Archiwum kategorii: Roznosci

Witam w 2025 :)

Nowy rok, nowe możliwości. Gorzej tylko jak skończy się jak wszystkie poprzednie 😉

Mimo wielkich planów „rozruch” idzie mi słabo. Motywacja coś leży i trochę cieszę się, że nie pozapisywałem się (jak to nieraz wcześniej bywało ) na jakieś ultra killery 🙂 Przygotowania pod maraton majowy (o ile będzie) też niezbyt idą.
No ale… zwycięstwo i przegrana w dużej mierze zależy od głowy, kto wie może jeszcze nadzieja jest 🙂

Nazbierało mi się za to trochę przemyśleń, strategii, opisów biegowych gratów. Liczę, że znajdę w sobie chociaż siłę i zapał by to wrzucać w najbliższych dniach.

Kończąc tematy z 2024, kilka danych historycznych:
Bieganie: 1215 km
Rower: 3367 km
Spacery (zarejestrowane): 266 km

Sobie i innym życzę wytrwałości i zadowolenia z biegowych dokonań 🙂

Biegowy koniec roku

Dla mnie, przynajmniej pod względem zawodów. 11 listopada wystartuję w Biegu Niepodległości w Świerkach. 10 km, które ostatnio robiłem już dobre parę lat temu. Trasa ta sama, wiem co i jak, a że bieg sympatyczny zawsze to czemu nie.

Gdzieś tam w głowie kołatała mi myśl, że fajnie by było zamknąć sezon solidnym biegiem. Tym bardziej, że wystartuje i mój brat i wujek (biec miały jeszcze dwie osoby z rodziny ale ich chyba nie będzie). Wiadomo jednak… plany planami, życie życiem. Nie chciało mi się przygotować, temu zwyczajowo będą zawody aby do mety i nie ostatni 🙂

Aby nie było, iż pobiegnę na całkowitym wyrąbaniu 😉 to ostatnie 2-3 tygodnie trochę ruszyłem w górki, tereny. Po te 6, 9 km na treningu wjeżdżało. Przyjemnie tak pobiec znów w lesie 🙂 Niby męczy bardziej ale jakoś nogi lepiej to znosiły. Do końca roku chyba przeniosę się głównie w te tereny. Komary, muchy nie żrą już, świeże powietrze, spokój, cisza to czemu nie 🙂 Wzmocnię się trochę. A może i chęci jakieś wrócą na bieganie?

Przydałoby się powiem szczerze bo sporo myślałem o przyszłorocznym sezonie. Będzie to rok, w którym osiągnę półwiecze żywota. Chciałem kiedyś uczcić to powrotem na trasę Biegu Ultra Granią Tatr. Bardziej realnie myślałem, że może odgryzę się 3xŚnieżce ale… po przemyśleniu życia uznałem, że nie.
Nie biegam już dużo zawodów w ciągu roku ale wygląda, że miotam się zawsze między asfaltem a górami. I ani do tego się nie przygotuję dobrze ani do tego. Dlatego też… postanowiłem, iż przyszły rok poświęcę pobiciu swoich rekordów w biegach ulicznych 🙂 🙂 Uspokajam nie są wyśrubowane więc tym bardziej ma to szanse powodzenia.

Na pewno pobiegnę maraton – Jelcz Laskowice w maju, we wrześniu zaś Półmaraton Wałbrzych. Ewentualnie jakby kolidowało mi to z dziesiątką w Twardogórze to jednak wybiorę ją.
Na ten moment mam sporo zapału do swojego planu a jak się będzie realizował to pewnie skrobnę od czasu do czasu.

Jesienny spleen

Się chyba zaczął bo nic się nie chce, człowiek życie swoje za to przemyśliwa 🙂 Porażki widzi, sukcesów nie…

Nawarstwiło mi się ostatnio sporo różnych spraw materialnych. To trzeba spłacić, to naprawić kasy więc nigdy dość.
Doszło przy tym do mnie, że za bardzo „weszło” mi zbieractwo. To potrzebne, to się przyda, użyję i tak kupuję, kupuję… Jak coś mnie zainteresuje to od razu chciałbym mieć wszystko. A gdy już mam to stop 🙁 Nie używam a stoi latami w domu.

