Bieg Mikołajów Wrocław 02/12/2018

Zabierałem się do tej relacji już od jakiegoś czasu ale w sumie to nie wiem czy jest sens. Wskutek idei biegu (słusznej oczywiście) i niestety tego jak   wyszedł organizatorom (tu już gorzej) to ciężko go rozpatrywać w kategoriach sportowych.

Niemniej spróbuję opisać jak to było, może w kolejnej edycji uda się bardziej 🙂

Informację o biegu dostałem dość nieoczekiwanie. W firmie, gdzie pracuję, zorganizowano  klub biegacza i  właśnie Bieg Mikołajów był na liście możliwych do wystartowania. Czemu więc nie 🙂

Strona zawodów ujdzie, w sumie co  trzeba znalazłem. Dość późno umieszczono na niej ostatnie szczegóły (co, gdzie, kiedy) ale tragedii nie było, do ogarnięcia 🙂

Bieg Mikołajów organizowany jest w okolicy Stadionu Olimpijskiego. Trasa jest przez to dość kręta, poprowadzona mieszaną nawierzchnią (asfalt, szuter,  ubity grunt). Obawiałem się czy zapisana liczba biegaczy nie spowoduje korków ale o dziwo nie. Dało radę,  nie było kłopotów z omijaniem, biegnięciem.

Po przybyciu na miejsce startu należało udać się do biura zawodów co wiązało się z ryzykownym spacerem bo.. szło się po kostce granitowej, a dzień wcześniej padało i złapał mróz 🙂 Lodowisko aż miło 🙂

Pakiet startowy skromny. Torba płócienna, czapka mikołaja, batonik, bombka choinkowa  i chyba tyle. Czapka niemniej ładna, większość ludzi w niej wystartowało co ciekawie wyglądało na zdjęciach.

Przed właściwym startem były biegi dzieci, rozgrzewka i zwyczajowo można było ruszać.

Jak to u mnie uczucia miałem mieszane. Chciałoby się dobrze ale obawiam się kontuzji. Niewiele biegam znów (mimo, że regularnie) bo po którymś poprzednim treningu w górach czuję lewą stopę (śródstopie, bliżej góry). O ile w czasie biegu nic mi nie przeszkadza to chodząc lub mocniej jakoś obciążając nogę czasem pojawia się jakiś ból, Wyobraźnia podsuwa mi, że może pękła mi któraś kość… ale nie widzę opuchlizny, ani nic, więc liczę, że to tylko jakieś obicie, przeciążenie.
W każdym razie trening biegowe robię lekkie ostatnio i tylko poza asfaltem.

Wystartowałem dość żwawo, starając się trzymać równe tempo. Nawet to szło. Pierwszy km wolniej bo tłok, kolejne już w okolicach 5 min (pierwsza cyfra to 4, tylko końcówki bliżej 55 :)). Zwolniłem oczywiście w drugiej połowie biegu ale nawet nie tak tragicznie, ot pod 5:18-5:30.
Okrążenia wchodziły w miarę komfortowo. Nie było tłoku, dało się sprawnie przemieszczać. Po którymś kółku przy linii mety zaczęto wydawać wodę w butelkach. Nie brałem – zimno, pić się nie chciało. Większy tłok nastąpił po 4 kółku bo dużo osób stało za linią mety. Brało medale i zwyczajowo dzieliło się wrażeniami. Mogło to przeszkadzać tym, co jeszcze musieli biec.

Na tle konkurencji źle się w sumie nie zaprezentowałem. Oczywiście wymiatacze skończyli w trzydzieści kilka min, ale mnóstwo osób truchtało, szło. Wielu zawodników/zawodniczek poprzebieranych, grupki luźno przemieszczające się. Widać nastawienie na dobroczynność, która była ideą tego biegu (za każde okrążenie sponsor płacił jakąś sumę).

Meta. Ja to ten rozmazany 🙂

Finalnie zegarek pokazał mi takie wyniki: czas: 00:59:30, dystans: 11.38, średnie tempo 5:14 min’km.

Gdzie więc tu miejsce na moje narzekanie? Ano w tym, że na stronie podano, iż biegniemy 5 kółek. Po 4 usłyszałem, że niektórzy mówią, iż koniec. Ja (jak sporo innych) pobiegłem 5.
Wychodzi, iż faktycznie wystarczyło 4 okrążenia. Słabo, nie ukrywajmy – wiedząc, że biegniemy o 2 km mniej strategia tempowa  byłaby całkiem inna.
Oj… Do tej pory nie widzę też oficjalnych wyników co stawia w sumie organizatora w słabym świetle. Coś boję się, że się ich nie doczekam więc trudno. Co mi wyszło z cyferek podałem i tyle.

Po biegu pobrałem medal, wziąłem wodę, a że głodny nie byłem to poszedłem do auta, gdzie czekała moja małżonka. Można było wracać do domu. I tyle.

Wielkiego nastawienia na wynik, życiówki nie miałem więc to ratuje imprezę przed moją całkowitą krytyką 🙂