ratuszem, Brama Wrocławska i mury obronne, Zamek Książąt Oleśnickich, Bazylika to niezbędne minimum do zerknięcia.
Dzień 3
Jeżeli nie udało nam się wczoraj pozwiedzać Oleśnicy to właściwy moment by to zrobić. Po zaliczeniu obowiązkowych punktów programu 🙂 udajemy się na Dworzec kolejowy skąd praktycznie co godzinę odjeżdżają pociągi do Wrocławia. Stolica Dolnego Śląska to wiadomo, osobny rozdział (na długie zwiedzanie) ale i na mały wypad (w przerwie jazd pociągami) można sobie pozwolić 🙂
Z Wrocławia czeka nas podróż pociągiem albo do Kłodzka albo do Wałbrzycha. Do wyboru – czas i droga jest praktycznie ta sama.
Pomiędzy Kłodzkiem a Wałbrzychem, wahadłowo kursuje szynobus kolei Dolnośląskich więc tak czy tak do Ludwikowic trafimy (uwaga, ostatnie szynobusy jadą około 20-21:00 warto mieć to na uwadze :)). Zwrócę finalnie waszą uwagę właśnie na linię kolejową Wałbrzych-Kłodzko (linia numer 286), bo jest to jeden z piękniejszych szlaków kolejowych. Znajdziecie na nim albo monumentalne zawieszone nad dolinami mosty jak i najdłuższy w Polsce tunel kolejowe w miejscowości Świerki.
Ze stacji w Ludwikowicach pozostaje nam już tylko udać się do naszego pojazdu i wycieczkę można uznać za zakończoną.
Jestem osobą otwartą na nowości, lubię odkrywać coś innego niż używają wszyscy. Nie mam przy tym zbyt wymyślnych wymagań co do możliwości sprzętu, co powoduje, że naprawdę ciężko bym skreślił coś już na wstępie.
Z tego powodu, próbowałem ostatnimi czasy różne zegarki (smartwatche) z GPS, pochodzące z Chin. Życie dobitnie pokazuje mi jednak, że nie warto kupować i interesować się takimi urządzeniami.
Pierwszy z nich – Makibes G05 to tak naprawdę zabawka, bardzo prosta i nie umożliwiająca monitorować zbyt dokładnie sport, tętno. Również jego aplikacja wymagała sporo ulepszeń.
Zeblaze Thor 4 Pro, druga próba rozczarowała mnie sygnałem GPS. Mój zegarek, praktycznie go nie łapał.
Za swoją największą porażkę uważam jednak – Xiaomi Amazfit Stratos 3. Był drogi więc myślałem, że dobry. Początkowo ok, byłem tym zegarkiem zachwycony. Jego jakość jednak szybko dała o sobie znać – po pół roku używania zepsuł się!
Tutaj zaś zaczyna się właściwy problem z zakupami z Chin. Zegarek został odesłany na gwarancję i… okazuje się, iż sprzedawca z Aliexpress (nie taki mały bo miał swoje magazyny i w Chinach i Europie) nie ma najmniejszej ochoty na jej respektowanie. Nie odpowiadał na moje pytania, ponaglenia a finalnie kontakt urwał się. Zapłaciłem więc 199$ za sprzęt, który zepsuł się po poł roku używania i którego nie mam już od ponad poł roku. Więcej, nie wierzę, że kiedykolwiek do mnie wróci.
Z w.w. powodów nie polecam zakupu sprzętu Amazfit, a co ważniejsze nie kupujcie u sprzedawcy Aliexpress: Shop3521063 Store.
Podsumowanie: 1. Nie warto kupować taniej elektroniki z Chin, 2. Nie warto kupować Amazfit Stratos3, 3. Nie warto kupować nic droższego na Aliexpress. Jeśli już sprzęt odbierzecie, gwarancja nie istnieje.
***
I’m a person open for new things, I like discover something different than everybody else. Other wise I don’t have very high requirements to the equipment, what makes that is very difficult that i will cross out something at the beginning.
For this reason, I tried last times, few watches (smartwatches) with GPS, from China. Life shows me emphatically that is no sense to buy it or being interessed in it.
First of it – Makibes G05 it is a toy, very simple and not allowed to monitor sport, heartrate(in professional way). Even his app needs a lot of improvements.
Zeblaze Thor 4 Pro, second choice, disappointing me with a GPS quality. My watch practically not catch the signal.
My biggest defeat i think is a Xiaomi Amazfit Stratos 3. It was expensive so i think is good. At the beginning ok, I was delighted with watch. Very fast i discover his low quality – after half of year it was broken.
Here is starting appropriate problem with shopping in China. I sent back watch for warranty and… looks that seller from Aliexpress (not small he has warehouse in China and Europe) don’t want respect it. He don’t reply for my questions, reminders and finally contact broke off. I paid 199$ for a watch, which broke after half of year and which I don’t have for other half of year! More, I don’t believe that ever it will return to me.
So… becouse of this reason I don’t reccomend to buy Amazfit watches, and what is more important don’t buy on Aliexpress seller – Shop3521063 Store.
Conculusion: 1. Is no sense to buy cheap electronics from China, 2. Is no sense to buy Amazfit Stratos3. 3. Is no sense to buy anything more expensive on Aliexpress. If you pick up the goods, warranty not exist.
***
Przedstawione treści są moimi przemyśleniami po używaniu każdego ze sprzętów. Na poparcie moich problemów, mam oczywiście zarchiwizowaną korespondencję ze sprzedawcą.
Presented content is my thoughts after use of each equpiment. To support my problems, of course i have archived correspondence with a seller.
Wyczytałem ostatnio, że z końcem tego dziwnego roku 🙂 zakończy swoje działanie Endomondo.
Nie będę tu analizował czy było dobre, czy potrzebne, co inne wybrać… ale ot tak prostu stwierdzam, że trochę szkoda.
W sumie kawał mojej biegowej historii. Jak pewnie wielu z Was zaczynałem z komórką (w pokrowcu na ramieniu) i właśnie Endo na niej odpalonej. Skrzętnie wgrywałem z różnych zegarków biegowych swoje treningi by z większym lub mniejszym zadowoleniem popatrzyć na każdy miesiąc czy rok. Niby nic, ale sentyment jest. No szkoda, szkoda.
A tak na koniec. Zastanawiam się czy pobrać historię i przerzucić ją gdzieś indziej, czy jednak oddzielić przeszłość grubą kreską i zacząć wszystko od nowa? Hmmm…. 🙂