Zorganizowałem więc wielką wyprzedaż różności na olx. I miejsca się zrobiło więcej i kasy odzyskałem na to co pilniejsze 🙂

Przy tej okazji bez większego żalu pozbyłem się też biegowego Suunto Verticala. Zegarek świetny (naprawdę) ale w sumie po co mi? Nie korzystam z bajerów ani w nim ani w poprzednim Garminie Fenixie. Do tego co biegam wystarczy coś prostego – moje wymogi spełniały już z nawiązką stary Ambit, Spartan (które w domu leżały).

Na ten moment widzę plusy tej decyzji. Trochę zeszło ze mnie ciśnienie, że muszę taki drogi „komputer” biegowy nosić cały dzień na ręce. Bo tętno, bo regeneracja, bo coś tam.. prostszy tego nie ma i mniej mnie boli niepełna sytuacja mojej formy 🙂 Będzie zaś okazja założyć w końcu jakiś normalny zegarek na rękę, nacieszyć się przyjemnością nakręcania, obserwacji wskazóweczek płynnie sunących po tarczy itp. A i może na biegi to wpłynie korzystnie? Skoro baterii starczy na mniej to biegać trzeba szybciej 🙂

No właśnie… biegać. Słabo to idzie. Ten rok to takie przeczekanie. Coś potuptam, co chcę się zebrać do wyzwań (zawody) to mi zawsze się spierdzieli. A to coś naciągnę, a to boli, a to choroba.

Obiecywałem sobie, że sprężę się na listopadowy bieg niepodległości. Zostało 3 tygodnie a praktycznie nie biegam. Najpierw achilles, później coś w stopie, teraz przeziębienie. Nie ma co ściemniać, nie pójdzie dobrze. Szkoda.

No nic. Ponarzekane, na duszy lżej. Może od poniedziałku się uda coś ruszyć znowu? No chyba, ze od stycznia 🙂

Przed 3xŚnieżka (podsumowanie przygotowań)

Szybko pójdzie bo co tu pisać 🙂

Poprzedzające bieg na Śnieżkę miesiące minęły tak:

MAJ
Bieganie – 138 km
Rower – 494 km

CZERWIEC
Bieganie – 144 km
Rower – 483 km

LIPIEC
Bieganie – 34,1 km
Rower – 98,4 km

Zawody beda wiec ciekawym widowiskiem 🙂

Czy są jakieś plusy? W sumie ładnie zszedłem z wagi. Finalnie mam około 89,5 kg (a startowałem z levelu 95 kg)

Czy są jakieś minusy? Oprócz przygotowań 😉 to w sumie nie. A.. no dobra buty.

Ostatnie ~3 tyg zszedłem z asfaltów i zacząłem przyzwyczajać się do warunków terenowych.

No i napotkałem spory problem bo mi nie pasują żadne buty z tego co mam… Planowałem pobiec w takich terenowo-wojskowych bucikach sporowych (uzywalem rok temu na 2xSniezka). Założyłem je na nogi i kurcze strasznie źle mi się wnich biegało. Jakieś takie ciężkie, gorąco. Może to wpływ, iż wziąłem je w okresie upałów ale zmęczyłem nogi i uznałem, że nie.

No to zacząłem grzebać po swojej półce i przyglądać się posiadanym antykom 🙂 Adidas Canadia. Pobiegłem 10 km. Niby dało radę ale jakieś takie sztywne mi się wydawały i trochę mam stracha, że mnie obetrą na achillesie (kiedyś już tak miałem). No to następne – Adidas Raven. Pierwsza 10 ok. Na następny trening założyłem leciutkie skarpetki z palcami (startowałem w nich w maratonie). Zrobiłem 5 km i dałem spokój. Obtarły mnie w okolicy śródstopia. Jakby wkładka przeszkadzała. Katastrofa :/

