Archiwum kategorii: Testy sprzętu

SKS Shockblade Dark 27,5″+ 29″

Zgodnie z zapowiedzią sprzed paru tygodni chciałbym opowiedzieć o przednim błotniku rowerowym firmy SKS.
Skoro byliśmy zadowoleni z błotnika tylnego to do maszyny mojej Żony trafił tym razem model Shockblade Dark 27,5″+ 29″.

Jakby komuś nie chciało się oglądać fotek 🙂 to błotnik ma główne właściwości:
– koła od 27,5″+ do 29″,
– szerokość opony max. 30mm,
– waga 112g

W zestawie z błotnikiem dostajemy niezbędne płytki, tuleje montażowe (2 rozmiary), instrukcję montażu, kluczyk.

W teorii wszystko wyglądało prosto. W praktyce niekoniecznie. Może to moje gapiostwo, może niefortunny zwrot ale w instrukcji napisano by wziąć tuleję jak najbliższą otworowi w mostku amortyzatora i po złożeniu jej umieścić w tymże otworze. Mniejsza tulejka wyglądała na sporo za małą, wkładało się ją w otwór i wcale się nie trzymała więc ochocza złapałem większą, złożyłem i … nie wchodzi. Minimalnie za duża 🙁 Pomyślałem złe słowo o producencie roweru, że pewnie coś niestandardowe wymyślił i co się nie nakombinowałem! Składałem tą tulejkę, rozkładałem, szlifowałem z godzinę. Ni cholery.. Obwieściłem żonie, że chyba nic z tego nie będzie bo nie włazi 🙁 ale już na samym końcu zacząłem przypatrywać się kolejny raz instrukcji i doczytałem, że:
– mniejsza tulejka pokrywa zakres średnic 19-29mm,
– większa natomiast od 29mm w górę,

Hmmm… no dobra spróbuję z małą. Złożyłem ją i trzymając ręką by nie wypadła od razu zacząłem skręcać śrubę. No szok! okazało się, że się dokręciło i siedzi jak należy. Zacnie. Zmyliło mnie chyba to, że w Romecie średnica rury bliska jest maksowi mniejszej tulejki. W jakimś starym błotniku (kupionym i mocowanym kiedyś do innego roweru) było więcej tulejek i faktycznie po dopasowaniu one wchodziły lekko, nie wypadały a dokręcone łapały już finalnie. No ale ok, nie wnikajmy czy ciała dał producent czy ja.

Gdyby więc odrzucić godzinę rękodzieła to montaż błotnika jest prosty i przyjemny. Złożenie tulejki z płytką mocującą (płytki też dobiera się do długości mostka amortyzatora), dokręcenie i założenie błotnika to nawet nie 5 min. Nie trzeba nic odkręcać, zdejmować koła.

Sam błotnik ma system szybkiego montażu/demontażu. To ten pomarańczowy przycisk. Fajny bajer. Przewożąc np. rower autem nie musimy się bać, że nam się połamie w bagażniku. Wciskamy, przesuwamy błotnik i prosto się go ściąga.

Shockblade ma dość ładny, sportowy kształt. Wykonany jest zgrabnie, solidnie ale nie jest to plastik twardy jak kamień. Pod ręką pracuje, lekko się wygina.

W użyciu – jak to błotnik 🙂 Swoją rolę spełnia. Błocko, woda z przedniego koła nie chlapie po kierowcy, Szanowna Małżonka zadowolona i chyba o to chodziło 🙂

Podsumowując ten krótki tekst. Firma SKS robi solidne i przemyślane rzeczy. Błotnik jest porządnie wykonany, wszystko mamy co trzeba by go założyć. Polecam więc.

Adidas Ultraboost DNA Prime

Świat biegowy dawno już poszedł do przodu. Teraz na topie jest karbon. Ja aż tak za nowościami nie gonię i przy okazji zeszłorocznego maratonu postanowiłem spróbować „modnej” parę lat temu pianki boost.

Jak to u mnie ważnym kryterium jest cena stąd też po przeglądaniu różnych ofert zdecydowałem się na tytułowy but – Adidas Ultraboost DNA Prime. Buty te w dalszym ciągu można wyszukać w sklepach internetowych (za około 300 zł) więc myślę, że warto cokolwiek o nich wspomnieć.

