Archiwa tagu: 21km

Półmaraton Górski Orzeł 2023

Nie ma co ukrywać, ostatnie kilka miesięcy u mnie to jakiś rodzaj biegowej depresji. Wychodziłem pobiegać ale z pewnością nie trenować. Tu 5km, tu 8 i zapał się kończył. Bardziej cieszyły mnie rowerowe wycieczki z żoną, po których najczęściej uznawałem, że zmęczyłem się solidnie i nie ma już co dobijać kilometrów na nogach.
Nawet wizja górskiego biegu, na który zapisałem się dość dawno temu nie zdołała mnie zmobilizować na tyle bym wziął się za robotę. Z asfaltu zlazłem dwa tygodnie temu, zrobiłem 2 treningi po lasach, łąkach. Ostatnie szlify 🙂 chciałem nadać sobie w tygodniu poprzedzającym zawody ale cóż… rozłożyła mnie jakaś boleść brzucha i pobiegałem tyle co 3 km w jednym treningu. Taaaakkk…

Bieganie w takiej formie cieszy mnie coraz mniej. Przed samymi zawodami miałem nawet dylemat czy warto w ogóle startować. Szkoda mi się jednak zrobiło wpisowego, wyrzuty sumienia za takie lenistwo + wrodzone poczucie obowiązku jednak pchnęły mnie do drogi. Spakowałem ciuchy, zabrałem terenowe buty no i niech się dzieje co chce – pobiegnę.

Jedno, do czego doszedłem po tych wszystkich latach, to trochę więcej rozsądku. Ponieważ absolutnie nie czułem się na siłach na ambitne bieganie ułożyłem sobie plan by zrobić to na tempach jak najbardziej „treningowych” – spokojnie, bez szaleństw. Miało to pozwolić mi zachować siły jak najdłużej a nie wyjechać się od razu i później łazić.

Góry Sowie o poranku przywitały mnie śniegiem i temperaturami oscylującymi koło 0 stopni. Po dojściu pod schronisko Orzeł walczyłem chwilkę z myślami czy zakładać jeszcze na siebie wiatrówkę ale jednak dałem spokój i zostawiłem ją w plecaku. Koszulka termiczna + bluza z długim rękawem wystarczą. Miałem oczywiście czapkę i rękawiczki i to były z pewnością akcesoria niezbędne bo na trasie było zimno i padał śnieg 🙂

W strefie startowej stanąłem w końcówce. Na początkowych metrach myślałem czy to nie błąd bo jednak sporo było osób (a niektórzy biegli jeszcze wolniej niż ja). Błotnisto-śniegowo-liściowo-kamienne podłoże nie zachęcało jednak do szaleństw i szybko pogodziłem się z pozycją, tempem i warunkami.

Oj, brak treningów w górach dawał o sobie znać. W Górach Sowich ciężko biega się i przy dobrej pogodzie. Luźne, kamieniste podłoże wymaga wiele uwagi. Tu, przy trudnych warunkach (śnieg, błoto, liście) bałem się podwójnie i z bardziej stromych górek zbiegałem bardzo ostrożnie. Powodowało to, że w dół wymijało mnie sporo osób, które dochodziłem na momentach płaskich i tych w górę. Wolno bo wolno ale jednak podbiegałem trochę dłużej niż konkurenci.

Kilometry nabijały się i powoli zaczynałem odczuwać niedostatki formy. O dziwo, najbardziej przy momentach podchodzenia w górę. Nogi bolały. Miałem nawet spory kryzys czy warto lecieć na drugie okrążenie. Gdy wypłaszczało się (czy też robiło w dół) wolniutko ruszałem biegiem i jakoś to szło, co przekonało mnie, że raczej dam radę.

Najtrudniejsze było dla mnie podejście pod Wielką Sowę (około 14-15km). Rany ale ciężko mi się ruszało nogami 🙂 Czułem też zaczątki skurczów. Po osiągnięciu szczytu, trasa zmieniła się na sporo przyjemniejszą (bo w dół) i tu o dziwo swoim truchcikiem podążałem stabilnie w stronę mety.
Przyjemnym dodatkiem do wysiłku był fakt, że w wyższych partiach gór – zima na całego. Było pięknie biało. Dawno nie biegałem w takich warunkach więc zawsze to jakaś odmiana 🙂

Całkiem dobrze poszło mi także „mordercze” podejście w samej końcówce. Dałem radę i metę minąłem po czasie 02:56:09 (miejsce 349 z 389). Cóż… marny czas ale jak na przygotowania nie można było wiele więcej oczekiwać.

