Archiwa tagu: 10km

XXIX Międzynarodowy Bieg Uliczny w Twardogórze 2023

10 kilometrowe zawody, które lubię i od paru lat staram się w nich zawsze pobiec. Blisko mam do miejscowości startu. Są sprawnie zorganizowane. Jest losowanie nagród po wyścigu, w którym często udawało mi się coś zdobyć. No nie ma powodów do narzekań i pasuje mi w nich wszystko 🙂
Trasa w Twardogórze nie jest płaska (+78/-71m) ale sprzyja szybkiemu bieganiu. Widać to po wynikach. Mimo, że to raczej lokalny bieg, większość startujących mieści się w godzinie. Z tego powodu zawsze mam lekki stresik by nie być tym jednym z ostatnich.

Po starcie w Oławie (tydzień wcześniej) mniej więcej wiedziałem na czym stoję. Zakręcę się koło pięćdziesięciu kilku minut ale ich złamanie może być ciężkie. Mało trenowałem, będzie gorąco. Z tego powodu jakoś bliżej weekendu zeszło ze mnie ciśnienie i uznałem, że co będzie to będzie. Nie ma się co stresować. Przestałem więc analizować co i jak z biegiem a zorganizowałem sobie twórczą sobotę – wygrzebałem ze strychu sprzęt grający car-audio (subwoofery, wzmacniacz, kondensator) i uznałem, że muszę go mieć w aktualnym aucie. A co, tylko młodzi mogą się bawić? 🙂
Proces tworzenia jest jednak bardzo satysfakcjonujący. Pod koniec dnia zmęczony staniem i pracą wyrzeźbiłem jednak szykowną półeczkę, która może wstrząsnąc samochodem 🙂

Car-Audio po latach przerwy

Same zawody biegowe zaś odbyły się utartym wzorem. Przybyłem do Twardogóry jakoś godzinkę szybciej. Zaparkowałem auto, poszedłem po pakiet startowy. Tym razem zamiast zwyczajowych koszulek dawali fajne ręczniki kąpielowe. Ostatnio wywaliłem parę starych w domu więc można powiedzieć, że organizatorzy trafili w 10 🙂

 Na Rynku oprócz biegowych atrakcji zorganizowany był również zlot zabytkowych aut i motocykli więc troszkę sobie pochodziłem, popatrzyłem a później przysiadłem w cieniu i czekałem na start.

Już prawie czas – 10 min do odliczania więc zrobiłem rozgrzewkę, przecisnąłem się w dalsze szeregi biegaczy no i można lecieć. Tegoroczną ciekawostką była nowa trasa. Tym razem nie robiło się 2 kółek ale wydłużono ją do jednego. Kończyła się wprawdzie tak samo ciasnym nawrotem jak zwykle no ale zawsze to coś innego. Teraz, już po biegu mogę powiedzieć, że odczuciowo pierwsza połowa jest chyba trudniejsza. Więcej jest pod górkę.

Chwila startu

Wiedząc jakie są moje możliwości tempowo uznałem, że spróbuję około 5 min/km. Pod górkę trochę się zwolni, z górki spróbuję szybciej. Szło to tak:
01 – 04.54 min/km
02 – 05.15
03 – 05.17
04 – 05.10
05 – 05.11
06 – 05.09
07 – 05.10
08 – 05.12
09 – 05.00
10 – 05.04

Na trasie zgodnie z przewidywaniami było gorąco. Korzystałem co kilometr ze swoich soft-flasków z wodą. Biegłem jak widać dość równo, ciężko jednak było wykrzesać z siebie coś więcej.
Jakoś koło 5-6 kilometra wyprzedziły mnie ze 2 osoby, które do tej pory trzymały się z tyłu. Jeden z nich odszedł mi dość daleko, drugi jednak trzymał się dość blisko, widać, że chyba robił ostatkiem sił jak i ja 🙂

 Około dziewiątego kilometra spiąłem się i udało mi się go wyprzedzić. Miejsce utrzymałem do mety, zyskując 4 sekundową przewagę.

W tegorocznych zawodach uzyskałem 42 miejsce (z 67 sklasyfikowanych). Kategoria M40-7 miejsce. Czas 51:44 min. Może nie robi to wielkiego wrażenia ale jak podpowiada mi Data Sport – SUPER PROGRESS. W zeszłym roku miałem bowiem 53:22 min. Nieźle 🙂

Po biegu skusiłem się na bufet. Był dobry makaron ze szpinakiem, mięsem i posypką. Do tego bezalkoholowe piwo. Wzmocniony oczekiwałem na dekoracje i losowania. Niestety!, tym razem szczęścia nie miałem mimo tego, że bardzo dużo numerków było pustych (nie było już tych osób). Cóż, taki los. Myślę jednak, że wszystko wyszło tak jak powinno, jestem zadowolony.

Co teraz? Jako, że plany warto mieć to wymyśliłem (i opłaciłem) pod koniec listopada start w górach – Półmaraton Górski „Orzeł”. Mam jednak obawy co do wyniku. Chciałem sprężyć się i potrenować trochę lepiej. Teraz mam jednak nieplanowaną przerwę, bierze mnie jakieś przeziębienie. Oby nie okazało się, iż zwyczajowo zabraknie czasu.
Myślę jeszcze nad City Trail-em. Syn mój jednak zapiera się rękami i nogami (że nie) i trochę się waham. Czy mi samemu się będzie chciało 🙂

 Niby brat będzie biegł to może…?