Wkurzyłem się i mimo, że nie powinno się kupować nic na ostatni moment to wyszukałem sobie Adidas Terrex Agravic Pro. Z opisów świetne na kamienie (płytkę mają z karbonu zabezpieczającą stopę) itp. Przyszły – znów 10 km i jest ok. Ale… uznałem, że pochodzę w nich po terenie by lepiej przypasować do nogi. Te Adidasy takie wyższe są, cholewka zakrywa kostkę, niemniej na mojej wypada jakieś wzmocnienie. Niby miękkie ale po 3 km spaceru po krzywej łące mnie obtarły. Kostka chyba o coś haczy.

Nosz kur… ale jestem zły! Przez te obtarcia żadne mi teraz nie pasują. Boję się, że mi podrażnione stopy zmasakrują na biegu. I jak to mówili filozofowie – wiem, że nic nie wiem.

No nic. W Ravenach zmieniłem wkładkę, do Agravica przymierzałem się w dobrej biegowej skarpecie. Decyzja raczej zapadnie na sam koniec.

Idzie nowe (rowerowe)

Pasje mają to do siebie, że wydaje się na nie kasę 🙂

Długi czas broniłem się przed przesadnym inwestowaniem w rowery. Popatrzyć na karbonowe cuda z wymyślnymi systemami oczywiście miło 🙂 ale jakoś nie trafia do mnie fakt, że można wydać na taki pojazd tyle co za dobry samochód. Podobnie jak jego części składowe – kurcze… rowerowa opona kosztuje tyle co samochodowa! A inne cuda jeszcze więcej. Po co to? Te rowery które miałem w zupełności mi wystarczały. Jak to mówi się po „handlarsku” – jeżdżą, hamują, skręcają 😉

No ale… przyszedł moment, że w końcu trochę się złamałem i uznałem, że chyba jednak czas na coś nowszego.
Najważniejszym powodem była … moja Żona, która zajarana jazdą zainwestowała w siebie dużo wcześniej 🙂 Nie mogę powiedzieć by moje rowery przy jej nie jeździły tylko … w sumie jak jechała obok na swoim 29″ (koła) wypasie to wyglądałem na 26″ trochę jak na psie 🙂 🙂

Cóż 🙂 widać względy estetyczne też są ważne 🙂

Z tego powodu wskoczyłem na poziom cen z jedynką z przodu (uspokajam zer jest trzy a nie więcej) i wiek sprzętu koło 7 lat a nie 20. Kupiłem więc takie cudo – Merida Big Nine 40 🙂

To nie jest jeszcze żaden kosmos – klasycznie 3×9 no ale koła 29″, tarczowe, hydrauliczne hamulce. Wygląda też w miarę „dzisiejszo” i liczę, że będę zadowolony. Czy na pewno? To oczywiście okaże się za jakiś czas 🙂

Rowerem po Dolnym Śląsku

Zima jeszcze nie zachęca do rowerowego podróżowania no ale można spędzić ten czas na planowaniu przyszłych tras. Trochę na zachętę chciałbym więc opisać Wam parę możliwości zwiedzania Dolnego Śląska.

Trasy, o których opowiem wynalazłem na stronie:

Dolny Śląsk Rowerem

Ja, przejechałem je w okresie wakacyjnym, zeszłego roku. Opis będzie raczej takim zbiorem luźnych uwag, zdjęć no ale myślę, że swoje zdanie na tej podstawie da się wyrobić.

Na samym początku muszę pochwalić samą stronę. Dostępnych możliwości jest bardzo dużo – ponad 250 tras. Bardzo fajną opcją jest sortowanie – po regionie, po długości czy stopniu trudności. W procesie wyboru pomaga nam skrócony opis trasy, przewyższenia, kluczowe punkty, typ nawierzchni jak i zdjęcia. Każdą z tras da się pobrać jako plik gpx co oczywiście ułatwia nawigację.

