Dla mnie, przynajmniej pod względem zawodów. 11 listopada wystartuję w Biegu Niepodległości w Świerkach. 10 km, które ostatnio robiłem już dobre parę lat temu. Trasa ta sama, wiem co i jak, a że bieg sympatyczny zawsze to czemu nie.
Gdzieś tam w głowie kołatała mi myśl, że fajnie by było zamknąć sezon solidnym biegiem. Tym bardziej, że wystartuje i mój brat i wujek (biec miały jeszcze dwie osoby z rodziny ale ich chyba nie będzie). Wiadomo jednak… plany planami, życie życiem. Nie chciało mi się przygotować, temu zwyczajowo będą zawody aby do mety i nie ostatni 🙂
Aby nie było, iż pobiegnę na całkowitym wyrąbaniu 😉 to ostatnie 2-3 tygodnie trochę ruszyłem w górki, tereny. Po te 6, 9 km na treningu wjeżdżało. Przyjemnie tak pobiec znów w lesie 🙂 Niby męczy bardziej ale jakoś nogi lepiej to znosiły. Do końca roku chyba przeniosę się głównie w te tereny. Komary, muchy nie żrą już, świeże powietrze, spokój, cisza to czemu nie 🙂 Wzmocnię się trochę. A może i chęci jakieś wrócą na bieganie?
Przydałoby się powiem szczerze bo sporo myślałem o przyszłorocznym sezonie. Będzie to rok, w którym osiągnę półwiecze żywota. Chciałem kiedyś uczcić to powrotem na trasę Biegu Ultra Granią Tatr. Bardziej realnie myślałem, że może odgryzę się 3xŚnieżce ale… po przemyśleniu życia uznałem, że nie. Nie biegam już dużo zawodów w ciągu roku ale wygląda, że miotam się zawsze między asfaltem a górami. I ani do tego się nie przygotuję dobrze ani do tego. Dlatego też… postanowiłem, iż przyszły rok poświęcę pobiciu swoich rekordów w biegach ulicznych 🙂 🙂 Uspokajam nie są wyśrubowane więc tym bardziej ma to szanse powodzenia.
Na pewno pobiegnę maraton – Jelcz Laskowice w maju, we wrześniu zaś Półmaraton Wałbrzych. Ewentualnie jakby kolidowało mi to z dziesiątką w Twardogórze to jednak wybiorę ją. Na ten moment mam sporo zapału do swojego planu a jak się będzie realizował to pewnie skrobnę od czasu do czasu.
Się chyba zaczął bo nic się nie chce, człowiek życie swoje za to przemyśliwa 🙂 Porażki widzi, sukcesów nie…
Nawarstwiło mi się ostatnio sporo różnych spraw materialnych. To trzeba spłacić, to naprawić kasy więc nigdy dość. Doszło przy tym do mnie, że za bardzo „weszło” mi zbieractwo. To potrzebne, to się przyda, użyję i tak kupuję, kupuję… Jak coś mnie zainteresuje to od razu chciałbym mieć wszystko. A gdy już mam to stop 🙁 Nie używam a stoi latami w domu.
Zorganizowałem więc wielką wyprzedaż różności na olx. I miejsca się zrobiło więcej i kasy odzyskałem na to co pilniejsze 🙂
Przy tej okazji bez większego żalu pozbyłem się też biegowego Suunto Verticala. Zegarek świetny (naprawdę) ale w sumie po co mi? Nie korzystam z bajerów ani w nim ani w poprzednim Garminie Fenixie. Do tego co biegam wystarczy coś prostego – moje wymogi spełniały już z nawiązką stary Ambit, Spartan (które w domu leżały).
Na ten moment widzę plusy tej decyzji. Trochę zeszło ze mnie ciśnienie, że muszę taki drogi „komputer” biegowy nosić cały dzień na ręce. Bo tętno, bo regeneracja, bo coś tam.. prostszy tego nie ma i mniej mnie boli niepełna sytuacja mojej formy 🙂 Będzie zaś okazja założyć w końcu jakiś normalny zegarek na rękę, nacieszyć się przyjemnością nakręcania, obserwacji wskazóweczek płynnie sunących po tarczy itp. A i może na biegi to wpłynie korzystnie? Skoro baterii starczy na mniej to biegać trzeba szybciej 🙂
No właśnie… biegać. Słabo to idzie. Ten rok to takie przeczekanie. Coś potuptam, co chcę się zebrać do wyzwań (zawody) to mi zawsze się spierdzieli. A to coś naciągnę, a to boli, a to choroba.