W przyszłym roku zaś spróbuję jeszcze raz (może ostatni) zmierzyć się z maratonem. W Dębnie będzie jubileuszowy, 50 maraton. Nie byłem tam nigdy to czemu nie. Chodzi mi po głowie, iż może będzie to wyzwanie nieudane – jest w maju czyli na 100% marne warunki będą no ale… kolejnego setnego maratonu tam pewnie nie doczekam 🙂

VI Festiwal Biegów Rodzinnych COB – 16/10/22

Blog biegowy a ostatnio więcej o rowerach 🙂 Uspokajam jednak, pasja nie zginęła. Pomalutku, po cichutku szykowałem się do 10 km biegu z okazji VI Festiwalu Biegów Rodzinnych Cała Oleśnica Biega.

Skłamałbym mówiąc, że oczekiwałem tu jakiegoś przełomu biegowego, eksplozji formy czy innych epokowych wydarzeń. Nie 🙂 To za szybko na takie rzeczy. Do pomysłu startu skusił mnie ładny rower, który można było wylosować po biegu 🙂 Dodatkowymi plusami oczywiście był fakt, że biegłem u siebie, w Oleśnicy, więc nie było żadnych trudności organizacyjnych (dojazd, czas, koszty).

Festiwal Biegów Rodzinnych organizowany przez COB to nie jest impreza nowa. Widać to oczywiście po numerze – 6 🙂 Sam, kilka ładnych lat temu biegłem już w tych zawodach więc mniej więcej było wiadomo czego się spodziewać.
Z tego powodu odpuszczę drobiazgową analizę jak przygotowano bieg. W ogólnym rozrachunku było dobrze. Standardy trasy, żywienia zachowano. Pakiet startowy był bogaty. Pewne zastrzeżenia mógłbym mieć tylko do momentu dekoracji i losowania. Na scenie panował lekki chaos. Kategorie wyczytywano trochę je mieszając, powracano do niektórych (?). Przy losowaniu na początku pomylono zajęte miejsce z numerem startowym 🙂 Dobrze, że szybko to wyczaili bo sytuacja mogła by być mało miła dla osób, które by spodziewały się dostać nagrodę. No ale… uznajmy, że organizatorzy potrzebowali czasu by się rozkręcić (z powodu pandemii nie było biegu w poprzednim roku).
Niepotrzebny w mojej ocenie był również długi czas oczekiwania od biegu do rozpoczęcia dekoracji/losowań. Spokojnie można było to zacząć z 30 min wcześniej.

Przechodząc zaś do tego, co lubimy najbardziej – biegania 🙂

Start

Pogoda w niedzielę była zdradliwa. W prognozach ciepło, pod 20 stopni. Wydawało mi się to podejrzane i zaryzykowałem założenie lekkiej bluzki z długim rękawem. Wyszło później, że to zła decyzja. Świeciło słońce i podczas biegu było mi trochę za gorąco. Rozpoczęcie zawodów dodatkowo było o 12:00 więc w najcieplejszym momencie dnia.

Jako, że na start mam jakieś 10 min na piechotkę to przyszedłem na ostatni moment (numer odebrałem wcześniej). Rozgrzewka stacjonarna, ustawiam się w dalszych rzędach i można lecieć.

Większe pół 😉 za mną

Trochę zachowuję się ostatnio jak amator. Niesiony tłumem pierwszy kilometr zrobiłem w tempie około 5 min/km. Drugi utrzymałem tak samo ale zacząłem podejrzewać, że to dużo za mocno. Rozum podpowiadał by biec bliżej 5:30-6:00. Trochę zacząłem zwalniać, nie chcąc bym uskuteczniał jakieś spacerki w drugiej połowie biegu.
Trzeci kilometr wszedł po 5:20 a później skręciło się na polną, krzywą drogę, porośniętą trawą i zaczęło się ciężko. Miękka nawierzchnia wymagało sporo sił, słoneczna żarówka zaczęła dogrzewać bez litości (zero cienia). Już myślałem, że tu zakończy się dobre bieganie ale szczęśliwie pojawił się punkt nawadniający gdzie dostałem butelkę z wodą. Uratowało mnie to i o dziwo przesadnie nie zwolniłem, ot pod ~5:30-5:50. Takie mniej więcej tempo (raz szybciej, raz wolniej) utrzymałem do końca zawodów. W końcówce, kiedy wróciło się na część trasy prowadzącą przez tereny wodonośne (lepiej utwardzone) nawet trochę przyśpieszyłem.

Już blisko do mety

Na mecie pojawiłem się po 53 min 16 sekundach zajmując miejsce 90 z 154 sklasyfikowanych. Całkiem nieźle jak na moje aktualne możliwości. W kategorii M40 byłem 27, w grupie Oleśniczan 33 🙂

53:16

Wygrać nic się niestety nie udało 🙁 więc dobrze chociaż, że bieg ten dał mi ogląda na co mnie stać. Mam wrażenie, że przypominam sobie powoli lepsze czasy biegania. Na treningach biegam sporo wolniej, podczas zawodów jest jednak rezerwa mocy pozwalająca na szybsze przebieranie nogami. Nic przy okazji mi też nie przeszkadza (kolana itp) więc pocieszam się, że dobrze to rokuje na przygotowania pod jakieś ważniejsze zawody w przyszłym roku.

No zobaczymy. Sam Festiwal polecam, jak nie byliście to zapraszam za rok 🙂

XXVIII Międzynarodowy Bieg Uliczny w Twardogórze (2022)

Mamy wrzesień to i pobiegane w Twardogórze było.

Tym razem niedziela powitała biegaczy chłodem i opadami deszczu. To dość rzadkie tutaj i miałem zagwozdkę jak się ubrać. Po namyśle zdecydowałem się na opcję lekko (krótki rękaw i spodenki) z dodatkami ocieplającymi (rękawki z Decathlonu + getry Jomy). Przed biegiem za przyjemnie nie było ale podczas samych zawodów sprawdziło się to całkiem, całkiem.
Brak słońca spowodował również, że odpuściłem dźwiganie bidonów z wodą.

