City Trail Wrocław – Bieg 5

W miniony weekend (23/02/19) odbyły się kolejne zawody z serii CityTrail Wrocław.

Tym razem zawodników czekała nie lada odmiana – nowa trasa. Z powodu remontu boiska, na którym się kończy, wytyczono nowe miejsce startu, mety. Dodatkowo kawałek trasy prowadził inną drogą.
Trasa w sumie nie gorsza niż poprzednia. Nie ma na niej jakichś utrudnień, zwężeń itp. Jest za to podobne niedoszacowanie dystansu jak na poprzedniej (przynajmniej na moim zegarku wyszło 4,8 km). Myślę, że nikt jednak z tego powodu nie płakał, pozwala to mniej więcej porównywać bieżące wyniki z poprzednimi.

Między wierszami organizatorzy napominają, że w przyszłych edycjach zmiana trasy zagości na stałe. Być może będzie miała taki przebieg jak dzisiejsza. Na powrót do starej już jednak chyba nie ma co liczyć, bo boisko ładnie ogrodzone siatką, nie da się na nie już wejść taką masą ludzi. Czyli trzeba się przyzwyczajać do nowego 🙂

Mroźne warunki, twarde podłoże pozwalały sądzić, iż padnie wiele rekordów. Tak też się stało. 30 zawodników osiągnęło czasy poniżej 17 min, a zwycięzca na mecie zameldował się po 14:56 min (najszybsza kobieta – 18:00 min).

U mnie wiadomo, szału nie było. Niby ostatnie 2 tygodnie to regularny trening (coś tam powoli wracam do lepszych dystansów) ale waga dalej stoi w miejscu. Obawy miałem co do strategii więc mało oryginalnie znów stanąłem w okolicy 25 min. Tym razem wybrałem pierwszy rząd bo wdziałem oczodajny strój i miałem chęć na jakieś zdjęcie z sobą w roli głównej 🙂

Pierwsza fotka jest, liczę na kolejne 🙂

Wiem, że narzekam na to co miesiąc, ale rozwaliły mnie jakieś dziewczyny, które wepchały się jeszcze bliżej przede mnie i debatowały ze sobą jak to one nie pobiegną. Przy czym szacowały swoje tempo na 6 kmin/km najlepiej. Ludzie, po co wy takie rzeczy robicie 🙁 Chyba dla przyjemności przeszkadzania innym.
Czym prędzej jak moja fala ruszyła spacerkiem do przodu, w stronę startu, je ominąłem bokiem. Po co się później przepychać, męczyć.

Odliczanie no i start. Liczby wyglądały tak:
1- 4.38 min
2- 4.55 min
3- 5.06 min
4- 5.04 min
5- 4.00 min

W sumie podobnie jak zawsze. Pierwszy kilometr za szybko, później powolne opadanie z sił. Zwłaszcza ostatni km, pod koniec to zwolniłem fest. Ale, ale.. aż tak tragicznie jednak nie było. Wg. czasów organizatora na metę wbiegłem po 23:38 min, zajmując miejsce 255/493.
W porównaniu do poprzedniego biegu jest postęp, bieżący rezultat był moim drugim najlepszym czasem w tegorocznej edycji. Można być więc z siebie zadowolonym 🙂



Kodak HL03 Headlamp – krótki opis czołówki

Swego czasu popełniłem mały test tanich czołówek, który można znaleźć tutaj:
TEST TANICH CZOŁÓWEK
W sumie te, które opisywałem działają do tej pory ale czemu nie spróbować coś nowego 🙂 Przy okazji wycieczki do supermarketu zauważyłem przecenioną lampkę KODAK HL03 i co.. i zanabyłem 🙂

Kodak HL03, po wyjęciu z opakowania.

Producent podaje takie dane techniczne:
Moc: 5 Watt
Strumień świetlny: 300 Lumens
Zasięg: 50m
Czas pracy: 5 godzin
Wodoszczelność: Waterproof to IP44
Gwarancja: 3 lata
Zasilanie: 3xAAA
Waga: (z bateriami, mój pomiar) 107g

Czołówka zapakowana jest w plastikowy blister, w którym oprócz tekturki z opisem mieści się lampa + 3 baterie AAA (niestety nie alkaliczne).

Pierwsze wrażenie po wyjęciu czołówki z opakowania jest korzystne. „Szkiełko” plastikowe ale solidne, w środku spory odbłyśnik i duża dioda. Spasowanie plastików dobre, paski mocujące na głowę solidne, dobrze się trzymają.
Baterie wkładamy uchylając klapkę z boku urządzenia (uwaga, ściąga się ją całkiem, trzeba uważać by w terenie nie zgubić).
Lampka ma 3 tryby świecenie. Pełna moc, światło o mniejszej intensywności i miganie. Przełącza się je cyklicznie przyciskiem umieszczonym u góry lampy.
Regulacja kąta świecenia odbywa się przez odchylanie całości w dół. Początek idzie dość płynnie (spory zakres) aż do pierwszego „kliknięcia” – zapadka wchodzi w ząbki. Późniejsze kliknięcia są już częstsze.