Jako, że do dekoracji i losowań nagród zostało troszkę czasu to po zalaniu się do pełna 🙂 wyśmienitą herbatką podreptałem do auta by się przebrać.
Suchy, odpoczęty wydrapałem się znów pod schronisko. Sumienność popłaca 🙂 W losowaniu udało mi się otrzymać worek z biegowymi ciuchami (koszulki, czapka). Fajnie, miła niespodzianka.

W tym miejscu wypada chyba skończyć tą relację. Nogi bolą mnie obłędnie 🙂 Dawno nie miałem takich zakwasów 🙂
Zważywszy na całkowity brak przygotowania nie poszło jednak tak źle. Nie było to oczywiście zbyt mądre ale lepiej się jednak zmobilizować niż całkiem odpuścić bieganie.

Acha, o organizacji biegu nie pisałem nic ale ja nie mam się do czego doczepić. Wszystko było ok. Polecam.

Półmaraton Górski Orzeł – 23/11/2019

Finał Ligi Biegów Górskich Attiq

23/11/2019 w Sokolcu odbył się nowy bieg – Półmaraton Górski Orzeł, będący przy okazji finałem Ligi Biegów Górskich ATTIQ.

Za jego przygotowanie odpowiadała ekipa od Biegu na Wielka Sowę, Górskiego Biegu Niepodległości w Świerkach więc organizacyjnie wszystko stało na wysokim poziomie. Nie będę więc rozwodził się nad tym co było w pakiecie i jak się zapisać 🙂 Kto ciekawy znajdzie stronę organizatorów i wszystko wyczyta.

Półmaraton ten był moimi ostatnimi zaplanowanymi zawodami w tym roku. Zwyczajowo już (przykre to) podchodziłem do niego z obawami jak pójdzie. Od czasu Biegu Niepodległości treningi moje w dalszym ciągu krótkie – 10 km nie przekraczałem. Rodziło to obawy czy 21 km nie będzie jakąś wybitną męką.
Cóż, za późno było na dylematy. Zrezygnować z biegu nie chciałem więc postanowiłem powtórzyć strategię z ostatnich zawodów. A więc 🙂 wolno, spokojnie i jakoś to będzie.

Poranek zawodów powitał biegaczy zimnem i mocnym wiatrem. Zwłaszcza ów wiatr był dołujący – obniżał mocno temperaturę odczuwalną, przeszywał jak to się mówi „do szpiku kości”.
Pobiec chciałem w dwóch warstwach – pod spodem lekki, długi rękaw a na to koszulka bez rękawów, ale idąc do biura zawodów czym prędzej wyciągałem z worka wiatrówkę i rękawiczki. Oj, dobrze, że je w ogóle wziąłem 🙂
Na górze, pod Schroniskiem Orzeł wiało jeszcze lepiej więc pozostało startować w całym ekwipunku.

Dmucha…

Pakiet odebrany, rozgrzeweczka zrobiona i lecimy 🙂

Wtrącę tu jeszcze jedną myśl. Półmaraton Orzeł niby nowy, ale pod względem trasy tak nie do końca. Parę lat temu ta sama ekipa organizatorów, wraz z pewną firmą też robiła tu półmaraton. Z szybkiego looku na trasę wychodziło mi, że będzie to samo, wiedziałem więc czego się spodziewać. Po biegu wiem już, że jednak zmiany były 🙂 Powiedziałbym, że trasa była trudniejsza niż kiedyś (zwłaszcza pierwsza połowa).

Zacząłem bieg od połowy stawki. Pierwszy podbieg wolno, spokojnie. Później na zbiegu planowałem luźno ale szybciej. Zbieg mi jednak poprowadzili inaczej 🙂 Był krótszy i trudniejszy technicznie. Uważać trzeba było na sowiogórskie kamienie ukryte pod warstwą liści.
Po zbiegu zaczęło się pod górę (też dalej niż kiedyś) i … w sumie tak już do końca .. góra, z góry 🙂
Żartuję trochę ale trasa ciekawa. Dla zawodowców pewnie łatwa, mi w kość dała.
Ciekawostką na niej był fakt, że zbudowana była na bazie dwóch różnych kółek. Elementem łączącym je było miejsce startu. Fajna sprawa, jak ktoś miał kibiców to mogli go zagrzewać do walki w trakcie.
Starając się powiedzieć ogólnie o trasie, drugie kółko było raczej łatwiejsze. No może poza ostatnim 1-1,5 km, który niszczył. Kto był to wie, kto nie był to polecam spróbować za rok.

