O wyborze taniego (a dobrego) roweru słów kilka

Używanego oczywiście 🙂

UWAGA. Zakładamy, że każdy ma elementarną wiedzę o rowerach. A jeśli nie ma to potrafi doczytać na milionach stron rowerowych o rozmiarach ramy, klasie osprzętu itp. Poniżej zaznaczam pewne tematy, nie rozwijam ich więc wiedzę trzeba mieć 🙂

Jako że biegowo (oprócz biegania 🙂 ) niewiele się u mnie dzieje to chciałem skrobnąć słów kilka o wyborze roweru, który da nam wiele przyjemności z jazdy, a przy tym nie zrujnuje naszego portfela. Teraz to nawet może i najważniejsze bo więcej zostanie kasy na węgiel lub cukier 😉

No ale bez żartów. Z jednej strony jestem osobą, która sporo potrafi wydać na swoje pasje ale są jednak pewne tematy co do których nie wyobrażam sobie wydać kilku swoich pensji by je zaspokoić.
Rower jest właśnie taką rzeczą. Lubię nim jeździć ale nie za cenę jakie proponują nam w sklepach. Nie chodzi nawet o to czy mnie stać czy nie. No po prostu nie i koniec 🙂 Nie mieści mi się w głowie by tyle wydać. Z tego powodu najczęściej oglądam i kupuje jednoślady używane. Szanuję jednak osoby, które wolą spokój i pewność zakupu w sklepie – każdy robi co chce.

Dla osób, które interesują się chociaż trochę tematyką rowerową, zakup sprzętu używanego może być bardzo interesującą alternatywą. Za ułamek ceny możemy dostać maszynę, która „osiągami” nieraz bije na głowę nowiutkie rowery.
Rower nie jest przy tym pojazdem kosmicznym. Szansa, że trafimy na totalną minę jest niewielka. Jeśli coś jednak wymaga wymiany to tak naprawdę nie kosztuje to kosmicznych pieniędzy. Naprawiając go dalej pozostaje nam sporo kasy w porównaniu do nowego.

Giant Boulder Alulite (taki model używa moja Żona)

Przechodząc do rzeczy. Jak kupić by być zadowolonym? Ja stosuję bardzo prostą zasadę czterech (trzech wymaganych) rzeczy na które zwracam uwagę. Jeśli się ich trzymam, nie ma opcji bym skiepścił. Na końcu podam, bardzo skrótowo parę tipsów gdzie kupić, ile wydać, co sprawdzić jeszcze przy zakupie.
Moje zasady zaś to:

Pkt.1 Rozmiar ramy
Najważniejszy parametr by jeździło nam się wygodnie. Tego nie da się oszukać, nie wierzcie w propozycje sprzedawców, że da się np. dłuższą rurkę pod siodłową i będzie git. Nie i koniec. Jeśli rower nie pasuje nam rozmiarem to nie warto dalej analizować jego zakupu.

Pkt.2 Waga roweru
Im lżejszy tym lepiej. Dlaczego? Docenicie to jak trzeba rower popchać w terenie albo wnieść w bloku na 10 piętro 😉 Zresztą i podczas normalnej jazdy ciężki rower wymaga dużo więcej wysiłku.
Dla mnie idealne wagi górali jakie kupuję (koła 26″) to około 11-12 kg. Czając się na rower używany w necie da się wyszukać ile jaki waży. Kupując na giełdzie itp. niestety trzeba zawierzyć wadze w swojej ręce. Podnieść rower, przytrzymać, porównać z innymi jakie sprzedają. Wizualnie też można zgadnąć, że wielki kloc, z amortyzatorami, grubaśnymi rurami ramy będzie ciężki.

Giant Cadex CFM3 – około 1992 ale z kompozytową ramą.