Na trasie zawodów

Chłodniejsza pogoda i lepszy trening ostatnimi czasy o dziwo chyba pomogły mi w biegu. Utrzymałem dość dobrą dyspozycję cały czas, nie notując jakichś kryzysów, problemów. Tegoroczna trasa nie zmieniła się chyba nic w porównaniu z poprzednią więc widzę, że poprawiłem swój czas o prawie 7minut. Tym razem wykręciłem 00:53.22 (rok temu ponad godzina).
Dalej daje to miejsce w ogonie stawki 🙂 – 64 miejsce z 76 ale progres jest.
Jeśli nic „nie zdechnie” liczę, że na przyszły rok uda się wrócić do lepszej formy sportowej.

No i meta.

Po biegu poczekaliśmy z małżonką na losowanie nagród. Wysiłek biegowy został osłodzony pięknym żelazkiem 🙂 🙂 Nie jest to może mój ulubiony sprzęt AGD ale i tak miło coś wygrać.

Fajnie. Takie spędzenie niedzieli miłe jest memu sercu więc standardowo za rok postaram się stawić w Twardogórze 🙂

Z kronikarskiego obowiązku informuję, że bieg organizacyjnie się nie popsuł. Wszystko było tam gdzie trzeba, sprawnie i szybko.
Przy okazji zawody sportowe łączone są z ekopiknikiem więc na rynku było trochę stoisk z ekologicznymi rzeczami, promocją tras rowerowych dolnego śląska (pobrałem sam parę fajnych map) i jeszcze paroma innymi interesującymi sprawami dla dzieci i dorosłych. Polecam odwiedzić.

Ostre Koło – Radio Wrocław (03.07.22)

Spodobało mi się na poprzednim Ostrym Kole to uznałem, że zabawę czas powtórzyć. Ta, weekendowa edycja była ciekawa też o tyle, że połączono ją z prawdziwym wyścigiem kolarskim – „Szukamy następców olimpijczyka Tadeusza Mytnika”.
Goście radia mogli za darmo wystartować w tymże wyścigu (jedno okrążenie, 10 km) więc grzechem by było z takiej okazji nie skorzystać.

Zaesemesowane, oddzwonili (uff :)) czyli jedziemy. Zapisałem się wraz z moją małżonką szybciutko na zawody i w spokoju oczekiwałem niedzieli. Jakoś koło piątku zacząłem szukać grafiku, rozpiski wydarzenia itp. i odkryłem ciekawostkę – zapisałem się do kategorii Masters M4, którzy jadą 70 km… oj, pomyłka 🙂 Dobrze, że zgłoszenie można edytować więc poprawka wpadła na męskich amatorów 🙂

W sobotę zacząłem drążyć regulaminy jeszcze głębiej i niestety wyczaiłem jedną mniej miłą rzecz, czyli fakt, że impreza radiowa zaczyna się około 09-10:00 a start wyścigu (naszej kategorii) jest o 14:30 🙁 Kurcze, trochę była dyskusja czy jest sens aż tyle czasu poświęcić na wyjazd no ale finalnie uznaliśmy, że ok, pojedziemy.

Do Jaworzyny Śl. daleko nie mam, droga upłynęła szybko i przyjemnie. Po przybyciu zlokalizowaliśmy miejsce startu, zaparkowaliśmy i poszliśmy po pakiety. Mili panowie z obsługi chcieli nas przekonać, że może jednak 70 km ale w tym roku odpuściliśmy. Nie ta forma, nie to doświadczenie 🙂
Około 09:35 zaczęła się odprawa techniczna, posłuchaliśmy, iż trasa jest dobra, czysta i szybka. Wszystko więc w jak najlepszy porządku.

Gotowi do wyzwania 🙂

W międzyczasie przybyli radiowcy, powitali nas miło i zaprosili na śniadanko. Część uczestników była ta sama, parę nowych osób też. Podyskutowaliśmy trochę o poprzednich edycjach, o tym że dla każdego z nas wyścig będzie pierwszym w życiu. Czas upływał miło ale jednak do startu dalej długo 🙁 Co tu z sobą zrobić? Pani redaktor przejęła się naszym losem i załatwiła nam wstęp do pobliskiego Muzeum kolejnictwa. Jeśli ktoś nie był to warto – kawał historii kolejnictwa, mechanizacji w jednym miejscu.

Po takiej atrakcji do startu zostało już całkiem niedługo więc wróciliśmy z moją Żoną do auta, przebraliśmy się w sportowe ciuchy i udaliśmy na miejsce startu.

Nieziemsko pędzili niektórzy profesjonaliści! Pojawiły się pierwsze wątpliwości, stresik jak to będzie u nas. Ja najbardziej bałem się zakrętów. Jednak na kolażówce jeżdżę mało, a bardzo szybko to już w ogóle.

Bo… o ile na poprzedni „rajd rowerowy” nie przygotowałem się zbyt dobrze (trekking zamiast górskiego) to tym razem postanowiłem zaszaleć 🙂 Zabrałem swój, piękny, vintage-owy szosowy rowerek Patria 🙂 Kolażówka wprawdzie wiekowa, bo pamiętająca lata osiemdziesiąte, ale jednak lekka i pewnie dużo lepsza od górala. Do tej pory była ozdobą mojego korytarza w domu, sporadycznie parę razy w roku nią jeździłem no to czemu nie wypróbować jej na miejscu jej przeznaczonemu – na trasie wyścigu.
Moja żonka takiej możliwości nie miała, pojechała swoim góralem Gianta. Wszystkich, którzy zastanawiają się tu czy to nie obciach uspokajam – nie. Osób z góralami było parę (wiadomo młodzież i amatorzy) ale jeśli przed startem w takiej imprezie do tej pory odstraszał Was brak sprzętu to nie bójcie się, spokojnie pojedziecie tym co macie. I nikt z trasy Was nie wyrzuci.