Z najważniejszych parametrów buta wymienię:
– cholewka z materiału Adidas Primeknit (czyli szyta w całości),
– na podeszwie guma Continental no i oczywiście pianka Ultraboost,
– drop 10mm,
– waga 314 gram (mój pomiar rozmiaru 46),

Nie lubię wydawać dużo na buty. Chyba nie do końca umiem je wybrać bo zawsze po zakupie czegoś firmowego i drogiego dopadała mnie klątwa złego wyboru 🙂 A to ciasnawe w palcach, a to szybko się rozlazły… nie inaczej wyszło tym razem 🙂

Większość Adidasów kupowałem w rozmiarze 46 (z połówkami lub samo :)). Tym razem też – wziąłem 46. Po założeniu na nogę jest ok, przyjemnie, nie uciska. Okazało się niestety, że ten model ma język będący kawałkiem materiału bez żadnego wypełnienia. Boostowa podeszwa jednocześnie mocno pracuje „ugina się” i but przez to (jak żadne Adidasy do tej pory) latał mi trochę na nodze. Pierwszy bieg, drugi bieg – czuję, że mi się stopa w nim rusza co zaowocowało niestety bąblami na stopie.

Nie powiem, wkurzyło mnie to fest :/ Lekarstwem na ten problem okazało się mocne wiązanie – aż na pograniczu ucisku. Dopiero wtedy noga mi się w nim ustabilizowała, przestały mnie obcierać i można było zacząć cieszyć się z zalet pianki Boost.

Jak wspomniałem, odczucia z biegu są faktycznie inne. Adidasy są miękkie, sprężynujące. W mojej ocenie dużo bardziej niż pianki w podstawowych modelach tej marki. Ultraboost fajnie pracuje dając amortyzację stopie. Trzeba się do tego trochę przyzwyczaić, nie jest to jednak przeszkadzające. Nie ma się wrażenia zmulenia i tracenia energii na walkę z obuwiem.

Niezbyt mogę się wypowiedzieć o trzymaniu w deszczu bo nie trafiłem na szczęście na zła pogodę ale myślę, że nie powinno być z tym problemu. Continentalowa guma, która miałem w innych butach Adidasa raczej zawsze daje radę.

Do tej pory przebiegłem w nich kilka treningów + maraton. Buty są w dobrej kondycji, nic się nie zniszczyło, nie widać śladów starości itp.

Po maratonie nie stwierdziłem żadnego dyskomfortu dla stóp więc finalnie cieszę się, że dało się odczarować fatum złego wyboru 🙂 Wszystkim którzy planują je kupić polecam jednak dobrze przemyśleć rozmiar. Może warto zaryzykować mniej niż zawsze.

Kalenji Jogflow 100.1

Spojrzawszy krytycznym okiem na stan moich butów do biegania weekendowego (osobna pula niż w tygodniu :)) uznałem, ze część już pora przeznaczyć na rower, codzienne chodzenie a część wywalić 🙂 Oznacza to nie mniej nie więcej, ze trzeba uzupełnić braki i kupić coś nowego 🙂

Pare razy pisałem już, ze nie jestem zwolennikiem drogich butów – słabo je wybieram albo rozczarowują mnie różnymi „wadami”. Z tego powodu wybór był raczej oczywisty – wycieczka do Decathlonu i tam zakup czegoś ze środkowej polki cen.

Modele od mojej ostatniej wizyty się już pozmieniały. Teraz za 99 zł można kupić but o nazwie Jogflow 100.1.

Kalenji Jogflow 100.1

Pierwsze co rzuca się w oczy to poszerzona konstrukcja. Najbardziej w piankowej podeszwie ale i cholewka ma więcej miejsca niż kiedyś. Z tego powodu po przymiarce wróciłem do rozmiaru 45 (ostatnie jakie kupiłem w Decathlonie to były 46). Noga (moja) ma luz, wygodnie się go zakłada i nosi. Zbyteczny wprawdzie jest ten szpiczasty czubek no ale może jakiś sens on ma.