Co ważniejsze – wszystkie trasy jakie przejechałem były poprowadzone w sposób przemyślany w kontekście roweru czyli omijały główne trasy. Prowadziły raczej po ścieżkach rowerowych, polnych drogach czy lokalnych szosach. Wielkim plusem jest fakt, że trasy są aktualne – prowadzą faktycznie po istniejących drogach, nie ma niespodzianek, że szlak się kończy albo jest nieprzejezdny 🙂 To wielka zaleta.

Z dostępnych możliwości mnie najbardziej ciekawiły trasy jednodniowe, które (po dojechaniu nas start autem) dało się pokonać w kilka godzin i najlepiej wrócić do ich początku. Były to:

Wokół Ząbkowic Śląskich. DOT 151 (55,5 km)
Trasa bardzo przyjemna, prowadząca w większości przez mniejsze miejscowości w których dało się zobaczyć zabytki. Jechaliśmy ją z synem (12lat) i spokojnie dał ją rade pokonać. Warto przeznaczyć sobie trochę więcej czasu i oprócz jazdy zobaczyć też Kamieniec Ząbkowicki czy Ząbkowice (trzeba do nich odbić bo w sumie tylko się okrąża).

Bystrzyca Kłodzka-Domaszków. DOT 165 (36,01km)
Trasa nie będąca pętla – na miejsce startu polecany jest powrót pociągiem. Nam nie chciało się jednak czekać i brakujący kawałek dojechaliśmy nawigując Google mapami 🙂 Nie jest wcale tak dużo dodatkowych kilometrów i zmieściliśmy się w około 50 km 🙂
Trasa, zwłaszcza w pierwszej połowie prowadzi przez odludne tereny.
W porównaniu z pierwsza wycieczką tu jest już trudniej. Są spore, leśne podjazdy trzeba nastawiać się, ze przyjdzie rower momentami pchać. Mój syn z tego powodu nie był już zadowolony 🙂 No ale … piękne widoki rekompensują jednak trud jazdy. Acha, koniecznie pooglądajcie Bystrzyce Kłodzka bo warto.

Henryków – trasa czerwona. DOT 154 (50 km)
Ta trasa prowadzi w większości przez pola, łąki. Jest bardzo malownicza, nastawiona na przyrodę ale z ukształtowania terenu sporo trudniejsza niż Ząbkowicka. Jest tu sporo podjazdów, polnych dróg o słabej nawierzchni. Miejscowości jakie na niej mijamy są malutkie i tu ważna uwaga – na całej trasie nie spotkaliśmy ani jednego sklepu 🙂 Picie, jedzenie trzeba mieć zabezpieczone we własnym zakresie. A że w lecie potrafi być naprawdę gorąco radzę nie oszczędzać na ilości 🙂

Wokół Szczelińców. DOT 159 (23,15 km)
Będę szczery. Miałem spore oczekiwania co do tej trasy i bardzo się zawiodłem. Poprowadzona jest niestety w większości leśnymi szlakami i … niewiele ciekawego da się zobaczyć 🙁 Liczyłem na jakieś spektakularne widoczki na Góry Stołowe a tu prawie nic. Szkoda. Plus za to taki, że jest faktycznie łatwa do przejechania, nie ma tu spektakularnych podjazdów, zjazdów.

Coś więcej? Pewnie 🙂 W swojej karierze rowerowej jeździłem też na podanych na www singletrackach Glacensis, okolicach Doliny Baryczy, Nowej Rudy czy pętli po Górach Sowich. Część z nich opisywałem już wcześniej na mojej stronie więc nie będę się tu powtarzał. Też są fajne 🙂

Uważam, iż Dolny Śląsk ma naprawdę sporo do zaoferowania pod względem roweru dlatego szczerze polecam Wam u nas pojeździć. Myślę, że na podlinkowanej stronie na pewno znajdziecie coś co Wam przypasuje. Polecam 🙂

Trochę matematyki z 2023 i przemyśleń przyszłościowych

Dla porządku mialem wpisać cóż tam się biegało w ostatnich miesiącach ale, ze cyferki szalu nie robią to podsumujmy lepiej cały rok:

Bieganie: 1711km
Rower: 3207 km
Chodzenie: 169 km

Nie tak zle w sumie ale ilość dziwnie nie przekłada się na jakość u mnie 🙂

 Rekordów żadnych nie zanotowano w ubiegłym roku.