I bez worka pieniędzy można być kolarzem 🙂

W końcu jest. Z małym opóźnieniem ustawiamy się na starcie. Pierwszym każą mężczyznom, życzymy sobie z Justynką powodzenia i ruszam bliżej taśmy. Sędzia sprawdza listę, odliczanie i start.

Wszyscy ruszyli ostro do przodu. Kręcę i ja starając się nie zostać z tyłu. Ostro pędzą, trzeba cisnąć jednocześnie uważając na trasę. Pierwszy kilometr, prowadzący przez miasto ma jednak jakieś roboty drogowe, są nierówności. Za miastem jest już lepiej, dobra nawierzchnia aż do mety.

Przełożenie wędruje na najszybsze, staram się mocno naciskać i o dziwo coś tam walczę. Wprawdzie moimi bezpośrednimi oponentami są młodzik (koło 13-14 lat, i jakaś kobieta) ale jednak coś tam na trasie się tasujemy. Pod górkę, górą są oni, na prostej udaje mi się ich dochodzić i nawet wyprzedzać 🙂 Walka trwa. Na Garminie, momentami pod 34 km na godzinę, gorąco, biorę trochę wody z bidonu i dalej do przodu.

Trasa w sumie przyjemna, pofalowana. Jest i lekko pod górę, jest lekko z góry. Zakręty lekkie, spokojnie sobie z nimi radzę i w tym pędzie.

Niestety jakoś koło 7-8 km odchodzą mi moi przeciwnicy. Bliżej mety, 1 km przed, doganiam jeszcze jakiegoś gościa, wyprzedzam i próbuję być przed nim. Skubany, spiął się na ostatnich paru metrach i wziął mnie przed samą metą.
Szczęśliwie dla mnie całościowy czas lepszy był dla mnie – wyprzedziłem go o 1 sekundę 🙂

Pierwszy mój wyścig skończyłem na 11 miejscu (z 15 startujących). Czas 20 min 02 sek. Tempo 2:00 min/km, a średnia prędkość 29.93 km/godz.

Wow, w życiu tak szybko nie jeździłem 🙂 Najszybsi w tym wyścigu robili pod 38-39 km więc trochę jeszcze brakuje.

Fajna sprawa taki wyścig. Bardzo mi się podobało i jeszcze kiedyś bym z chęcią wystartował. Do tego trzeba jednak solidniej poćwiczyć bo w kolarstwie z tego co widzę podchodzą bardzo restrykcyjnie do czasów. Ci co nie mieszą się w 10% czasu najlepszych muszą zakończyć. To nie biegi, że można być 3x gorszym od najszybszego 🙂

Na koniec udaliśmy się z małżonką na posiłek regeneracyjny, pooglądaliśmy dekoracje najlepszych no i można było wracać.

Niedziela w moje ocenie, udana, każdemu polecam spróbować coś takiego.

VIII Bieg Szerszenia – Nocny Bieg Świętojański

Jak końcówka czerwca to wiadomo trzeba pobiec w Biegu Szerszenia. Nie inaczej stało się więc i w tym roku. Mimo (zwyczajowych) trudności kondycyjnych / słabej formy stawiłem się kilkanaście minut przed startem na dziedzińcu Oleśnickiego zamku.

Jak to po czasach covidowych, także ten bieg trochę skromniejszy, mniej osób na starcie. Ogłaszano też, że nie będzie imprez towarzyszących jak bieg dzieci, pokazy ognia czy wspólna biesiada po zawodach. No szkoda ale cóż…
Organizatorzy miotali się trochę walcząc ze sprzętem nagłaśniającym ale mi to jakoś specjalnie nie przeszkadzało. Grzecznie stanąłem na końcu grupy, trochę się porozciągałem i uznałem, że jestem gotowy.

Startujemy

Jak i w paru poprzednich zawodach, nie miałem tu jakoś sztywno wyznaczonego celu. Ot, by wypaść dobrze przed samym sobą 🙂
Pamiętając jak szybko odcięło mnie na Biegu Firmowych tym razem zacząłem dużo spokojniej pilnując by nie lecieć szybciej niż 6 min/km. Chciałem utrzymać to do połowy trasy, a później zobaczyć czy są jeszcze jakieś siły czy będzie się spacerować.

Na trasie 1
Na trasie 2
Na trasie 3

Założenia taktyczne nawet były przestrzegane 🙂 A to zrobiłem kilometr trochę wolniej, a to trochę szybciej ale bez szaleństw. Ostatni nie biegłem, coraz bliżej do połowy i ze zdumieniem odkryłem, że chyba przebiegnę całość (wiem jak to brzmi ale w sumie więcej niż 5 km to nie biegam od dawien, dawna więc… :))
Rozochociłem się trochę, nie powiem więc zacząłem małymi kroczkami wyznaczać cele – a to utrzymać się chwilkę za tym, dojść, wyprzedzić i znów.
Kurcze, fajnie to szło, naprawdę jestem zaskoczony. Tym bardziej, że sobota u nas była upalna (ponad 35 stopni w dzień, słońce) a ja cały dzień praktycznie robiłem sobie coś tam przy aucie. Samo to powinno mnie zniszczyć a tu takie historie 🙂

Udało się dobiec! Metę na zamku minąłem w czasie 1:00:09. Uplasowałem się po tym na pozycji 103 z 146 z czego jestem bardzo zadowolony.
Atmosfera rywalizacji, siły na trasie działają budująco i nie powiem ma chętkę by przyłożyć się bardziej do trenowania przed kolejnymi zawodami. Obym dotrzymał obietnicy 🙂


7 Bieg Szerszenia 2021

Biegacze są różni. Jedni lubią ciągłe nowości, biegowe wycieczki w ciekawe miejsca, zawody. Inni latami bywają na tych samych imprezach, czy to poprawiając swoje wyniki czy też po prostu stawiając na wygodę, lokalny patriotyzm 🙂
Moje nastawienie z biegiem lat skręca właśnie w stronę „lubimy piosenki które już znamy”. W swoim kalendarzu mam niezmiennie od lat pozycje, na których muszę być.
Bieg Szerszenia to właśnie taka impreza. Startowałem w jej wszystkich częściach i za punkt honoru postawiłem sobie biegać tak długo póki ona będzie.
Rok temu biegu nie było (z wiadomych względów), przeniesiono go zachowując opłaty na sezon 2021 (kto chciał mógł oczywiście zrezygnować). Byłem wpisany, zegar tykał i w końcu… wypada biec.