Buty są całkiem ładne, nowocześnie wykonane. Cholewka dość przewiewna. Całość lekka. Producent pisze wprawdzie o amortyzacji, miękkości ale wg mnie są raczej sztywne. Zaznaczę tu jednak, ze w sposób pozytywny. Nie czuje się, ze trzeba „walczyć” z nimi w czasie biegu czy czekać aż się rozbija, uloza do nogi. Od razu mi przypasowały i dobrze mi się w nich biega na dystansach 5-10km.

Gumowana (na przedzie i tyle) podeszwa trzyma się w sposób poprawny drogi. W czasie deszczu, na asfalcie nie czułem obaw o stabilność.

Mam je wprawdzie na tyle krótko, ze ciezko coś powiedzieć o trwałości ale myślę ze zwyczajowy rok-dwa dadzą radę. A później spokojnie wymienię je na coś kolejnego.

SKS DASHBLADE 26-27.5 MTB błotnik tylny

Jako, ze gwiazdka (bardziej gwiazdor z pomocą mojego portfela 😉 ) obdarował moja Żonę takim cudem to chciałem trochę o nim napisać.

Błotnik potrzebny był jej do górskiego roweru na kolach 29″. Jako, ze na różnych aukcjach tak samo wyglądające opisane były tez w zakresie 26-29″ zaryzykowałem i go zakupiłem. Faktycznie na metce podane są mniejsze kola ale spoko, nie powinien to być większy problem.

SKS Dashblade w całej okazałości

Sam błotnik wykonany jest estetycznie i solidnie. Tworzywo nie sprawia wrażenia tandetnego, kształty błotnika pasują do agresywniejszego, sportowego stylu roweru MTB. Nie był on najtańszy więc złe by było gdyby było inaczej 🙂

Logo producenta

Najwieksza ciekawostka tego błotnika jest mocowanie. Nie dokręca się tu obejm śrubkami ale są dwie klamerki i pasek, który opłata sztyce. W teorii ma to upraszczać montaż.
W sumie tak, nie trzeba nic dokręcać ale szczerze nie porwało mnie to rozwiazanie. Wyglada to tak, ze przekładamy pasek przez sztyce, główna klamrę zamykamy a później otwiera się druga klamrę, dociąga pasek i finalnie ja zamyka. Niby proste ale nie jest zbyt łatwo dobrze naciągnąć całość na rowerze. Mi lepiej robilo się dopasowanie „na oko” czyli poza maszyna a później dopiero przymierzało na jednoslad.

Klamra główna.
Klamra główna. Widać gumowy element stabilizujący całość na sztycy.

Finalnie jakoś to wyszło, trzyma się na swoim miejscu. W tylnej części obejmy jest gumowa kształtka, która ma przeciwdziałać kręceniu się błotnika na rurze. Ja dodatkowo podlozylem kawałek gumy pod taśmę by zniwelować lekki luz paska (wynikający z problemów z idealnym dopasowaniem) i dodatkowo całość ustabilizować. Jest ok, trzyma się i nie kręci 🙂

Przez ta klamrę dociągamy pasek. Pod nim ukryta śrubką do regulacji pochylenia.

Żeby nie było tak do końca beznarzędziowo to regulacje pochylenia błotnika górą-dol robi się już tradycyjnie imbusem.

Błotnik w czasie jazdy zachowuje się poprawnie. Nie opada, nie przekręca. Chroni przed większością błota jakie lądowało na plecach ale jak się postaramy (szybka jazda, dużo wody) coś tam potrafi dolecieć. Może to kwestia regulacji, pewnie przydaloby się go jeszcze pochylić bardziej do góry. Na obecna chwile jest jednak ok. Często różne tańsze jakie miewałem do tej pory potrafiły się rozkręcać, opadać a tu mamy spokój. Polecam.

Na dniach powinien jeszcze dojść do nas błotnik przedni tej firmy, postaram się więc opisać i jego.

Latarka LED na klatkę piersiową

Sezon biegania z lampkami LED już od jakiegoś czasu trwa w najlepsze. Wiadomo, krótki dzień wymusza konieczność doświetlania sobie drogi.