Mam wrażenie, ze wiem bardzo dobrze co powinienem zmienić, tylko gorzej z chęciami do tych zmian. Cóż… nie każdemu widać dane 🙂 no ale zobaczymy jak to pójdzie w 2024.

W każdym razie… Żeby podtrzymać chęci do roboty wybrałem już 2 główne biegi. Będzie to Maraton w Dębnie a później 3 x Śnieżka. Biegi „poboczne” to pare moich ulubionych 10 kilometrówek które gdzieś tam od czerwca do września będą. Później się zobaczy, może City Trail by tradycji było za dosc (start co 2 lata).

Na ten moment jestem w podobym punkcie przygotowania jak w 2023. Waham się czy trenować jak rok temu czy postawić wszystko na jedna kartę i docisnąć do oporu. Rozum podpowiada ostrożnie, bo czuje swoje niedomagania ale mam obawy, ze ostrożnie = skończę jak ostatnio. Czyli – słabo.

Półmaraton Górski Orzeł 2023

Nie ma co ukrywać, ostatnie kilka miesięcy u mnie to jakiś rodzaj biegowej depresji. Wychodziłem pobiegać ale z pewnością nie trenować. Tu 5km, tu 8 i zapał się kończył. Bardziej cieszyły mnie rowerowe wycieczki z żoną, po których najczęściej uznawałem, że zmęczyłem się solidnie i nie ma już co dobijać kilometrów na nogach.
Nawet wizja górskiego biegu, na który zapisałem się dość dawno temu nie zdołała mnie zmobilizować na tyle bym wziął się za robotę. Z asfaltu zlazłem dwa tygodnie temu, zrobiłem 2 treningi po lasach, łąkach. Ostatnie szlify 🙂 chciałem nadać sobie w tygodniu poprzedzającym zawody ale cóż… rozłożyła mnie jakaś boleść brzucha i pobiegałem tyle co 3 km w jednym treningu. Taaaakkk…

Bieganie w takiej formie cieszy mnie coraz mniej. Przed samymi zawodami miałem nawet dylemat czy warto w ogóle startować. Szkoda mi się jednak zrobiło wpisowego, wyrzuty sumienia za takie lenistwo + wrodzone poczucie obowiązku jednak pchnęły mnie do drogi. Spakowałem ciuchy, zabrałem terenowe buty no i niech się dzieje co chce – pobiegnę.

Jedno, do czego doszedłem po tych wszystkich latach, to trochę więcej rozsądku. Ponieważ absolutnie nie czułem się na siłach na ambitne bieganie ułożyłem sobie plan by zrobić to na tempach jak najbardziej „treningowych” – spokojnie, bez szaleństw. Miało to pozwolić mi zachować siły jak najdłużej a nie wyjechać się od razu i później łazić.

Góry Sowie o poranku przywitały mnie śniegiem i temperaturami oscylującymi koło 0 stopni. Po dojściu pod schronisko Orzeł walczyłem chwilkę z myślami czy zakładać jeszcze na siebie wiatrówkę ale jednak dałem spokój i zostawiłem ją w plecaku. Koszulka termiczna + bluza z długim rękawem wystarczą. Miałem oczywiście czapkę i rękawiczki i to były z pewnością akcesoria niezbędne bo na trasie było zimno i padał śnieg 🙂

W strefie startowej stanąłem w końcówce. Na początkowych metrach myślałem czy to nie błąd bo jednak sporo było osób (a niektórzy biegli jeszcze wolniej niż ja). Błotnisto-śniegowo-liściowo-kamienne podłoże nie zachęcało jednak do szaleństw i szybko pogodziłem się z pozycją, tempem i warunkami.