Kto czyta mój blog wie, że już od paru lat naczelnym dylematem jest – jak zrobić by nie było dużo gorzej niż ostatnio. Tym razem obawy miałem jeszcze większe bo z powodu kontuzji nie trenuję i nie biegam praktycznie już od lutego-marca.
Nastawiony byłem na czystą loterię. Bardziej prawdopodobny wydawał mi się czarny scenariusz, że kolano szybko zacznie mnie boleć i nie będę mógł biec a tylko iść. Dodatkowo obawiałem się, że o ile nawet jakoś biec będę to 10 km nie wytrzymam i też skończy się marszem. Negatywny nastrój podsycał fakt, że limit czasowy to 1:30 godziny czyli nie da się zmieścić tylko idąc.
No trudno, jak to się mówi – będzie co ma być. Na kolano założyłem solidną opaskę uciskową, zabrałem kijki trekkingowe, czołówkę, wodę (kamizelkę Aonijie z dwoma butelkami) no i podążyłem ku startowi.

Na starcie. Chyba tylko ja dźwigałem tyle wyposażenia 🙂

Żeby nie przeszkadzać szybszym biegaczom stanąłem sobie praktycznie na końcu. W głowie ułożyłem sobie przykazanie by szybko nie biec a raczej wlec się trochę szybciej niż bym szedł 🙂 Rozgrzewkę wykonałem stacjonarną by nie obciążać nogi jeszcze przez właściwym biegiem i pełen obaw ruszyłem na trasę.

Idzie całkiem nieźle mimo, że to początek.

Nie będę tutaj przedstawiał swoich heroicznych zmagań z zawodami, ot powiem, że wytrzymałem. Biegło mi się w miarę dobrze. Tempo miałem trochę ponad 06:00 min/km. Pierwszy kilometr skończyłem bliżej 7 min, później szarpałem trochę ku 6 i tak w sumie wytrzymałem (jeden km obleciałem nawet w 5.45, ale później sam siebie strofowałem – zwolnij bo nie dasz rady :)).
Jakoś po 6 km zacząłem już czuć łydki, szczęśliwie jednak nie skończyło się żadnymi skurczami.

Na trasie.

Najbardziej ucieszyły mnie dwie rzeczy. Pierwsza, że cały czas biegłem. Druga to fakt, iż nie byłem ostatni, zdarzyło mi się parę osób na trasie wyprzedzić.
Zacnie, stracha trochę miałem, że jak będę wlókł się w ogonie to ani dobrze nie będzie wiadomo jak biec, no i czy zdążę przed limitem.

Czas z tego wyszedł nawet dobry (jak na dyspozycję) bo 01:02:19, miejsce 101/126.

No i super! Zaskoczyłem aż sam siebie. Gdybym wiedział, że pójdzie aż tak to nie brał bym kijków bo mi tylko przeszkadzały.

Po biegu zwyczajowo odebrałem medal, wodę do picia no i można było wracać do domu. Tym razem nie było bowiem ani biesiady świętojańskiej ani losowań nagród itp. Wiadomo, pandemia.

Na sam koniec powiem Wam, że już idąc do domu, czułem nogi. Dzień później też, zupełnie jak po pierwszych zawodach. Człowiek czuje, że ma mięśnie, ścięgna itp 🙂

Mam nadzieję, że za rok będzie można zmierzyć się z trasą bardziej „w siłach”. Teraz zastanawia mnie jak pokonać Półmaraton Wałbrzych, na który też jestem zapisany. Kolano jednak czuję znów. Oj, tam chyba siłą woli się nie uda 🙂

XXVI Bieg w Twardogórze 13/09/2020

Aktualny rok nie rozpieszcza jeśli chodzi o zawody biegowe. Po całkowitym okresie posuchy, powoli, nieśmiało zaczyna się to i owo pojawiać ale ciągle ulicznych zawodów za wiele nie ma.

Nie ukrywam, fakt, iż Twardogóry nie odwołali trochę mnie w tej sytuacji zaskoczył 🙂 Ucieszyłem się oczywiście, że zawody są ale niepokój jak się zaprezentuję był wielki. 10 km toż to dla mnie całkiem solidny dystans patrząc na to co trenuję w 2020 🙂

Przechodząc jednak do sedna.
Moje, jedne z ulubionych zawodów, w tym roku zaprezentowały się w zmienionej formie. Dostosowanej, co oczywiste do covidowej rzeczywistości, ale i nowej jeśli chodzi o trasę.

Wirusa najbardziej było widać w strefie organizacyjnej. Biuro zawodów odgrodzone, ludzie wpuszczani w maseczkach i po dezynfekcji rąk. W pakiecie startowym wydawano również medale. Wydaje mi się, że środki ostrożności były stosowane dobrze, organizator zadbał by nikomu nie stała się tu krzywda.
Na zawodach była limitacja startujących – około 200 osób, czyli to też pozwalało czuć się bezpiecznie. Nie było po prostu przesadnego tłumu.
Co ciekawe w tym roku nie było wcale Kenijczyków i chyba obywateli Ukrainy. Hmmm… pieniądze jakieś za rezultaty były, widać jakieś inne ograniczenia przesądziły o ich braku.
W samym biegu na szczęście nie trzeba było biec w masce. Punkt odżywczy na trasie jak i po biegu były czyli nie wpadnięto tu w jakieś przesadne przegięcie.