Mam już parę tych budżetowych lampek w swoim posiadaniu i w sumie żadnej kolejnej nie potrzebuję. Magiczne słowo „przecena” i fakt, że takiego rodzaju jeszcze nie miałem skusiło mnie jednak do wydania kilkunastu złotych 🙂 Taka jak tu prezentowana, w regularnej cenie kosztowała w markecie Aldi 39 zł.

Poniżej chciałem podać tylko kilka swoich odczuć (plusy i minusy) co do takiej lampy. Nie będę tu przepisywać danych technicznych. Kto ciekawy zerknie na zdjęcia tam pisze jak daleko, mocno świeci i jakie opcje ma.

No to startujemy.

Lampka ta ma 2 źródła światła. Przednia dioda zasilana jest 3 bateriami AAA. Drugie źródło to mniejsza, czerwona dioda, którą mamy na plecach. Ona zasilana jest zegarkowymi bateriami CR.
Całość, nie jest jakoś mocno prądożerna. Baterii nie wymieniałem a treningów już wpadło całkiem sporo.

Oba LED-y zamocowane są na 2 paskach. Pierwszym opasujemy tułów, a drugi stabilizujący to szelka, przekładana przez ramię. Paski można oczywiście regulować. Raczej się trzymają, nie puszczają same z siebie. Minusem jest jednak fakt, że lampki są zakładane na te paski przez takie plastikowe szlufki z dziurką. Powoduje to, że czasem potrafią się wysunąć (zwłaszcza gdy szarpiemy się z tym zakładając) . Trzeba uważać by ich nie zgubić. Ale… jak mamy je już dobrze założone to nic złego się z nimi nie dzieje. Trochę z tym już biegałem i na szczęście mam dalej obie 🙂

W czasie biegu szybko idzie się przyzwyczaić do tych pasków, lampka nie przeszkadza.

Przyciski włączające światło są dobrze umieszczone, wykonane z lekko świecącego w ciemności tworzywa. Nie ma problemu by to obsługiwać w czasie chodu, biegu. Mówię tu oczywiście o przedniej. Tylną, raczej trzeba odpalać przed założeniem no chyba, że ktoś ma gumowe ręce i szósty zmysł gdzie ona na plecach jest 🙂

Lampka ma dużo możliwości regulowania strumienia świetlnego (to plus). Przednia ma 3 stopnie regulacji jasności, światło migające i czujnik włączania/gaszenia przez zbliżenie ręki. Dodatkowo soczewką można kręcić co powoduje regulacje snopa światła. Może być wąski-daleki i szerszy ale bliższy (duży okrąg). Jest też regulacja góra-dół. Tylny LED oferuje światło ciągłe i migające.

Światło samo z siebie jest dość mocne, da się z tym trenować ale… strasznie telepie się we wszystkie strony (minus). Czemu? Podczas biegu wykonujemy lekkie ruchy skrętne tułowia. Przy uderzeniu o ziemię jest też ruch góra-dół. Dodatkowo nie pomaga fakt, że baterie mieszczą się w jednej obudowie z soczewką i diodą, całość jest dość pękata, wystająca do przodu i jeszcze bardziej podatna na telepanie. W mojej ocenie lampki mocowane na głowie raczej latają mniej.

Podsumowując. Pomysł dobry. Wyposażenie i możliwości dobre. Komfort używania jeśli chodzi o „montaż”na siebie i strumień świetlny dobry. Jeśli chodzi o „jakość” świecenia – dla mnie słabo (wstrząsy). Mi to telepanie strasznie przeszkadza i nie wyobrażam sobie biegać tylko z nią. Do chodzenia jak najbardziej. Do biegu nie 🙁 Z w.w. powodu używam jej w sumie jako sygnalizacji dla kierowców, że biegnę i takie światło pomocniczo-rezerwowe. A właściwe doświetlenie realizuje czołówką.