Drobię w miejscu bo tu w sumie pod górkę było, ale co się nie robi dla foto 🙂

Strategię biegową zrealizowałem znów dobrze. Na podejściach oczywiście chodziłem, z górek zbiegałem lekko (nie na 100%). Zadowolony jestem z siebie bo do końca zawodów miałem siłę i biegłem. A ostatnim razem (tu) w końcówce nie miałem sił nawet by biec z górki.

Zbieg w końcówce zawodów

Dokonało się – finish. Tempo i czas oczywiście nie porażają. Na mecie stawiłem się po 02:43.41. Pozycja 415 z 526. W kategorii M40 byłem 132.

Fajnie. Po biegu nie byłem głodny więc by się nie wychładzać ruszyliśmy z Żoną w dół, do auta. Nie czekałem już na losowania nagród, dekoracje ale oczywiście były gdyby ktoś chciał wiedzieć.

Podsumowując więc – bieg ciekawy, w pięknych okolicznościach przyrody. Polecam.

5 PKO Nocny Wrocław Półmaraton – 17/06/2017

5 PKO Półmaraton Wrocław

To już mój kolejny półmaraton we Wrocławiu. Bieg „kultowy” co nie do końca pojmuję, ale widać się nie znam 🙂 Wariactwo na jego punkcie jednak sięgnęło sporych rozmiarów w tym roku i chcąc pobiec należało szybko się zapisywać i jeszcze szybciej płacić.
Widać organizatorzy trafili w gusta biegaczy i to należy pochwalić 🙂

5 PKO Półmaraton Wrocław
Ciekawe medale w tegorocznej edycji

Mnie najpewniej skusili wizją podstawki na 4 medale, jaką mam chęć dostać, po zaliczeniu jeszcze maratonu we wrześniu. Później uroczyście obiecuję, że z Wrocławskim bieganiem zrobię sobie chwilową przerwę, bo w poprzednich edycjach zawsze coś mi nie szło. A to forma nie ta, a to pogoda tragiczna (tropikalne upały w zeszłym roku na maratonie). Po co się mordować :).

No ale przechodząc do sedna 🙂 Pełnego opisu nie widzę tu sensu zamieszczać bo w wielu kwestiach musiałbym skopiować notkę z 2016r. Dla ciekawych spraw organizacyjnych zapraszam do poprzedniej relacji
Wrocław Półmaraton 2016

Tu postaram się poruszyć ewentualne różnice co do edycji 2016 i swoją ocenę mojego biegu.

  1. Pakiety. Podczas odbierania pakietu w tym roku spotkało mnie coś co było dla mnie absolutną nowością. Negatywną niestety.
    Kolejek wielkich nie było. Przede mną stała jedna Pani i okazało się, że wolontariuszka nie może znaleźć jej numeru startowego. Zaczęło się zamieszanie, grzebanie. Ochotniczka pytała kogoś level wyżej co robić i po naradzie kazali nieszczęsnej kobiecie iść do pkt. informacyjnego.
    Zadowolony podchodzę do „okienka” i co? I mojego też nie umie znaleźć 🙁 Ekstra! Ze mną już jej poszło szybko, od razu mi kazała iść w to samo miejsce.
    Trochę się tam miotali, chodzi, sprawdzali i radzili co robić. Finalnie zostaliśmy przeproszeni za to zdarzenie i zdecydowano o przydziale nowych numerów. Musiałem niestety wypisać od nowa kartkę zgłoszeniową, ale już później wszystko poszło ok. Sprawnie i bez przeszkód.
  2. Przed startem. Ponieważ rok temu sporo było osób zdecydowałem się wyjechać dość szybko na miejsce startu. W okolicach stadionu byłem około 20:40-20:50, Było to bardzo dobre posunięcie bo miejsca parkingowe już się kończyły. Z 10 min. później i miałbym spory kłopot gdzie stanąć.
    „Masę” biegaczy widać było bardzo dobrze na alejce startowej. Tłok naprawdę spory co widać na fotce.