Z drugiej strony wspomniałem o nowej trasie. Dodano nowy fragment i poprowadzono całość w drugą stronę (co do poprzednich wariantów). Zmiany te wydłużyły „kółko” i tym razem wystarczyły 2 pętle na 10 km i oczywiście jedna na 5. Lepiej domierzony wyszedł dystans, tym razem było pełne 10 km (moje Sunto pokazało nawet trochę więcej).
Nowości, nie spowodowały jednak by trasa była łatwiejsza. Mi wydaje się, że pod górkę było nawet więcej fragmentów.

Jak wspominałem dziwny rok i nowa trasa spowodowały, że nie byłem pewien jak mi to wyjdzie. Ok, spodziewałem się, że z pewnością nie lepiej, walka była rozgrywana raczej by nie było bardzo źle 🙂

W takiej sytuacji ostatnio pomagało mi chłodne planowanie. Tą strategię postanowiłem więc zastosować i tu. Ustawiłem się w ostatnich rzędach z nastawieniem biec bardzo spokojnie, treningowymi tempami. Jeśli sił miałoby wystarczyć to może przyspieszyłbym na końcu (po poznaniu już jak prowadzi trasa).

Dobra poza, brzucha za wiele nie widać 🙂

Przed biegiem nie szalałem z rozgrzewką, uznałem, że wystarczy trochę stacjonarnych rozciągnięć. Szkoda było wymęczyć się jeszcze przez zawodami tym bardziej, że zwyczajowo mocno świeciło słońce i było gorąco.

Ostatatnie podrygi rozgrzewkowe.

Przy okazji powiem ciekawostkę, tak się wybitnie szykowałem, że o ile ciuchy wziąłem dobre (lekkie i jasne) + wodę do picia (kamizelka Aonijie z bukłakami) to zapomniałem o butach 🙂 🙂 Nie chciało mi się już po nie wracać to wystartowałem w obuwiu do nordic-walking (Aldi, opisywałem je niedawno). Nie wyszło to źle, wygodne okazały się i do biegania.

Startujemy
Powoli, do przodu, staramy się…

Z przygotowania taktycznego jestem bardzo zadowolony. Biegłem spokojnie, ciągle co ważne (żadnych spacerów nie było). Woda przydała się bo upał był nieziemski a i nie musiałem korzystać z wodopoju organizatora. Nie będę tu analizował dogłębnie jak szło mi na trasie – raczej dobrze 🙂 Pod górki trochę wolniej, w dół starałem się krok wydłużyć. Ostatnie metry do mety oczywiście szybsze. Tym razem finish-uje się w dół co dodatkowo pozwala zrobić fajną końcówkę 🙂

Prosta przed metą.

Podsumowując. Wyszło jak planowałem. Czas: 00.54.38. Miejsce 91/112. Końcówka stawki ale i tak jestem z siebie zadowolony. Nie porównuje rezultatu do lat ubiegłych bo z powodu trasy nie ma to sensu.

Po biegu skorzystałem ze świetnego bufetu (dobry makaron z mięsem i zieleniną (szpinak, pomidorki). Pobrałem też piwo ale ono czeka na lepszą okazję 🙂 Los niestety nie okazał się dla mnie łaskawy w losowaniu ale cóż, nie można mieć wszystkiego 🙂 Nagród było mało, mam nadzieję, że to tylko tegoroczny ewenement.

Zawody tradycyjnie już polecam. Dobra organizacja, bezpiecznie i przyjemnie. Widać, że jak ktoś chce to i mimo sporych utrudnień można jednak zorganizować solidną imprezę. Do zobaczenia więc za rok 🙂

8 Bieg Niepodległości – Świerki (11-11-2019)

Bieg Niepodległości w Świerkach był dla mnie zawsze taką symboliczną końcówką sezonu. Jeśli nie biegałem później w City Trailu, to tu była jeszcze ostatnia możliwość zweryfikować swoją aktualną formę.

Pamiątki biegu.

W tym roku nastawienie do w.w. biegu miałem dość zachowawcze – bardziej by wstydu przed sobą nie było niż by liczyć na życiówki . Ostre trenowanie zakończyło się po BUGT. Siadła trochę motywacja ale i mocno skupiłem się na życiu poza biegowym (realizując jakieś inne pilne sprawy).

Zmniejszone treningi (rzadziej i krócej) w sposób jasny wskazywały , że małe są szanse na genialny wynik. Z tego powodu na starcie zawodów zjawiłem się z mocnym postanowieniem pilnowanie strategii. Zacząć bardzo spokojnie, tak by jak najwięcej sił zostało na druga połowę dystansu. Pilnować się chciałem także na zbiegach bo etap w dół (po początkowym 1,5km w górę) potrafi spalić na tyle mocno nogi, że później już sił brakuje na cokolwiek. Czyli… z górki miało być w miarę szybko ale nie w przysłowiowego „trupa”.

W tym roku założenia taktyczne udało się spełnić w 100%.

Wystartowałem z połowy stawki. Wolno ciągnąłem się pod górę, starając się nie szarpać (pokusa wyprzedzania tych co idą jest spora). 1,5 km poszło dobrze, siły są więc można było na wypłaszczeniu-zbiegach trochę przyśpieszyć. Z górek leciałem mniej więcej na tempie 4:30-4:40, płaskie etapy po około 5:30. Spacery na trasie były dwa, w tych miejscach gdzie bieg wielkiego sensu nie miał. Tempo byłoby podobne.