Obiecywałem sobie, że sprężę się na listopadowy bieg niepodległości. Zostało 3 tygodnie a praktycznie nie biegam. Najpierw achilles, później coś w stopie, teraz przeziębienie. Nie ma co ściemniać, nie pójdzie dobrze. Szkoda.
No nic. Ponarzekane, na duszy lżej. Może od poniedziałku się uda coś ruszyć znowu? No chyba, ze od stycznia 🙂
Tegoroczny bieg był delikatnie mówiąc pełen sprzeczności. Ponieważ ciężko mi jednoznacznie określić się co do samego biegu jak i do swojej dyspozycji więc wybaczcie jak relacja będzie trochę chaotyczna 🙂
Pierwotnie bieg zaplanowany był na 15/09. Z powodu sytuacji powodziowej przesunięto go o tydzień na 22/09. W Twardogórze i okolicy powodzi szczęśliwie nie było ale rozumiem decyzję – nie był to najlepszy czas. Akcje ratunkowe, problemy z dotarciem i wiele innych problemów. Zawirowania te z pewnością wpłynęły na frekwencję. Na starcie stanęło wizualnie mniej ludzi niż w poprzednich latach. Szczęśliwie dla mnie kolejny weekend też miałem wolny więc nie skomplikowało to mocno moich planów. Trochę się nawet ucieszyłem bo zawsze to tydzień więcej na przygotowania. Niestety… los mnie pokarał bo w sobotę 14/09 pechowo znów naciągnąłem ścięgno achillesa. Coś z nim mam nie ok, albo to już ten wiek gdy człowiek się sypie. Treningów praktycznie nie było, odpuściłem bieganie na rzecz roweru. Pierwsze delikatne truchtanie zrobiłem w piątek i sobotę. Każdy dzień to 3 km, ot tak na rozruch i sprawdzenie czy noga nie odpadnie 🙂 Nie odpadła więc do Twardogóry można jechać.
Po dotarciu do biura zawodów odebrałem pakiet. Ze smutkiem zanotowałem, że coś ubogi – koszulka, płócienna torba i woda mineralna. Dużo skromniejsza była też część około biegowa. Parę straganów z zabawkami, dmuchańce dla dzieci i symulator wyścigów. I to wszystko.
No nic. Przygotowałem się do zawodów, rozgrzewka i jakoś 12:10 ruszyliśmy (miało być o 12:00!).
Bieg odbywał się na trasie znanej z zeszłego roku, tu nie miałem więc żadnej niespodzianki. Słoneczko również przypiekało jak zawsze więc wiadomo było, iż przyjdzie się zmęczyć. Problemem było dla mnie jednak określenie jak mam biec. Przez brak treningów i kontuzję wydawało mi się, że zasadnym będzie ruszyć pod 06:00 min/km i później (po połowie) może przyśpieszyć pod 05:30-05:45 min/km. Start z górki i widzę, że już od razu lecę bliżej 05:10. Kurcze, pewnie za szybko ale wydaje mi się, że dość lekko to idzie więc czemu nie? Spróbujmy 🙂
Nie wiem czy to urok tej trasy (zawsze jestem tu dość szybki jak na swoje możliwości) czy fakt, iż byłem wypoczęty (brak wyczerpujących treningów) ale faktycznie kilometry leciały po 05:04-05:30 (zależy czy te bardziej płaskie, z górki czy pod). Wytrzymywałem te tempo, nic złego z nogą się nie działo. Biegłem w drugiej połowie stawki, parę osób po drodze udało mi się jednak wyminąć.
Na metę wpadłem po 52:36 min zajmując miejsce 49 z 71*. Szczerze powiem, że byłem z czasu zadowolony.
*Tu mała wkrętka na minus – nie przyszedł żaden sms z wynikiem, czasem. Dopiero później na stronie FB organizatora je podali. Czyżby oszczędzono na tym?
Dali mi medal, dali kolejną wodę. Był posiłek regeneracyjny – makaron z mięsem. Ciekawostka, że podany na prawdziwej zastawie. I to w sumie jest ekologia a nie stos plastiku, papieru 🙂
Chwilę odsapnąłem i udałem się do auta by przebrać i w spokoju oczekiwać na dekoracje, losowania.
Po biegu udało mi się wyczaić w tłumie kolegę Witka (znanego z forum bieganie.pl). Widziałem go wcześniej na trasie, leciał dużo szybciej niż ja, co zaowocowało u niego wygraniem kategorii wiekowej. Brawo! może i mi kiedyś uda się chociaż zbliżyć do takiego biegania.