Suunto Vertical Titanium Solar

Świat technologiczny leci do przodu. Mimo, że nie miałem żadnych powodów do narzekań na mojego Garmina Fenix 6X Pro oglądając rynkowe nowości zacząłem zastanawiać się czy nie wymienić go na coś nowszego. Trochę z gadżeciarstwa, trochę z analizy, że jeszcze moment i potanieją na tyle, że nic innego za to się nie kupi. Gdzieś tam kusił Epix 2 ale, że Suunto jest firmą, która przyprawia mnie o szybsze bicie serca to uznałem – a co mi szkodzi, niech będzie Vertical 🙂

Pudełeczko

W sieci jest już dużo recenzji, dokładnych analiz funkcji, możliwości technicznych. Nie będę nawet próbował im dorównać. Ciężko mi zresztą to zrobić bo skoro nie korzystam nawet z 90% jego opcji to po co mi je analizować 🙂 Poniżej opowiem po prostu o swoich pierwszych wrażeniach, co mnie zaskoczyło, spodobało albo i nie.

Po wygrzebaniu sprzętu z pudełka, w którym zresztą poza zegarkiem i kabelkiem ładującym nie ma nic, naszym oczom ukazuje się zegarek w kształcie hmmm… w pierwszym momencie kontrowersyjnym.

Minimalistyczny design

Okrągły walec, złożony z trzech, przekładanych części. Góra, którą wypełnia ekran, otoczony zielonkawymi ogniwami solarnymi otoczona jest pierścieniem. To z pewnością ów tytan. W środku czarny plastik. Dół, kolorem, fakturą przypomina górę ale to też chyba jakiś plastik. Matowa faktura koperty powoduje, że nie palcuje się ona przesadnie ale jednak po czasie widać ślady używania i warto czyścić. Przyciski dyskretnie wystają z prawej strony zegarka i to w sumie wszystko. A nie… jest jeszcze pasek o rozmiarze 22 mm. W pasku nie ma za to szlufek. Jest pinik na końcu, który wpina się w otworki. Trzyma się to ok, oby tylko z czasem nie zesłabło 🙂

W pierwszej chwili nie zrobiło to (całość) u mnie efektu wow. Fenix 6 to był jednak kawał stali z grawerowanymi napisami, szerokim paskiem. Widać za co się płaciło. A tu nawet logo Suunto to jakiś nadruk.

Im dłużej go jednak noszę tym bardziej zaczyna mi się podobać. Jest taki minimalistyczny w designie. Lżejszy a przy tym też spory (49 x 49 mm to prawie jak 51 Fenixa). Paski węższe ale przez to otwiera nam się wielkie pole wyboru. Nawet z innych firm. 22 mm to popularny rozmiar, niedrogi a w Garminie skazani byliśmy tylko na dedykowane jemu.

Poniżej chciałem pokazać Wam, że Suunto trzymają wymiary. Postawiony przy moim starym Spartanie jest w sumie taki sam. No, trochę niższy 🙂

Vertical vs Spartan #1
Vertical vs Spartan #2

Odpalenie, konfiguracja, parowanie z apkę trochę trwały no ale w końcu można zacząć używać. Tu zaliczyłem kolejne rozczarowanie. Tarcze są takie sobie. Parę tylko dostępnych (można za to zmieniać kolory itp). Szczerze to niezbyt mnie porwały. Takie mało kolorowe, układ danych czy analogowych wskazówek średni. W Garminie chyba ładniejsze były. Finalnie ustawiłem taką jaką chyba kiedyś miałem już w Spartanie.
W słoneczne dni widoczność ekranu jest jak najbardziej ok. Podświetlanie tarczy może być mocne i słabsze. Słabsze wystarcza mi w ciemniejsze dni.

Do obsługi konfiguracyjnej, aktualizowanie, transferu treningów z zegarka niezbędny jest nam telefon. Bo… wykastrowali kabelek USB (i Verticala oczywiście) z pinów. Są tylko 2 do ładowania. Nie da się już podłączyć do kompa i korzystać z Suuntolinka.

Tylko ładowarka

Obsługa zegarka jest w sumie podobna jak poprzednich modeli fińskiego producenta. Podobny układ menu, po treningu są buźki pytające jak nam się podobało. Jak ktoś miał wcześniej coś z Suunto to z pewnością sobie ze wszystkim poradzi. I fajnie.

Nowością i ciekawostką są w zegarku mapy i wifi. Da się do niego wgrać ich więcej ale sam potrafi sobie wyczaić gdzie jesteśmy i proponuje tylko konkretny wycinek. W moim przypadku Dolny Śląsk.