Logo Kodaka, otwór na baterie po przeciwnej stronie.

A jak wygląda to w używaniu?
Po ustawieniu pasków na rozmiar czaszki 🙂 nic nie luzuje się, nie spada. Na głowie całość trzyma się solidnie, nie przemieszcza.
Regulacja góra-dół ma spory zakres. Da się dopasować ją do siebie. Po kilku biegach lampa zaczęła mnie denerwować bo jednak pod wpływam wstrząsów opadała w dół, oślepiając mnie. Rozwiązanie problemu okazało się proste, wystarczyło solidniej dokręcić śrubę na ośce regulacji (polecam z umiarem bo jednak śruba siedzi w plastiku i można przegiąć). Od tej pory czołówka utrzymuje się w pasującej mi pozycji i jest ok.
Światło to coś, co zaskoczyło mnie mega na plus. Strumień jest szeroki i jednolity. Naprawdę fest! Widać dobrze nie tylko drogę przed nami ale i sporo pobocza. Przydaje się to, mogę łatwo zauważyć np. gdzie są skręty z leśnych ścieżek, po których teraz biegam.
W porównaniu do starych czołówek ta, to prawdziwy kosmos 🙂 Zabrałem dla porównania starą z Lidla na leśne ścieżki i … niestety nie widziałem prawie nic 🙁 W Kodaku świetnie widać po czym biegnę, jak prowadzi droga.
Pasowałoby porównać ją jeszcze z Lenserem ale myślę, że i tu mógłbym się zdziwić. W końcu ta ma 300Lm, a tamta 25 🙂
Długość pracy Kodaka jest zadowalająca. Mimo mrozów jakie mamy teraz, deklarowany czas pracy osiąga. Przy czym oczywiście nie na dołączonych darmowych bateriach 🙂 Tamte były beznadziejne.
Koniec pracy lampy jest w miarę przewidywalny (ale nie ma żadnej sygnalizacji końca baterii). Kiedy zauważycie, że świeci gorzej niż na nowych to znak, że bezwzględnie należy pomyśleć o ich wymianie. Wytrzymuje wtedy jeszcze kilkanaście minut i momentalnie gaśnie. Pozostaje jakieś szczątkowe świecenie diody, które nie oświetla nic. A wracanie po ciemku do domu to nic przyjemnego. Wiem bo raz się tak wybrałem i baterie padły 🙂

Finalnie – wg mnie warto kupić. Za te 30-40 zł dostaje się lampę może nie najlżejszą, ale o mocnym i równomiernym świetle. Mi bieganie z nią bardzo pasuje.

Czas na ultra – biegi górskie metodą Marcina Świerca

„Czas na ultra – Biegi górskie metodą Marcina Świerca”
Wydawnictwo Helion 2019
Stron – 237

Niedawno na rynku wydawniczym pojawiła się naprawdę ciekawa pozycja książkowa. Jako, że uwielbiam górskie biegi, wiadomo należało zakupić 🙂
Nie będę tu opisywał autora i jego doświadczenia w materii ultra. Myślę, że wszyscy chociaż trochę interesujący się tematem wiedza kim jest Marcin Świerc.
Rola pisarza jest dla niego raczej nową, ale myślę, że wywiązał się z niej znakomicie.

Książkę co bardzo mi się podoba uznać można za spójne i treściwe kompendium wiedzy o biegach górskich. Znajdziemy w niej takie rozdziały:
Wstęp
Kilka słów o mnie
1.Historia Biegów Górskich
2.Przygotowania do Biegów Górskich
3.Środki Treningowe
4.Roczna struktura treningu
5.Plany Treningowe
6.Ubrania i sprzęt
7.Ćwiczenia sprawności i stabilizacji
8.Monitorowania treningu za pomocą zegarka
9.Dieta dla biegacza
10.Przygotowania do zawodów
11.Najciekawsze biegi górskie


Układ książki jest czytelny i logiczny. Autor zgrabnie przechodzi od wiedzy ogólnej przez podstawy (wstępna ocena formy, opis jednostek treningowych) aż po dokładne, gotowe plany treningowe. Podane propozycje treningów można zastosować przy konkretnym rodzaju biegu (np, bieg alpejski, maraton górski czy ultra) co czyni tą pozycję szczególnie wartościową.
Osobne rozdziały poświęcone są kompletacji wyposażenia na każdą porę roku, ćwiczeniom uzupełniającym, diecie czy przygotowaniom (logistycznym) do startu. Bonusowo Marcin opisuje kilka biegów (Polskich i zagranicznych), w których brał udział. Opisy te ciekawe o tyle, że autor oprócz suchych faktów zawarł w nich również swoje odczucia o tychże zawodach.
„Czas na ultra…” czyta się przyjemnie i lekko. Jednocześnie nie jest to książka „o niczym” (wiele jest na rynku takich, których autorzy popularnie mówiąc leją wodę albo podają banały znane chyba wszystkim). Tu jest inaczej. Wszystko podane prosto i zrozumiale (duży plus) przy czym wiedza jest treściwa i pełna. Każdy znajdzie tu coś dla siebie, przy czym uważam, iż naprawdę cenna jest dla osób zaczynających interesować się tematem ultra. Dla nich będzie to taki alfabet biegów ultra od A do Z. Bardziej zaawansowanie pewnie niektóre zagadnienia znają ale i oni wiele skorzystają mogąc podpatrywać mistrza i jego środki treningowe.
W skutek wszystkich w.w. uważam, iż pozycja ta jest wartościowa i każdy kto interesuje się tematem biegów górskich/ultra powinien się z nią zapoznać. Polecam.

