Powoli do przodu, staramy się :)

Mimo wielu świątecznych pokus, przygotowania maratońskie nie upadły. Druga połowa grudnia idzie mi nawet lepiej niż pierwsza. Widać postęp kilometrowy, siły też są 🙂

 Ciągle to taki bardziej rozruch, wstrzymam się jeszcze z opisywanie tego dokładniej (do końca miesiąca). Podsumuję wtedy cały miesiąc, zobaczę czy trzeba wprowadzić jakieś zmiany. A od stycznia postaram się pisać co tydzień, co ciekawego dzieje się w treningu.

Praca koncepcyjna za to działa 🙂 chyba wprowadzę małą rewolucję do swoich treningów.

Ostatnie lata biegałem zawsze tak:
Wtorek (po płaskim)
Czwartek (po płaskim)
Sobota (góry)
Niedziela (góry + długie wybieganie)

Miało to sens kiedy próbowałem szykować się do różnych biegów górskich ale teraz gdy myślę o maratonie to chyba zmienię układ na:
Wtorek (po płaskim + długie wybieganie)
Czwartek (po płaskim + zabawa biegowa)
Sobota (góry)
Niedziela (góry)

Skąd taka wizja? Ano przemyślałem temat, że w przeszłości często zbyt ciężko było mi wykonać długie wybieganie w górach. Wiadomo teren męczy sam w sobie i te długie wybiegania były zawsze za krótkie. Dodatkowo (to teraz) w weekendy często łażę z kijkami + jeżdżę rowerem. Przy takim natłoku aktywności treningi biegowe kuleją. Jak nie zacznę dnia od biegu to później mi się już nie chce go robić. I odwrotnie po mocnym bieganiu nierozsądnie jest jeszcze „zarzynać” się rowerem, chodzeniem. To bez sensu przecież.

W teorii sens tej zmiany brzmi dla mnie akceptowalnie. Jedyny minus mojego pomysłu to fakt, że bliżej kwietnia może być już gorąco. Bo w tygodniu biegam po pracy, bliżej 17:00. Ale chyba nie ma się co tym przejmować teraz…

Maraton 2023

Ostatnie kilka (biegowych) lat w moim wydaniu to równia pochyła. Jak nie przyplątały się jakieś kłopoty zdrowotne (niewyjaśnione i w większości przechodzące samoistnie), to siadły chęci i psychika. Nigdy nie biegałem dobrze, ale jednak był czas, że byłem z siebie zadowolony. Tak jakoś koło 2016 roku 🙂

Dość długo narzekałem, narzekałem ale niewiele z tego wynikało. Finalnie uznałem, że wystarczy. Trzeba się zebrać w sobie. Chciałbym powrócić do solidnego biegania stąd też pomysł na maraton w maju 2023. Póżniej zaś 2x Śnieżka ale tym jeszcze się nie przejmujemy 🙂

Zanim przedstawię sytuację wyjściową i plan na bieganie to napiszę wprost – nie spodziewam się sukcesu pod względem czasu, miejsca. Maraton – tak naprawdę ma być dla mnie celem, który pchnie mnie znów do biegania. Niezależnie więc co w nim nabiegam to przede wszystkim chciałbym na jego Starcie/Mecie być przekonany, że w końcu zrobiłem dobrze co mogłem. Zdaję sobie sprawę, że wybierając za cel np. przebiegnięcie 10 km szybciej niż w 2022 r byłoby to dużo bardziej realne ale powiedzmy – albo grubo albo wcale. Czy się uda zobaczymy 🙂

Osiągnięcie celu musi być w jakiś sposób rozliczone więc zakładam takie targety:
– Trenować i wystartować w maratonie (Jelcz Laskowice, 1 maja 2023),
– Zakręcić się koło 4 godzin w tymże wydarzeniu (spełnienie najskrytszych snów to poniżej, ale w to niezbyt wierzę),

No dobra. Zanim przedstawię swoje pomysły na plany biegowe, trening zacznijmy od sytuacji wyjściowej. Bo ta jest zła.

Minusy
– Na obecną chwilę biegam około 50-100 km na miesiąc,
– ważę jakieś 94 kg przy 183 cm wzrostu,

Plusy:
– nic mnie nie boli 🙂
– ciągle biegam regularnie 3-4 razy w tygodniu,

Czyli droga do sukcesu będzie długa i wyboista.

Łamałem sobie głowę dość długo co by było dla mnie najlepsze, najefektywniejsze w przygotowaniach, a przy tym bezpieczne i oczywiście realne do zrealizowania.

Wyszło mi, że niezbyt jest czas i miejsce na całkowite rewolucje. 5 miesięcy to oczywiście sporo ale gdy jesteśmy w jakiś sposób do maratonu przygotowani i chcemy tylko wynik poprawić. Mi niestety brakuje bazy, wytrzymałości i na tym będę chciał się skupić.
Poprzednie miesiące to pokonane 50-100 km. Co miesiąc planuję więc zwiększać kilometraż. Ambitnie założyłem po ~50 km na miesiąc z tym, że widzę to tak:

GRUDZIEŃ -100 km
STYCZEŃ -150 km
LUTY – 150-200 km (wolałbym 200 ale miesiąc jest krótki może nie wyjść)
MARZEC – 200 km (jakby luty wszedł pod 200 to może w marcu coś dołożę)
KWIECIEŃ – 200 km

Jak pisałem to mało na rewelacyjny wynik czasowy. Boję się jednak zbyt mocno zwiększać dystans bym się nie posypał zdrowotnie. Dodatkowe treningi, kilometry chcę trochę „oszukać” dokładając chodzenie z kijkami i jazdę rowerem. No i ćwiczenia ogólnorozwojowe … wypadałoby chociaż ze 2 dni w tygodniu się poruszać i tak.