Jest wifi to nie wiem w sumie czemu treningi nie lecą same po wykryciu sieci w net. W Garminie tak było, chociaż by pokazały się a apce to już trzeba było włączyć bluetooth. Tu samo nie chce, trzeba bluetoothować i odpalać aplikację. Nie jest to jakieś mega utrudnienie ale jednak dziwne …

Suunto reklamuje Verticala, iż potrafi wytrzymać najdłużej (na ten moment) na baterii. Fakt, jest dobrze. Po naładowaniu i praktycznie całym tygodniu używania (tętno cały dzień, tarcza z automatycznym podświetleniem po ruchu ręki, komunikacja włączona ale w komórce mam wyłaczony bluetooth na codzień) i 550 minutach aktywności z GPS mam dostępne 65 % baterii. Ciekawym bajerem jest ekran gdzie widać w które dni ładował się z solara. Można sprawdzać statystki prawie jak w fotowoltaice 😉

Finalnie o tym co uważam za ważne – jakość GPS. Na tą chwilę jest ok. Szybko łapie sygnał, w czasie aktywności nic mi nie szalało. To za krótko by mówić, iż to super sprzęt ale np. na poniższym obrazku pokazuję jak wygląda ta sama trasa (robię ją często) 3 x zapisana w Fenixie i 1 x w Verticalu. Wg. mnie ta z Verticala wygląda ładniej (chociaż też nie idealnie). Screeny ściągnięte ze Stravy.

Jakość zapisu GPS

Sportów w sprzęcie mamy chyba 100. Są nawet tak kosmiczne jak mermaiding. Ciekawe czy wiecie co to? 😉

Cóź… tylóż 🙂 Skoro sprzęt działa to mi pasuje. Na moje nijakie wymagania jest aż nadto dobry. Pewnie zostanie ze mną długo. Uważam, że ceny sportowych zegarków jednak odleciały w kosmos i chyba trzeba opanować się z ich wymianami 🙂

Poniżej parę fot „w terenie”

Na rączce #1
Na rączce #2
Vertical #1
Vertical #2
Vertical #3

Kamizelka do biegania – Aldi

Uwaga – produkt już archiwalny (trochę u mnie przeleżał w szafie) ale czasem to samo (niewiele zmienione) powraca w kolejnej akcji. Ewentualnie może ktoś trafi na jakichś wyprzedażach. Ponieważ okazał się całkiem ciekawy chciałem go pokazać i Wam.

Reklama Aldi

W swojej karierze biegowej miałem (mam) już parę różnych plecaków-kamizelek. W sumie kolejny nie był mi aż tak potrzebny, ale ten z Aldi zaciekawił mnie zwłaszcza tym, że w komplecie były softlaski. Kiedyś ciężko było je kupić, kosztowały drogo a tu proszę – są i to dwa. Z samego tego powodu zakup uważam za okazyjny. Nawet teraz, kiedy softlaski potaniały to ciężko kupić je same za 50 zł. A gdzie plecak 🙂

W każdym razie. Wybrałem model czarno-stalowy z zieloną lamówką.

Widok całości z przodu

Kamizelka jest dość lekka, wykonana ze sztucznych materiałów. Czarny (z którego wykonane są kieszenie przednie) ma fakturę lekko siatkową, rozciągliwą. Baza czyli środek i tył (w stalowym kolorze) jest bardziej sztywna, jednolita i szeleszcząca . Sprawia przy tym wrażenie wodoodpornej.

Siateczka w środku i po 2 kieszonki na ramionach


Sporą różnicą, do innych jakie miałem, jest dość gruba, sztywniejsza, oczkowana siatka wentylacyjna na plecach. Kojarzy mi się to bardziej z plecakami turystycznymi niż bezpośrednio przylegającymi do ciała kamizelkami biegowymi. Nie uważam tego jednak za jakąś wadę. W teorii wentylacja jest. Siateczka też dobrze się do nas dopasowuje i nie przeszkadza.

Plecak zapinany jest za pomocą dwóch pasków z klamrami. Są one sztywne, regulowane przez wydłużanie-skracanie. Da się to ogarnąć, nie luzuje się w czasie biegu ale trochę szkoda, że to nie bardziej elastyczne rozwiązanie. Taśmy, „gumy” jakie np. mam w Dynaficie (opisywanym kiedyś na blogu) to wygodniejszy system.