Pkt.3 Osprzęt.
Czyli przerzutki, hamulce itp. Podstawą jest by rower miał osprzęt znanej firmy (najczęściej będzie to Shimano, Sram). Nic nie mówiące nam nazwy to najczęściej proszenie się o kłopoty, konieczność późniejszej wymiany tych komponentów. Ze swojego doświadczenia wolę by rower miał np. hamulce V-Break niż jakieś chińskie tarcze.
Warto poświęcić tą chwilę w necie i poczytać jakie są klasy osprzętu (od najtańszych w górę). Czy da się kupić dobrze nie pamiętając tego dokładnie? TAK 🙂 Rower wybieramy tak by miał minimum 7 czy 8 przełożeń z tyłu. W przypadku starych sprzętów będzie to gwarancją, że ma napędy dobrej klasy. Po prostu kiedyś tanie rowery miały tylko 6, a to co wyżej było dobre 🙂

Pkt.4 Rodzaj roweru (kategoria dodatkowa)
Kiedyś było prosto – była rower męski, damka. No a w męskich jeszcze kolażówka czy góral. A teraz… katastrofa co nawymyślali 🙂
Ze swojej historii jako najbardziej użyteczny rower używany polecam rower górski (czyli popularnego górala). Bo… nada się idealnie na każdą nawierzchnię. Czy dziurawe asfalty, krawężniki czy jakiś teren. Używając go wycieczkowo (nawet na długich trasach) amator nie czuje jednocześnie dużej straty z masy czy prędkości. Jedzie się bowiem najczęściej i tak wolno (średnie prędkości z zakresu 10-15 km/g).

Jako ciekawostkę powiem, że przez jakiś czas miałem rower trekkingowy nie wytrzymywał jednak trudniejszego terenu i mojej masy. Jeżdżąc zaś np. po kostkach chodnikowych koło wpadało mi w dziurę między nimi co mnie wkurzało.

Merida-Z trochę trekking, trochę miejski ale objeździłem nim kawał Polski

Jeżeli dobrze przyłożycie się do w.w. punktów gwarantuje, iż zakupiony rowerem będzie bardzo dobrym nabytkiem.

No a na koniec parę uwag ogólnych.

Od kogo kupić?
Paradoksalnie polecam zakup od handlarzy sprzedających rowery na giełdach. Myślę tu o takich co mają ich kilkanaście-kilkadziesiąt sztuk. Są to najczęściej firmy sprowadzające je z zagranicy. Robią im serwis, regulacje bo jaki mają interes by ktoś później łaził niezadowolony i w kółko coś chciał 🙂
Od osób prywatnych kupowałem w necie rowery gdy konkretnie wiedziałem już co chcę (a ona posiadała ten model).

Co sprawdzić, czego nie kupować absolutnie?
Szczerze? Poza tych co dałem w punktach 1-3 to trzeba popatrzyć czy rama nie jest wizualnie krzywa, naprawiana (np. spawana). Takiego roweru bym nie brał. Cała reszta to rzeczy eksploatacyjne. To czy trzeba gumki zmienić w hamulcach, wyregulować przerzutkę, czy ewentualnie koła wycentrować jak biją to już pole dla Waszego zmysłu negocjacji ceny 🙂 Oczywiście im mniej trzeba się przy rowerze narobić tym lepiej.

Jako kolejną ciekawostkę podam, że z raz czy dwa kupiłem w sumie samą ramę z kółkami i tylną przerzutką. Dałem za to ze 100 zł a dokupując części (trochę nowych, trochę używanych) rower nie kosztował mnie więcej niż 600 zł.

Firmy godne polecenia?
Ja lubię rowery Gianta. Stare, solidne i lekkie. Oprócz tego co pokazałem na zdjęciach Cadex CFM3, Boulder AluLite warto np. poszukać jeszcze model – Track. On też waży koło 11 kg i ma cały osprzęt STX.

A ile trzeba wydać by się cieszyć?
Najlepiej mało 🙂 Wszystkie prezentowane w poście rowery udało mi się kupić w zakresie 300-500 zł. I działają do tej pory.
Dobry moment na zakup to jesień lub wczesna wiosna. Handlarze są skorzy by się pozbyć takich maszyn więc cena robi się jeszcze lepsza.

Cycle Wolf Tucano – może i wydumka ale na pełnym osprzęcie Shimano STX-RC

Ostre Koło – Radio Wrocław (10.07.22)

Do kolekcji ostrych kół postanowiłem dodać jeszcze jedno 🙂 Tym razem górskie klimaty z okolic Śnieżnika.