Jednocześnie spróbuję skupić się na tym, z czym zawsze mam kłopot – dieta. No niestety trzeba schudnąć przynajmniej do 85-86 kg (wolałbym na 82kg ale wątpię bym aż tyle dał radę ogarnąć).

Bez wchodzenia jeszcze w jakieś detale przygotowanie biegowe zrobię w oparciu o najprostszy plan do maratonu. Zakładam 4 treningi na tydzień. w czym będzie jedno długie wybieganie.
Długie wybieganie to zawsze był mój słaby punkt. W przeszłości leniłem się tu i dawało to złe efekty. Jestem typem, który nie ma wrodzonych zdolności do biegu, muszę raczej przepracować czyli tym razem nie ma zmiłuj 🙂 Długie wybiegania muszą być.
Co do reszty raczej bez sensacji. Chciałbym wpleść tu jakieś zabawy biegowe i na pewno siłę biegową (bo zwyczajowo 2 treningi będą w górach).

Patrzę na to sam i sensacji nie widzę 🙂 Jest jednak takie przygotowanie realne i powinno zaprocentować.

No to pora brać się do roboty 🙂

LISTOPAD – 73 km w nogach. A jak idzie w grudniu, w kolejnym wpisie.

Poncho przeciwdeszczowe Oxylane 520

Zimowy okres nie sprzyja wycieczkom rowerowym ale to dobry czas by przemyśleć czy potrzeba nam jakiegoś wyposażenia na przyszły sezon.

Podczas ostatniej wyprawy rowerowej udało mi się przetestować poncho przeciwdeszczowe z Decathlonu. W teorii model pozycjonowany do wycieczek miejskich całkiem dobrze poradził sobie z dłuższymi trasami turystycznymi.

Jeśli jesteście ciekawi co to jest, jak się to używa to zapraszam na film:

Poncho przeciwdeszczowe Oxylane 520 Decathlon

City Trail 2022/23 – Zawody 3/5

Największym moim problemem jest fakt, że z reguły dobrze zaczynam (dotyczy to wielu, różnych dziedzin życia) a słabo kończę 🙂 Zachodzą, nieprzewidziane, przeszkadzające okoliczności i jest marnie…

No dobrze. Nie wpadajmy w depresyjny nastrój. Chodzi po prostu o to. że zadowolony z pierwszych zawodów CT nastawiałem się na ciut lepszy wynik w kolejnych. Treningi szły dobrze, delikatnie podnosiłem obciążenia. W międzyczasie okazało się jednak, że mam służbowy wyjazd do Włoch i zawody nr.2 mi przepadną. Nie jest to jakaś tragedia, liczyłem na bieg nr.3 (który dość szybko był po 2). Tak jakoś wychodziło z kalendarza.
Nawet udało mi się wcisnąć do bagażu ciuchy do biegania, No i niestety… „Słoneczna Italia” przywitała mnie prawie 2 tygodniami ciągłego deszczu. Dodatkowo hotel położony był na totalnym zadu…iu. Blisko do drogi szybkiego ruchu, brak chodników itp. Niestety niewiele udało mi się pobiegać przez ten okres.
Po powrocie ruszyłem do trenowania i od razu po zaszkodził mi albo klimat (jednak zimno u nas jest) albo jakieś grypowe bakcyle (covida nie ma to można jak kiedyś łazić kaszlący, kichający do roboty i zarażać innych). Nie rozłożyło mnie nic dokumentnie ale taki byłem nijaki. Nie czułem chęci na biegi więc kolejny tydzień przepadł na odpoczynku i pasieniu się witaminami.

Dochodząc do sedna sprawy. Niewiele niestety potrenowałem i czułem, iż wielkiego wyniku z tego nie będzie.

Też tu jestem. Ten czerwony. Nie z wysiłku a z kurtki 🙂

Sobotni poranek CT przywitał biegaczy sporym zimnem i niezbyt sprzyjającymi warunkami „drogowymi”. Leśne ścieżki były błotniste, z kałużami.
Ciężko było tu cokolwiek planować na bazie swojej dyspozycji więc podobnie jak ostatnio uznałem, że wybiorę strefę ~25-28 min i ruszę z jej początku. Tym razem chyba sporo osób miało podobny pomysł bo po ruszeniu okazało się, że biegnę w grupce, która trzyma dobrze to tempo. O wyprzedzaniu mowy nie było, skupiłem się by trzymać się osoby, która dość równo i troszkę szybciej cisnęła do przodu.

Nie dałem rady utrzymać niestety „mojego zająca”. Jakoś koło 3 km trochę zwolniłem ale tempo i tak było zadowalające. Biegło się, kogoś się wyprzedziło, ktoś wyprzedził mnie…

Bez większych kryzysów, z mocniejszym finish’em doleciałem do mety. Czas mój to 25:18, czyli 4 sekundy wolniej niż w pierwszym biegu. Tym razem dało to miejsce 234 z 398 (OPEN).

Jak na słabe przygotowanie – nie było źle. Nie ma się czego wstydzić, to po prostu mój aktualny poziom. Martwi mnie jednak to, że te nieprzewidziane przerwy zachodzą bo mam duże plany na przyszłość. Duże i ryzykowne. nie ma w nich miejsca na marnowanie czasu. No ale to może w kolejnym wpisie.