Miło gawędząc zaczęliśmy obserwować dekoracje. No i coś to nie szło. Organizatorzy się mylili, mieli jakieś przerwy na ustalenia co w ogóle dekorują 🙁 Słabo wyglądało również w moich oczach wręczenie upominków od sponsora – takich koszy prezentowych. Dostali je tylko zawodnicy z dystansu 5 km. 10 km nic… Nie wiem jak to skomentować. Oczywiście prawem sponsora jest wybrać co i komu daje ale jednak słabe to. W końcu to 10 km jest koronnym dystansem zawodów. Ja (personalnie) bym na miejsc organizatora wykosztował się i dokupił te parę koszy więcej.
Stoję, patrzę, nie widzę przygotowanych żadnych upominków, nagród do losowania. Może go nie będzie? Ale nie, mówią, że będzie losowanie. No i było… przygotowano 1 nagrodę, którą był zestaw kilku szafeczek od producenta mebli. Na scenę wkroczył gość z przeźroczystym workiem losów. Wywołano jedną, z Pań sponsorujących, zagrzebała w worku, kilka losów poleciało (i je zbierali) ale od razu strzał. Ktoś wygrał.
No to można było jechać do domu, co też uczyniłem.
Jak pisałem na początku mam mieszane uczucia. Być może magia liczby 30 🙂 trochę napompowała mi oczekiwania i stąd pewne rozczarowanie ale … mam wrażenie, że poszło to po „taniości” i bardziej rozpędem niż prawdziwym zaangażowaniem (za które zawsze ten bieg chwaliłem). W mojej, prywatnej ocenie jubileusz 30-lecia zawodów zmarnowano. Szkoda, miejmy nadzieję, że to jednostkowy wypadek „przy pracy” i kolejne edycje jak będą to znów będę mógł je chwalić na całą Polskę 🙂
Plus chociaż, iż od swojej sportowej strony jestem zadowolony. Zrobiłem co mogłem i wyszło to ładnie.
Jak opisywałem wcześniej, przed Śnieżką stanąłem przed problemem zakupu nowych butów do biegania trailowego.
Wybaczcie, nie będę tu wymyślał specjalnych historii. Nie śledzę przesadnie nowości, zakupy drogich butów to nie moja specjalność no to udałem się trochę na skróty. Miałem już kilka par Adidasów więc zerknąłem co można wyszukać z tej marki. A jakby jeszcze nie zabiło ceną to idealnie 🙂
Pojawił mi się w ten sposób model – Terrex Agrivic Pro. Z opisów wyczytać można, że polecane są na skaliste szlaki. Podeszwa z solidnym, bieżnikiem, guma Continentala. Lekkie, z amortyzacją (Lightstrike), małym dropem (4mm). Do tego wkładka karbonowa pod środkową podeszwą (chroniąca przed kamieniami). Brzmiało idealnie pod 3xŚnieżka bo to kupiłem 🙂
Uwaga, poniżej raczej zbiór luźnych przemyśleń, odczuć o nich. Opisy, parametry należy wyszukać samemu w sieci.
No to startujemy.
Ekologia/look. Oczywiście 😉 Naturalne, tekturowe pudełeczko i but wykonany z tworzyw z odzysku. Ale wygląda ładnie i nic się nie rozłazi. Jest przy tym lekki, w miarę przewiewny. Plus
System sznurowania – BOA. To, widoczne na zdjęciach kółeczko i przeplecione sznureczki 🙂 Zaciska się je banalnie kręcąc kołkiem. Momentalnie ściąga buta i jest ok. Trzyma się to, nie popuszcza w czasie biegania. Aby buty zdjąć – wyciągamy kółeczko lekko na zewnątrz i już. Wygodne. Trochę tylko strach jak to się kiedyś rozleci 🙁 Nie będzie tak łatwo jak założyć nowe sznurówki do zwykłego buta.
Wysoka cholewka. Sięga za kostkę. Po zaciśnięciu ogranicza to wpadanie nam do buta błota, kamieni. W sumie działa ale z tymi kamieniami to wiecie … jak się ma pecha to coś może wlecieć. Jak zawsze.
Karbonowa płytka/podeszwa. No chyba jest. Faktycznie próbowałem przelecieć specjalnie po różnych, małych kamyczkach i dyskomfortu brak. Chroni, przy czym podeszwa coś tam pracuje. Nie zabija nam to 100% czucia podłoża. Wypustki, guma Continentala to w sumie standard od wielu lat w Adidasach. Trzyma się szlaku, nie ślizga tylko… kto wymyślił tą dziurę na środku! Ideę rozumiem, pewnie ma to odciążyć but. Szkoda tylko, że kilka razy utkwił mi w tym większy kamień albo szyszka. Raju, jak to wkurza jak się z tym biegnie. Wypaść oczywiście nie chce, trzeba stanąć i wyskubać.