Jeden z przyjemniejszych fragmentów trasy 🙂
Jestem i na tym zdjęciu. Oczywiście mocno zasłonięty 🙂

W końcówce (ostatnie 1,5 km) trochę się rozpędziłem, ale też z umiarem. Trasa tu mocno kamienista, momentami ostro w dół. Szkoda było sobie coś zrobić mimo, że pogoda była dość łaskawa dla biegaczy – nie było błota, śniegu na trasie.

Mocny zbieg z Góry Włodzickiej.

Na mecie zameldowałem się w całkiem dobrej dyspozycji (bo i siły były nawet na solidny finish) po 01:01:08. Oczywiście można było coś z tego urwać ale jestem zadowolony. Nie miałem żadnego kryzysu, podchodzenia przy końcu biegu.

Czas osiągnięty jest porównywalny z ubiegłorocznym (wtedy trochę lepiej było bo 01:00:21).
Jest to oczywiście pewnego rodzaju krok w tył – trzymając formę z BUGT mogłem pobiec dużo lepiej. Z drugiej strony wiedząc o swoich brakach, pilnując strategii osiągnąłem sukces – realizując założony cel. Głowa jednak to potęga 🙂

Suche numery mówią, iż: zająłem miejsce 197 z 390 startujących. W kategorii M40 byłem 70.

„Sukces” na mecie udało mi się dodatkowo wzmocnić wylosowaniem świetnej apteczki samochodowej co dodatkowo podniosło moje morale.

Udało się, wylosowali mnie 🙂

Jak można zauważyć przy tegorocznym opisie, odpuściłem opis zapisów, biura, organizacji. Bieg w Świerkach jest już dość dobrze zakorzeniony w swojej formule i dalej trzyma poziom. O jego klasie (jak i innych zawodów organizowanych w rejonie) świadczą liczne nagrody zdobywane corocznie oraz liczna frekwencja startujących, więc z czystym sumieniem mogę go polecić innym zawodnikom.

XXV Międzynarodowy Bieg Uliczny Twardogóra 2019 – 22/09/19

Kolejnych z moich „stałych punktów programu”. Lubię biegać w Twardogórze i także w 2019 r. nie mogło mnie tu zabraknąć.

Organizacja, trasa i inne sprawy formalne zawodów w sumie bez zmian, szkoda więc klepać w klawiaturę. Kto ciekawy sobie wyszuka w starych relacjach 🙂

Tegoroczna edycja powitała biegaczy słoneczkiem i ciepłem. Jak dla mnie mogłoby być chłodniej ale spoko, nie padałem. Bidon z wodą w ręce był, więc ok.

Na sam bieg nie miałem przygotowanej wielkiej strategii. Z jednej strony chciałem zaprezentować się jak najlepiej, z drugiej byłem pewien na 100%, że wyniku z zeszłego roku nie osiągnę. Pozostało więc nie lenić się, ale i pilnować by nie spalić za szybko po starcie.

Plany, planami a wyszło trochę jak zawsze 🙂 OK, nie poleciałem w trupa ale otwarcie miałem raczej za szybkie. Widać to na zapisie z trasy. Pierwsze 2 kółka równo, począwszy od 3, 4 okrążenia systematycznie zwalniałem. Jakoś koło 3 okrążenia zaczęła mi podpowiadać głowa, że za ciężko, może by tak parę metrów spaceru… Aż się sam przestraszyłem bo co to za taktyka iść na 10 km biegu. „Złe” głosy w głowie udało się zgasić. Troszeczkę zwolniłem i po chwili kryzys minął.

Na trasie. Żle się ustawiłem na wirażu, prawie mnie nie widać 🙂

Oficjalnie wyszło, iż metę minąłem po 00:48:26. Dało mi to miejsce 58 z 93. W swojej kategorii byłem 16. Średnie tempo na biegu – 4:51 min/km. No nieźle, wstydu nie było.

Ciekawostką może być fakt, że mimo iż rok temu wykręciłem tu kosmiczne 44:49 to byłem „tylko” 63/19. W kategorii za to tak samo – 16 lokata 🙂 Oznaczałoby to, iż tym razem poziom rywali był słabszy.

Po bieganiu przyszła pora na dekoracje zwycięzców i losowanie nagród. Muszę tu pochwalić organizatorów – poszło im to naprawdę sprawnie. Ja, trochę gorszy bieg wynagrodziłem sobie otrzymaniem wylosowanej wagi domowej. No proszę, miało się szczęście 🙂

W Twardogórze startowała również moja małżonka. Wykazała wolę walki i ładnie do mety doleciała. Chwali się, jak na niewielki okres treningowy było super. Mam wrażenie, że do biegania to ona ma większy potencjał niż ja. Może jednak z grzeczności nie chce mi robić konkurencji 🙂

Rodzinny team 🙂

Kończąc pozostaje zwyczajowo pochwalić Twardogórę za sprawną organizację, fajnego biegu. Pewnie za rok znów pojawię się na trasie.

IV Bieg Pustelnika – 01/09/2019

Pamiętając miła atmosferę zeszłorocznych zawodów postanowiłem również w 2019 zapisać się na kolejny Bieg Pustelnika.