    5 PKO Półmaraton Wrocław
    Alejka startowa. Robi wrażenie ile ludzi albo wkurza ile ludzi 🙂

    Nie do końca jednak rozumiem po co te strefy startowe wymyślają we Wrocławiu skoro ich nie pilnują. Orlen jakoś potrafi wyegzekwować kto ma gdzie stanąć. Tu wolna amerykanka. Ludzie idą, przód- tył, wchodzą i wychodzą. Moja strefa to 01:50-02:00. Wokół byli chyba wszyscy z innych. Ale ok, ludzie jak mogą to robią zamieszanie. Niedopuszczalne za to by zamieszanie robili zające (= niejako przedstawiciele organizatora). Po chwili minęli mnie ci z 02:00 idąc do przodu, a za moment  ci z 02:20 :/ Zreflektowali się jednak i wycofali. Naród, który kroczył za nimi już nie.

  3. Na trasie. Trasa półmaratonu z tego co kojarzę ta sama, lub bardzo podobna. Fajna, prosta technicznie. Większość po płaskim lub leciutko z górki. W połączeniu z korzystną pogodą (chłodno, bez opadów) leciało się więcej niż przyjemnie. Nie wiem czy organizatorzy ją jakoś lepiej wygrodzili ale mimo wielkiej ilości ludzi biegło się dobrze. Nie było jakichś masakrycznych zwężeń gdzie traciłbym przez wolniejszych. Wszędzie dało się zmieścić i ewentualnych maruderów ominąć.

    Inna inszość, że przez mix stref zwłaszcza na początku dużo osób szalało. Lecieli dużo szybciej wyprzedzając lub z drugiej strony blokowali innych spacerowicze biegnący po 3 w rzędzie. Takie manewry trochę niebezpieczne przy 10 tyś ludzi.
    Punkty odżywcze prawie ok. Prawie bo na pierwszym po cukrowych pastylkach nie zostało nawet wspomnienie 🙂 Na kolejnych był i cukier i owe pastylki też złapałem. Woda i izo bez problemów. Dużo, spokojnie się je brało.
    Bieg umilały stanowiska muzyczne oraz piękne iluminacje Mostu Grunwaldzkiego i wcześniejsze lasery na budynkach. Pod względem „turystycznym” jak ktoś takiego biegu nie widział to warto wziąć udział dla samego tego.
    Miłym zwieńczeniem biegu był również finisz na Stadionie Olimpijskim. Wpadało się na oświetloną część przy kibicach siedzących na trybunach. Pozytywnie.

  4. Po biegu. Zdecydowanie lepiej niż rok temu. Mimo, że ludzi więcej nie było to tłoku, korków, smrodku z toi-toi i egipskich ciemności. Sprawnie i z kultura szło się w przód by wziąć medal, wodę, izo, banana i folię termiczną.
    Nie doczytałem w regulaminie czy dawali w tym roku coś jeść ale, że pora niezbyt nastrajała na konsumpcję to odpuściłem i z Żonką pojechaliśmy już do domu.
  5. Forma … na piątkę 😉 No niestety nie.
    Ogarniam się bardzo powoli. Dłuższe i regularne treningi dopiero zacząłem w tym roku. Nadwagę mam sporą (ciągle koło 91 kg) i to czuć. Nie spodziewałem się cudów, ba bałem się bym na trasie nie szedł! Szczęśliwie aż tak źle nie było.
    Strefę dobrałem dobrze do moich możliwości. Bieg w tempie około 05:28 wg mojego Suunto utrzymałem do końca, nawet notując w końcówce lekkie przyśpieszenie. Tą minutkę, dwie pewnie bym urwał ale to na pewno nie to co rok temu. Ciągle długa droga przede mną.
    Zadowolony jestem za to, że nie było nic złego z nogami (skurcze, bąble). Tętno też raczej w strefie względnego komfortu bo nie był to jakiś maks, bym na mecie się przewrócił czy słabł (jak pisałem  rezerwy jeszcze miałem).

    5 PKO Półmaraton Wrocław
    Takie tam przed startem bo na foty z trasy ciągle poluję

    Finalnie. W Półmaratonie zająłem miejsce OPEN 5618/9893  z czasem 01:58:41. Kategoria mężczyzn – 4736, M40 – 1521.