Podsumowanie – styczeń 2019

Mimo wielkiej 😉 chęci długo się zbierałem by napisać podsumowanie moich dokonań w styczniu 2019 r. Niestety odwlekanie tego smutnego momentu nie ma sensu, trzeba coś jednak z siebie wyskrobać.

Zacznę od wykresu, który będę uzupełniał w kolejnych tygodniach. Zawiera on aktualną wagę, pokonany w danym tygodniu kilometraż i ilość odbytych treningów (biegowych).
Ciężko oczywiście wysnuć na jego bazie jakieś bezpośrednie wnioski o formie (bo dużo może być innych zmiennych na nim nie ujętych) ale myślę, że mimo wszystko pewne wnioski da się wyciągnąć.
Na ten moment startuję z tak słabego poziomy, że w ciemno mogę założyć, że trend wzrostowy na wykresie (oprócz wagi oczywiście 🙂 :)) przełoży się na lepsze wyniki.

Analiza biegowa 2019

Moja ocena dokonań wygląda zaś następująco:

WAGA
Niestety słabo. Koniec roku przyniósł mi lekki wzrost wagi (święta i urlop to zawsze zły czas). Przez styczeń niestety nic nie udało się z tym zrobić. Co gorsze mam wrażenie, że waga ciągle leci w górę! Martwi mnie to, bo o dziwo zrobiłem pewien krok w celu poprawy diety – zrezygnowałem z picia coli (którą pochłaniałem w strasznych ilościach) i sporo ograniczyłem słodycze.
Wygląda, że to co zostało w jadłospisie + ilości jedzone, podjadanie wieczorami dalej są złe jak na moją aktualną sytuację.

KILOMETRAŻ + ILOŚĆ/JAKOŚĆ TRENINGÓW
Ilościowo (szt treningów na tydzień) źle nie jest. Biegam w dalszym ciągu systematycznie. Poza pierwszym tygodniem, kiedy byłem chory, zawsze są to 3-4 treningi.
Niestety, popsuło się dużo z kilometrami i jakością treningu. Wyjścia na biegi w sumie tylko po to by pobiegać. Żadnych specjalnych jednostek treningowych, dystanse max. pod 10 km.

TRENING UZUPEŁNIAJĄCY
Leży całkowicie. Może z raz czy dwa coś się w domu poruszałem 🙁

SAMOPOCZUCIE/MOTYWACJA/ZDROWIE
Słaby okres. Znużenie wykonywaną pracą zawodową, zimowa depresja (słońca nie ma ciągle) strasznie jakoś negatywnie rzutują na mnie w początku tego roku.
Psychicznie jestem zmęczony, robota mnie nudzi, siedzi się w domu dużo i bezcelowo przy komputerze. A jak się nudzi/siedzi to się je. I śpi zbyt mało…czyli regeneracji brak.
Do tego wyjścia na bieganie ciągle po ciemku (w lesie pod Oleśnicą) jakoś nie zachęcają do wartościowego biegania. Nie mogę powiedzieć, że strach mnie szybko goni do domu 🙂 ale jednak leśne warunki trochę utrudniają. Tu krzywo, tu jakieś kamienie. Niby czołówka świeci ale uważać trzeba i psychika podpowiada: dobra 5 km wystarczy wracamy 🙂 Kółko się więc zamyka. Mało km robię to każdy dodatkowy ciężej pokonać.
Mała dygresja tutaj. Nie chcę jednak na ten moment wracać z bieganiem do Oleśnicy, bo boję się trochę o stopę. Skarżyłem się chyba kiedyś w opisach, ze po mocnym treningu w zeszłym roku coś mnie bolała. Niby nie przy bieganiu, ale przy chodzeniu, wchodzeniu po schodach. W lesie jednak lepiej bo bardziej miękko.
Zdrowotnie szału nie było. Przyplątało się do mnie jakieś przeziębienie ostatnio (katar, gardło, zatoki) co dodatkowo zmniejszyło ilość biegów.

CZYLI….
Styczeń na minus. Wszystko w.w. mocno obniżyło moją aktualną formę. Więcej już nie chcę narzekać ale ewidentnie brakuje mi zapału do działań i jakiegoś biegowego celu (co w przeszłości mi dużo ułatwiało). Coś trzeba będzie podziałać w tym względzie bo jeszcze z drugi taki słaby miesiąc i totalnie będę w d…