Relacja z ubiegłorocznych zawodów zawarta jest tutaj:

Bieg Pustelnika 2018

Jako, że w aspekcie całościowym bieg wygląda podobnie nie będę tu powtarzał opisu całej otoczki – zapisów, dojazdu,trasy itp. Skupie się na interesujących szczegółach no i samej walce na trasie 🙂

  • Podobnie jak w zeszłym roku, Bieg Pustelnika był biegiem kameralnym. Na starcie/mecie stanęło 23 osoby.
  • Po opłaceniu startowego czekała mnie miła niespodzianka bo organizatorzy wręczyli mi zaległy dyplom. Słowo pisane ma jednak moc 😉 Szacunek za to, że komuś się chciało o nim pamiętać i przygotować go.
Dyplom w całej okazałości.
  • Warunki pogodowe tym razem były gorsze. Gorsze dla mnie – w znaczeniu, że już od rana mega grzało słońce i było po prostu upalnie. Nie oceniłem właściwie zagrożenia i zrobiłem tu jeden z kilku błędów, który boję się, że finalnie mocno odbił się na mojej formie (dokładniejsza analiza pomyłek na dole relacji).
  • Wyśmienitą sprawą w pakiecie startowym było drzewko, które można było sobie zasadzić. Swoje zasadziłem i w sumie czuję się spełniony. Zbudować dom, mieć syna i zasadzić drzewo 🙂
  • Organizatorzy powinni popracować nad numerami startowymi. W zeszłym roku go zgubiłem tu udało mi się wyłapać moment, że wisiał już na jednym paseczku. Ostatni kilometr niosłem go w ręku bo bałem się, że odpadnie sam. Mógłbym przypuszczać, że mam pecha ale Małżonka mówiła, że ktoś też miał swój w opłakanym stanie. Chyba powinny być wydrukowane na jakimś innym, wytrzymalszym materiale.
Oczekiwanie…

Po rozgrzewce, niedługim oczekiwaniu na start pozostało ruszyć. Znając profil trasy wystartowałem „z kopyta” wiedząc, iż tylko na początku, korzystając ze zbiegu będzie można coś ugrać. Później zacznie się góra i nastąpi oczywiste spowolnienie.

Chwila przed startem. Już wszyscy skupieni i gotowi.

Tutaj mała dygresja. Bieżący sezon nie jest moim najlepszym. Widać to po wynikach, gdzie startując regularnie na tych samych biegach notuję gorsze czasy. Z tego powodu mimo uczciwej i trudnej w mojej ocenie walki cyferki niestety wychodzą gorsze. Tak było i tym razem.

Pierwszy zbieg odczuciowo wykonałem naprawdę mocno. Kolejne kilometry też starałem się cisnąć na 100% swoich możliwości. Tym razem nie podchodziłem, ale aż do najwyższego szczytu biegu biegłem 🙂

Z tego etapu byłem nawet zadowolony. Znalazłem swoje miejsce w stawce i biegłem praktycznie sam, bez wiszących mi na plecach przeciwnikach.

Problemy zaczęły się po osiągnięciu szczytu Krąglaka. Puściłem się szybko w dół i nagle czuję sensacje żołądkowe. Odczucia miałem, że wyjdzie albo dołem albo górą 🙂 i mimo szczerych chęci by utrzymać tempo 4.40 nie byłem w stanie. Musiałem zwolnić na około 5.10. Próbowałem po chwili znów podkręcić ale nic z tego. Czuję, że jest źle. Znów musiałem zwolnić. Doszło mnie tu chyba dwóch zawodników i wyprzedziło. Po chwili dalszej beznadziejnej walki wyprzedziło mnie kolejnych dwóch, w tym najstarszy uczestnik biegu Pan Zygmunt Witkowski, z którym to rok temu toczyłem zaciętą walkę (wtedy zakończoną moją wygraną 🙂 ).

No niestety. Ostatnia górka przed metą i spacer. Chyba trochę mi pomógł bo żołądek uspokoił się. Ostatnie metry w dół już leciałem, ale co straciłem to moje. Szczęście, że nikt już więcej nie zdążył mnie dojść 🙂

Meta w tym roku to miejsce 16/23 z czasem 1.00.36. Słabo. Rok temu było 00:55:41.

I gotowe 🙂 Na mecie.

Cóż, po dekoracji zwycięzców nastąpił najprzyjemniejszy moment biegów czyli … losowanie nagród. Tym razem los mi sprzyjał wygrałem kolejną roślinę – ładnego iglaka, który też znalazł miejsce na ogrodzie moich rodziców.

Bieg Pustelnika to naprawdę fajne zawody. Dobrze zorganizowane. Widać pasję i chęci organizatorów a nie wszechobecny pęd na kasę, liczby, rekordy. Kolejny raz polecam wszystkim przyjechać tu i zmierzyć się z wymagającą, 10 km trasą.

No to na koniec o tym jak pomóc sobie w osiągnięciu słabego wyniku. (mimo dużego słońca i generalnie słabszego sezonu).

  1. Dzień wcześniej miałem naprawdę bardzo intensywny. Stawiałem murek przy altance. Co nanosiłem się cegieł, namieszałem zaprawy (też w pełnym słońcu) to moje. Schodząc z łóżka w niedzielę rano czułem większość mięśni. Z samego tego nie mogło być już dobrze.
  2. Błędem krytycznym było nawadnianie i odżywianie. Nie wziąłem zapasu wody a tylko wlałem w domu 2 x 250 ml do bidonów. Ponieważ uszkodzone miałem jedno ze swoich aut to pojechaliśmy z Żoną moim wiekowym Mercedesem. Fajnie oczywiście, stylowo ale nie ma on klimy i po godzinnej jeździe byłem kompletnie mokry i odwodniony. Pić się chce a nie ma co (chociaż pewnie w tym momencie wlewać w siebie dużo wody też już by dużo nie pomogło). W pakiecie startowym był napój witaminowy, który niezwłocznie wypiłem. Trochę poratowała mnie wodą Żona ale to wszystko mało. Co gorsze uznałem, że warto by wrzucić w siebie jakieś cukry. Miałem (też z pakietu) wafelek w białej czekoladzie. Chyba słabo się przyjął patrząc na to co czekało mnie na trasie.

Cóż, nie ma co płakać. Wiem na co uważać w przyszłości. Miejmy nadzieję, że za rok uda się zrehabilitować.