Na wyprawę oprócz żony zapisałem syna mimo, że wielkim fanem rowerów to on nie jest. Trasy nie są jednak mega trudne, powinien dać radę, no i przy okazji odpocząć trochę od wakacyjnego komputeryzowania 😉

Tym razem przygotowany został stosowny sprzęt, górskie rowerki załadowane i można było zaczynać.
Obawy były o pogodę – w nocy padało a sam dzień mocno pochmurny. Nie było jednak źle, wytrzymało 🙂

Ktoś tu sobie nie żałował 😉

Startowaliśmy z Hotelu Holimo (Stara Morawa) gdzie po wyśmienitym śniadaniu posłuchaliśmy ekspertów.
Ciekawie zwłaszcza opowiadał Pan związany z Singletrack Glacensis. Można było dowiedzieć się sporo o sieci tych tras, ich przygotowaniu czy zasadach jakie na nich panują.
Łącznie jest już ich ponad 250 km więc jak ktoś lubi to może jeździć i jeżdzić…

Ekipa gotowa do startu

Po śniadaniu wiadomo rower 🙂 Jak można się już domyślić pojechaliśmy na kolejny singletrack – Pętla Rudka.
Uczestników było sporo, grupa ochoczo ruszyła. Część szybciej, część wolniej. My nie szaleliśmy, swoim tempem jechaliśmy do przodu.

Na trasie

Ta trasa szczerze mówiąc trochę w kość dawała. Sporo było pod górkę i synu mój poczuł czym są braki kondycyjne 🙂
Niemniej należy go pochwalić, nie skarżył się i wydarł na szczyt. Spodobał mu się za to z pewnością zjazd – ten był mniej kamienisty i można było szybciej puścić się w dół. Zwłaszcza bez problemów technicznych – mój rowerek spisywał się dzielnie 🙂 Jednak co góral to góral, nie ukrywam, że to chyba mój ulubiony typ jednośladu.

Zakręty trzeba lubić

Fajnie. Z dojazdami nakręciliśmy około 14 km i spokojnie można było wracać do domu.

Ostre Koło – Radio Wrocław (03.07.22)

Spodobało mi się na poprzednim Ostrym Kole to uznałem, że zabawę czas powtórzyć. Ta, weekendowa edycja była ciekawa też o tyle, że połączono ją z prawdziwym wyścigiem kolarskim – „Szukamy następców olimpijczyka Tadeusza Mytnika”.
Goście radia mogli za darmo wystartować w tymże wyścigu (jedno okrążenie, 10 km) więc grzechem by było z takiej okazji nie skorzystać.

Zaesemesowane, oddzwonili (uff :)) czyli jedziemy. Zapisałem się wraz z moją małżonką szybciutko na zawody i w spokoju oczekiwałem niedzieli. Jakoś koło piątku zacząłem szukać grafiku, rozpiski wydarzenia itp. i odkryłem ciekawostkę – zapisałem się do kategorii Masters M4, którzy jadą 70 km… oj, pomyłka 🙂 Dobrze, że zgłoszenie można edytować więc poprawka wpadła na męskich amatorów 🙂

W sobotę zacząłem drążyć regulaminy jeszcze głębiej i niestety wyczaiłem jedną mniej miłą rzecz, czyli fakt, że impreza radiowa zaczyna się około 09-10:00 a start wyścigu (naszej kategorii) jest o 14:30 🙁 Kurcze, trochę była dyskusja czy jest sens aż tyle czasu poświęcić na wyjazd no ale finalnie uznaliśmy, że ok, pojedziemy.

Do Jaworzyny Śl. daleko nie mam, droga upłynęła szybko i przyjemnie. Po przybyciu zlokalizowaliśmy miejsce startu, zaparkowaliśmy i poszliśmy po pakiety. Mili panowie z obsługi chcieli nas przekonać, że może jednak 70 km ale w tym roku odpuściliśmy. Nie ta forma, nie to doświadczenie 🙂
Około 09:35 zaczęła się odprawa techniczna, posłuchaliśmy, iż trasa jest dobra, czysta i szybka. Wszystko więc w jak najlepszy porządku.

Gotowi do wyzwania 🙂

W międzyczasie przybyli radiowcy, powitali nas miło i zaprosili na śniadanko. Część uczestników była ta sama, parę nowych osób też. Podyskutowaliśmy trochę o poprzednich edycjach, o tym że dla każdego z nas wyścig będzie pierwszym w życiu. Czas upływał miło ale jednak do startu dalej długo 🙁 Co tu z sobą zrobić? Pani redaktor przejęła się naszym losem i załatwiła nam wstęp do pobliskiego Muzeum kolejnictwa. Jeśli ktoś nie był to warto – kawał historii kolejnictwa, mechanizacji w jednym miejscu.