Z zewnątrz też da się coś umieścić

Wielkim plusem tego plecaczka jest za to system kieszeni przednich. Na każdym ramieniu są dwie. Wyższa służy do włożenia softflaska. Pojemności ~250 ml wchodzą prawie całe. By butelka nie wyleciała, kieszonki można ściągnąć za pomocą gumkowych „zacisków”. Jeśli jednak flask wystaje więcej to można sobie podłapać go za pomocą umieszczonych wyżej rozciągliwych pasków. Powinno pomóc. Przyznaję nie próbowałem ale zastanawiam się czy za ich pomocą nie ustabilizował by i butli 500 ml. Hmmm…
Kieszonki niżej są dość głębokie, zachodzące na boki. Pozwalają na włożenie do nich np. po 2 musy 100gr i jeszcze miejsca zostaje. Są więc dość pakowne.

Góra niestety tylko na gumce

Jeśli komuś dalej mało to zostaje nam jeszcze tył. Komora główna sięga aż do dołu. Nie jest dzielona. Nie ma też żadnego zamknięcia od góry – tylko lekki ściągacz. Nie powinno nic wypaść ale jednak trzeba mieć to na uwadze. Na dole plecków jest siateczkowa półeczka i powyżej gumkowe mocowanie. Znaczy to, że można np. umieścić na zewnątrz wiatrówkę albo coś po co planujemy sięgać częściej. Nie trzeba wygrzebywać wszystkiego z komory głównej ryzykując przypadkowe zgubienie. Dobry patent.

Uważam, że pod względem pakowności i wygody sięgania po nasze różności Aldi daje radę bardzo dobrze. Na ostatnie treningi zabieram tylko tą kamizelkę i daje radę. Jest wygodna, nie obciera mnie, nie lata po plecach. Plecy pod nią się pocą ale raczej nie więcej niż w innych plecakach/kamizelkach.

Na koniec. Żeby nie było, iż tylko słodzę to minus jakiś musi być. Niestety zielona lamówka (albo jej krawędź) jest dość sztywna. Zaciągnięte mocniej paski przy ruchu zostawiają ślad na koszulce – mechacą ją delikatnie. Nie na każdej jest to mocno widoczne ale ostrzegam.

Jestem z tego plecaczka bardzo zadowolony. Jak traficie gdzieś to polecam kupić.

Hykker urządzenie do masażu

Zwane również pistoletem do masażu.

Często pokazuję na swojej stronie różne urządzenie służące regeneracji potreningowej, rozluźnieniu mięśni. W mojej ocenie ten aspekt jest bardzo ważny i w znaczący sposób pozwala nam szybko odbudować swoją formę. Z pewnością też potrafi też dostarczyć ulgi naszym mięśniom, poprawić samopoczucie. I warto go stosować 🙂

W galerii parę zdjęć tego przyrządu, a ja nie przedłużając 🙂 zapraszam do zobaczenia krótkiego filmu o urządzeniu do masażu firmy Hykker

Stojak rowerowy HN 32343

Tym razem chciałem pokazać Wam rzecz prostą, niedrogą (około 30 zł) aczkolwiek bardzo przydatną. Sam dziwię się sobie, że dopiero teraz zdecydowałem się ją kupić 🙂
Jest to stojak rowerowy na ramę.

Stojak rowerowy

Według danych producenta ma wysokość całkowitą 60 cm, waży 670 g i wykonany jest z malowanych profili stalowych.

Stojak przychodzi do nas w postaci dwóch elementów do zmontowania – czteroramiennej podstawy z plastikowymi nakładkami i pionowego profilu z hakami. Składa się to banalnie, chociaż potrzeba do tego klucza (brak w zestawie ale raczej każdy kto go zamawia to jakieś ma :)).

Podstawa
Haki

Na początku wkładamy pionowy profil w postawę i skręcamy śrubą ze sporą plastikową nakrętką. To robi się ręcznie. Później (już kluczem) musimy dopasować rozstaw haków do naszej ramy rowerowej. I to wszystko, można używać.