Oj, brak treningów w górach dawał o sobie znać. W Górach Sowich ciężko biega się i przy dobrej pogodzie. Luźne, kamieniste podłoże wymaga wiele uwagi. Tu, przy trudnych warunkach (śnieg, błoto, liście) bałem się podwójnie i z bardziej stromych górek zbiegałem bardzo ostrożnie. Powodowało to, że w dół wymijało mnie sporo osób, które dochodziłem na momentach płaskich i tych w górę. Wolno bo wolno ale jednak podbiegałem trochę dłużej niż konkurenci.

Kilometry nabijały się i powoli zaczynałem odczuwać niedostatki formy. O dziwo, najbardziej przy momentach podchodzenia w górę. Nogi bolały. Miałem nawet spory kryzys czy warto lecieć na drugie okrążenie. Gdy wypłaszczało się (czy też robiło w dół) wolniutko ruszałem biegiem i jakoś to szło, co przekonało mnie, że raczej dam radę.

Najtrudniejsze było dla mnie podejście pod Wielką Sowę (około 14-15km). Rany ale ciężko mi się ruszało nogami 🙂 Czułem też zaczątki skurczów. Po osiągnięciu szczytu, trasa zmieniła się na sporo przyjemniejszą (bo w dół) i tu o dziwo swoim truchcikiem podążałem stabilnie w stronę mety.
Przyjemnym dodatkiem do wysiłku był fakt, że w wyższych partiach gór – zima na całego. Było pięknie biało. Dawno nie biegałem w takich warunkach więc zawsze to jakaś odmiana 🙂

Całkiem dobrze poszło mi także „mordercze” podejście w samej końcówce. Dałem radę i metę minąłem po czasie 02:56:09 (miejsce 349 z 389). Cóż… marny czas ale jak na przygotowania nie można było wiele więcej oczekiwać.

Jako, że do dekoracji i losowań nagród zostało troszkę czasu to po zalaniu się do pełna 🙂 wyśmienitą herbatką podreptałem do auta by się przebrać.
Suchy, odpoczęty wydrapałem się znów pod schronisko. Sumienność popłaca 🙂 W losowaniu udało mi się otrzymać worek z biegowymi ciuchami (koszulki, czapka). Fajnie, miła niespodzianka.

W tym miejscu wypada chyba skończyć tą relację. Nogi bolą mnie obłędnie 🙂 Dawno nie miałem takich zakwasów 🙂
Zważywszy na całkowity brak przygotowania nie poszło jednak tak źle. Nie było to oczywiście zbyt mądre ale lepiej się jednak zmobilizować niż całkiem odpuścić bieganie.

Acha, o organizacji biegu nie pisałem nic ale ja nie mam się do czego doczepić. Wszystko było ok. Polecam.

Podsumowanie Lipiec + Sierpień 2023

Kurcze, już się bałem, że ciężko będzie mi podsumować miniony okres ale miła niespodzianka 🙂 W końcu, łatwo w apce Suunto uzyskać dane za okres miesiąca. 2 kliknięcia i jest 🙂 Utwierdza mnie to w przekonaniu, że zakup zegarka był dobrym krokiem.

Lipiec 2023
Bieg: 114 km
Rower: 565 km
Chodzenie: 15.3 km

Sierpien 2023
Bieg: 71 km
Rower: 545 km
Chodzenie: 20.7 km

No a wracając na ziemię. Nie ma co tu wymyślać – nie chciało mi się biegać ostatnie 2 miesiące. Najpierw, po Śnieżce był odpoczynek, później okres rowerowo-urlopowy i tak jakoś zleciało. Głowa zadecydowała by się nie męczyć 🙂

 Owszem, jak to u mnie starałem się biegać dość regularnie (3-4 razy na tydzień) ale dystanse siadły dokumentnie. Truchtałem po 5-10 km i to tyle. Sporo było w zamian roweru. Wraz z rodziną kręciliśmy długie wycieczki po Dolnym Śląsku. Polecam tu stronę:

https://dolnyslaskrowerem.pl/

Trasy fajne, dobrze poprowadzone (przynajmniej te z Ziemi Kłodzkiej). Wrzucę niedługo na swoją stronę coś więcej o tych jazdach + zdjęcia, to może ktoś zechce odwiedzić nasz rejon.

