Zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią stawiłem się na starcie tegorocznego biegu. Pogoda była więcej niż dobra – słonecznie, sucho i temperatury oscylujące koło +2 stopni Celsjusza. Pozwalało to mieć nadzieję na przyjemny bieg w miłych okolicznościach przyrody 🙂
Przejęty życiem przyjechałem do Świerk jakieś 80 min przed rozpoczęciem zawodów. Spokojnie dało się zaparkować a i formalności w biurze poszły ekspresowo. Jak w większości obecnych zawodów trzeba było mieć przy sobie kod QR by dostać numer. Z jednej strony postęp, nie trzeba uczyć się numeru, okazywać dokumentów. Z drugiej kłopot no bo jednak wypada dźwigać ze soba smartfon.
Przyjechałem na bieg sam i trochę logistycznie miałem wątpliwości co zrobić z kluczem od auta i owym telefonem. Nie brałem kamizelki biegowej ale udało się je jednak wepchać do pasa biegowego pożyczonego od małżonki 🙂
W tegorocznym pakiecie startowym był kalendarz, patriotyczna czapeczka biegowa i zestaw ciast. Kawy chyba celowo nie dali bo większość zrezygnowałaby od razu z rywalizacji na rzecz słodkiej konsumpcji 🙂
A poważnie. Brat mój dotarł na bieg, przed samym startem odnalazł się i wujek. Chwilę pogadaliśmy o zaliczonych zawodach, strategii na aktualne i można było ruszać.
Z minionych lat pamiętam, że problematyczny jest pierwszy ~1 km odcinek wiodący wąską drogą pod górę. Start na przodzie grupy zmusza do zbyt dużego tempa, co zazwyczaj mści się później. Start z tyłu niestety powoduje, że ciężko wyprzedzić idących i siły lecą na szarpanie tempa. Pomny jednak swojego słabego przygotowania nie szalałem i ruszyłem z końcówki stawki.
O dziwo biegło się całkiem dobrze. Wyprzedzanie nie szło źle. Nie wiem czy mniej ludzi było na zawodach czy jednak dobrze wybrałem miejsce – szybsi już polecieli, wolniejsi zostali z tyłu.
Od razu okazało się też, że sił mam trochę więcej niż moja rodzina i oderwałem się im do przodu. Brat i wujek zostali z tyłu.
Początkowe 1,5 km udało się zrobić biegiem. Wypłaszczyło się więc troszkę przyśpieszyłem – średnio na płaskim próbowałem utrzymać 5:30-5:40 min na km. Na zbiegach wcale nie szybciej. Oszczędzałem się by zachować siły na drugą połowę biegu.
Odczuciowo było ok. Nie przytykało mnie, nogi nie bolały mimo górskiej trasy 🙂
Kolejne wzniesienie na około 6 km było ze spacerem ale później znów bieg aż pod podejście na Włodzicką Górę. Tu szedłem czując trudy biegu. Na kończącym zawody 1,5 km zbiegu (stromy początek w dół a później wymagająca kamienista trasa) wyszło moje słabe, górskie przygotowanie. Powiem szczerze bałem się puścić luźno i całość zrobiłem na solidnie „zaciągniętym hamulcu”. Strasznie dużo na tym straciłem. Wyprzedziło mnie mnóstwo osób. Zły jestem na siebie ale to chyba jakaś bariera psychiczna była. Zbyt dawno nie biegałem po górach – obawiałem się, że wywalę się, źle stanę i złapię kontuzję (a nogi słabe). No niestety myślę, że na tym fragmencie z 1-2 min można było spokojnie urwać.
Na metę wbiegłem w czasie – 1:09:47. Dało to miejsce 29 w M45. Całościowo zaś 165 z 294 sklasyfikowanych. Zadowolony jestem zwłaszcza z faktu, że doświadczenie (moje) pozwoliło mi jednak pokonać brata o około 6 min. Jednak młodość to nie wszystko 😉 Realnym zagrożeniem był za to wujek, który na mecie zameldował się 21 sekund po mnie. W kategorii M75 zdobył tym czasem pierwsze miejsce. Gratulacje dla niego!
Czas po zawodach upłynął nam na pogawędkach i konsumpcji. Fajny bufet był bo oprócz zwyczajowych makaronów, chleba ze smalcem i ogórkiem był też kącik ze słodkościami – płynna czekolada, owoce, świetna herbata z przyprawami. Coś dla mnie 🙂 Po dolewkę herbaty lazłem chyba z 3 razy.
Kończąca zawody dekoracja i losowanie poszło sprawnie. Przy tej okazji pakiety startowe na przyszłoroczne zawody udało się wygrać i bratu i wujkowi. Przy czym, ironia losu – brat chciał pobiec Sowiogórską 10 w lipcu a … wylosował półmaraton 🙂 🙂 Ktoś tu musi się przygotować. Wujkowi za to przypadła 10ka w tym samym terminie. Oczywiście już obaj mówią, że powinienem biec i ja. Taaa… tylko czy się będzie chciało 🙂