Wieszamy rower i już

Stojak jest lekki, zajmuje niewiele miejsca. Wydaje się delikatny, stoi jednak stabilnie. Utrzymywał spokojnie np. mojego elektryka (25 kg). Haki mają założone (dość niechlujnie) gumowane osłonki nie musimy bać się, że porysują nam ramę.

Koło podniesione.

Jestem bardzo zadowolony z tego zakup. Przy jego użyciu podniesione jest tylne koło. Komfort smarowania łańcucha, wymiany tylnych hamulców (klocków) czy np. pedałów jest genialny 🙂 Do tej pory męczyłem się proszą drugą osobę o pomoc lub podnosząc rower i męcząc się samemu. A tu stoi, można sobie do woli regulować, kręcić. Świetna sprawa.

Zwracam jednak uwagę, że to narzędzie amatorskie, do sporadycznych prac przy rowerze. Robiąc czynności serwisowe wymagające przyłożenia dużej siły na rower mogłoby być inaczej. Trzeba mieć to na uwadze i używać go z głową.

Dwustronna kurtka rowerowa (Lidl)

Wiosenne akcje rowerowe – czas start 🙂 W każdym markecie coś ciekawego można wypatrzyć i w Lidlu w oko wpadły nam dwustronne kurtki rowerowe.
Jedna strona ma ostre kolory dzięki którym jesteśmy dobrze widoczni na drodze (żółte, różowe i niebieskie + paski odblaskowe), a druga jest bezpiecznie czarna.
Na sklepie, o dziwo dostać można tylko kurtki męskie (a przynajmniej my w żadnym nie widzieliśmy damskich). Wersja dla kobiet dostępna jest jednak bezproblemowo online i moja Żona pierwsza uznała, iż jej potrzebuje 🙂

No, skoro ona ma to i ja nie chciałem być ubogim krewnym – poleciałem szybko do marketu i kupiłem.

Kurtka męska. Niebieska

Nie wiem czy to przypadek ale w necie obie kosztują 149 zł, a ja za męską stacjonarnie zapłaciłem 119 zł. Jakaś promocja chyba 🙂

Kurtka w mojej ocenie zorientowana jest na początek okresu wiosennego lub na chłodniejszą jesień. Jest ciepła. Testowałem ją w miniony weekend i stopni więcej niż 7-10 nie było, a jechało się całkiem, całkiem. Nie przeszkadzał pęd wiatru, nie było chłodno mimo, że pod nią miałem tylko techniczną bluzę z długim rękawem. Fajna sprawa, można przedłużyć komfortowo okres jeżdżenia rowerem.
Jednocześnie trzeba stwierdzić, iż to ciuch bardziej dla amatorów spokojnych, dłuższych wycieczek niż wyczynowców. Obawiam się, że im może w niej po prostu być za gorąco.

Materiał z którego je zrobione to sztuczne włókno ale trzeba powiedzieć uczciwie, że całkiem przyjemne w dotyku. Sprawiają miłe wrażenie.

Kurtki mają luźny krój, nie są przesadnie dopasowane do sylwetki. Jak widać na załączonych zdjęciach damska jest taliowana, męska zaś prosta na całej długości. W oby lekko przedłużany tył, tak by nie wiało nam po nerkach nawet jak się lekko podwinie, podciągnie.

Lekkie różnice występują też w siatkowanych obszarach „wietrzenia”. Męska ma je na rękawach i plecach, a damska w obszarze rękawów i boków kurtki.

Krtka damska. Żólta.

Obie kurteczki Crivita mają czarny kaptur co przy kapryśnej pogodzie jest sporym plusem.

A wady? Raczej nic nie widzę. Pewnym minusem wynikającym z dwustronności jest brak kieszeni, schowków. Obie kurtki mają tylko po małej kieszonce na stronie czarnej. Zmieszczą się tam klucze, może portfel, telefon ale nie liczcie na przesadne zdolności transportowe.

Na tą chwilę jestem z okrycia zadowolony. Nie miałem kurtki, w której można by jeździć na przełomie zimy/wiosny więc zakup jak najbardziej udany. Żona, a to spory zmarzluch, też chwali swoją 🙂