Po takiej atrakcji do startu zostało już całkiem niedługo więc wróciliśmy z moją Żoną do auta, przebraliśmy się w sportowe ciuchy i udaliśmy na miejsce startu.

Nieziemsko pędzili niektórzy profesjonaliści! Pojawiły się pierwsze wątpliwości, stresik jak to będzie u nas. Ja najbardziej bałem się zakrętów. Jednak na kolażówce jeżdżę mało, a bardzo szybko to już w ogóle.

Bo… o ile na poprzedni „rajd rowerowy” nie przygotowałem się zbyt dobrze (trekking zamiast górskiego) to tym razem postanowiłem zaszaleć 🙂 Zabrałem swój, piękny, vintage-owy szosowy rowerek Patria 🙂 Kolażówka wprawdzie wiekowa, bo pamiętająca lata osiemdziesiąte, ale jednak lekka i pewnie dużo lepsza od górala. Do tej pory była ozdobą mojego korytarza w domu, sporadycznie parę razy w roku nią jeździłem no to czemu nie wypróbować jej na miejscu jej przeznaczonemu – na trasie wyścigu.
Moja żonka takiej możliwości nie miała, pojechała swoim góralem Gianta. Wszystkich, którzy zastanawiają się tu czy to nie obciach uspokajam – nie. Osób z góralami było parę (wiadomo młodzież i amatorzy) ale jeśli przed startem w takiej imprezie do tej pory odstraszał Was brak sprzętu to nie bójcie się, spokojnie pojedziecie tym co macie. I nikt z trasy Was nie wyrzuci.

I bez worka pieniędzy można być kolarzem 🙂

W końcu jest. Z małym opóźnieniem ustawiamy się na starcie. Pierwszym każą mężczyznom, życzymy sobie z Justynką powodzenia i ruszam bliżej taśmy. Sędzia sprawdza listę, odliczanie i start.

Wszyscy ruszyli ostro do przodu. Kręcę i ja starając się nie zostać z tyłu. Ostro pędzą, trzeba cisnąć jednocześnie uważając na trasę. Pierwszy kilometr, prowadzący przez miasto ma jednak jakieś roboty drogowe, są nierówności. Za miastem jest już lepiej, dobra nawierzchnia aż do mety.

Przełożenie wędruje na najszybsze, staram się mocno naciskać i o dziwo coś tam walczę. Wprawdzie moimi bezpośrednimi oponentami są młodzik (koło 13-14 lat, i jakaś kobieta) ale jednak coś tam na trasie się tasujemy. Pod górkę, górą są oni, na prostej udaje mi się ich dochodzić i nawet wyprzedzać 🙂 Walka trwa. Na Garminie, momentami pod 34 km na godzinę, gorąco, biorę trochę wody z bidonu i dalej do przodu.

Trasa w sumie przyjemna, pofalowana. Jest i lekko pod górę, jest lekko z góry. Zakręty lekkie, spokojnie sobie z nimi radzę i w tym pędzie.

Niestety jakoś koło 7-8 km odchodzą mi moi przeciwnicy. Bliżej mety, 1 km przed, doganiam jeszcze jakiegoś gościa, wyprzedzam i próbuję być przed nim. Skubany, spiął się na ostatnich paru metrach i wziął mnie przed samą metą.
Szczęśliwie dla mnie całościowy czas lepszy był dla mnie – wyprzedziłem go o 1 sekundę 🙂

Pierwszy mój wyścig skończyłem na 11 miejscu (z 15 startujących). Czas 20 min 02 sek. Tempo 2:00 min/km, a średnia prędkość 29.93 km/godz.

Wow, w życiu tak szybko nie jeździłem 🙂 Najszybsi w tym wyścigu robili pod 38-39 km więc trochę jeszcze brakuje.

Fajna sprawa taki wyścig. Bardzo mi się podobało i jeszcze kiedyś bym z chęcią wystartował. Do tego trzeba jednak solidniej poćwiczyć bo w kolarstwie z tego co widzę podchodzą bardzo restrykcyjnie do czasów. Ci co nie mieszą się w 10% czasu najlepszych muszą zakończyć. To nie biegi, że można być 3x gorszym od najszybszego 🙂

Na koniec udaliśmy się z małżonką na posiłek regeneracyjny, pooglądaliśmy dekoracje najlepszych no i można było wracać.

Niedziela w moje ocenie, udana, każdemu polecam spróbować coś takiego.