Biegowo, cóż wielkiego pożytku z tego nie będzie. Forma jeśli jakaś po maratonie/Śnieżce była to przepadała. Niemniej nie chcę ogłosić porażki sezonu dlatego coś tam jeszcze chciałbym w tym roku powalczyć.

Na początek września miałem w planach Półmaraton Wałbrzych ale zbulwersowało mnie wpisowe (ponad 100 zł do zapłacenia). Długo myślałem czy mi nie szkoda i finalnie dałem sobie spokój. Biegałem tu już tyle razy, Toyoty nigdy nie wygrałem. W połączeniu z aktualnie marną formą nie miało to sensu.

Z zaskoczenia wystartuję jednak 10/09 w Biegu Koguta (Oława). Firma moje zmontowała ekipę biegową, opłaciła start to czemu nie. Zobaczę na co mnie stać aktualnie.

Na bazie tego postaram się wypaść dobrze w kolejnym biegu, który lubię czyli w Twardogórze (tydzień później). Chciałbym pobiec szybko (na swoje możliwości) żeby nie wylądować całkiem w ogonie 🙂

 Czy się uda, zobaczymy.

Na koniec sezonu zaś chodzi mi po głowie Półmaraton Górski Orzeł. Tu by wypadało się jednak sprężyć i solidny trening dokonać. Niby mam wszelkie warunki ku temu – co tydzień jestem w Górach Sowich. Nic tylko biegać, biegać … zobaczymy 🙂

Koniec czerwca

Ostatni tydzień czerwca był dość owocny w numery sportowe.

Tydzień 26
Bieg: 47,43 km
Rower: 148,46 km (58,1 na elektryku)
Spacer: 4,62 km

Sporo nakręciłem na rowerze. Część wprawdzie na elektryku, bo mimo słabej pogody w środę zdecydowałem się na jazdę do pracy, ale większość to jazda normalna, po górkach. Przy okazji wyprawy do roboty udało mi się w końcu wytestować ile wytrzyma bateria mojego pojazdu.
Na pełnym wspomaganiu daje radę jakieś 12km a później trzeba przełączyć na średnie. Też się jedzie ale to już nie ta prędkość 🙂

 Przy tej okazji naszło mnie głębokie przemyślenie, że sens zakupu używanego elektryka za około 2-3k (jak niektórzy sprzedają) i by miał tyle wytrzymać jest dyskusyjny. Dobrze, że mój kosztował sporo mniej 🙂

To co najciekawsze czyli bieganie odbyło się na zasadzie – musi być 4 x w tygodniu i przynajmniej po 10 km. Spełnione w 100%.
Pogoda zresztą, nie nastrajała do szaleństw. Strasznie gorąco u nas było. Pełne słońce, a często jeszcze „parówa” po deszczu.

Katastrofą za to zupełną jest fakt, że wybrałem sobie trasę z solidnym, górskiem zbiegiem w niedzielę. Rajusku ale nogi mam nieprzyzwyczajone do takich doznań 🙂  Będzie fun na naszej górze 🙂

 Ale co tu teraz lamentować, trzeba było wcześniej o tym myśleć.

Przy okazji weekendowego biegania robiłem też ostatnie testy sprzętu, w którym chce polecieć 2xŚnieżkę. Zdecydowałem się nietypowo na wojskowe buciki, które kiedyś opisywałem na swojej stronie. „Normalne” buty trailowe jakie mam są już bowiem stare i nie sądzę, że lepsze.
A w tych całkiem ok. Fajnie amortyzują, bieżnik jakiś tam mają. Te parę gram więcej można odżałować.
Męczy mnie jeszcze koszulka bo niby coś wybralem ale chyba trochę mnie obciera na dole pleców. Nie mogę zgadnąć na 100% czy to ona + pasek od plecaka czy jednak spodenki. Dzisiaj (wtorek) zrobię ostatni trening w ciuchach, w których kiedyś biegałem ultra (inny zestaw) i albo będzie ok albo nie  🙂