Rozmiar. Do tej pory wszystkie moje Adidasy wydawały się raczej zaniżone rozmiarowo (zwłaszcza te 45 2/3). Agravic-i były 46 2/3 no to ok, wezmę. Niestety… nie są złe ale jednak wydaje mi się, że mogłyby być ciut mniejsze. Przy mocniejszych zasznurowaniu, w solidnej biegowej skarpetce nie mam problemów. Kiedy jednak próbując je rozchodzić przed zawodami zabrałem je na spacerek (ubrany w lekką skarpetkę) skończyło się to katastrofą. Obtarłem nogę w okolicy kostki. Polecam więc dobrze przemyśleć wybór rozmiaru.
Adidasy takie, po przejrzeniu ofert można zakupić za około 300-450 zł. Jak za but z nowoczesnymi technologiami, solidne wykonanie nie jest to jakoś dużo. Podczas około 60 km zawodów moje stopy w nich przeżyły należy więc uznać, że pieniądze nie zostały przetracone 🙂
Swego czasu opisywałem dość porządną pelerynkę z Decathlonu. Na dłuższych wycieczkach rowerowych lub pieszych warto mieć osłonę przeciw deszczową, gdyż nigdy nie wiadomo co może nastąpić w pogodzie. Nie ukrywajmy jednak – nie zawsze jednak jest chęć wozić ze sobą solidne (ale zajmujące miejsce) okrycie. Czy da się sobie jakoś z tym poradzić? Ano da 🙂
Podczas jednej z wizyt w Actionie przyuważyłem, że w cenie około 9 zł mają małe, lżejsze pelerynki. Mimo ryzyka, że może to być produkt jednorazowy wziąłem parę (dla wszystkich domowników).
Swoją wrzuciłem do torebki narzędziowej w rowerze no i tak sobie leżała aż do ostatniego weekendu, kiedy to złapała nas mega ulewa 🙂
Niebieska, „foliowa” pelerynka dostępna jest w uniwersalnym rozmiarze. Przy moich 183 cm wzrostu, po rozwinięciu sięga gdzieś do kolan. Na niekorzystnym zdjęciu 😉 wygląda na krótszą ale trochę mi się podwinęła. Rękawy są mniej więcej do łokcia. Całość jest na tyle luźna, że powinna spokojnie zmieścić się w nią tęższa osoba czy też turysta z plecakiem. Dość wąski jest za to kaptur ze sznureczkiem ściągającym. Kask rowerowy pod niego nie wejdzie, trzeba założyć na wierzch.
Jej materiał jest w miarę wytrzymały. Przy wkładaniu, zdejmowaniu nie podarła się
Cóż, niewiele się tu da naopowiadać więcej. Pelerynka chroni przed wodą, wiatrem. W czasie jazdy rowerowej dość głośno łopocze co jest pewnym minusem. Nie ma w niej też żadnych ściągaczy u dołu więc trochę się podwija i kolanka zmokną 🙂 Przy chodzeniu z pewnością będzie lepiej.
Jak za te pieniądze uważam, iż warto kupić. Nigdy nie wiadomo kiedy się przyda 🙂
Tak naprawdę chciałbym napisać o jakości, używaniu w.w. rzeczy ale może najpierw trochę historii (a nudne testy wplotłem między nie) 🙂
Moja dusza zbieracza co i rusz podrzuca mi przed nos/oczy 🙂 jakieś ciekawe a zbyteczne totalnie rzeczy.
Po ostatniej wizycie na giełdzie różności we Wrocławiu kupiłem sobie za 20 zł Garmina FR310XT. Zegarek wyglądał dość znośnie, miał za to urwane obie części paska.
Szybki research netu powiedział mi, że sprzedają je ciągle po około 100-600 zł więc czemu by nie spróbować go ożywić 🙂 Owszem nie potrzebuję go ale gonienie króliczka jest dość przyjemne a kto wie co z tego finalnie wyjdzie 🙂
Ładowarkę utrafiłem na OLX za kolejne 20 zł. Garmin odpalił się i wyglądało, że nic mu nie dolega. No to próbujmy dalej.
Oczywiście do sprawy należy podejść inteligentnie bo np. paski sprzedają u nas po około 100zł, a Garminowskie Sticki Ant+ to w sumie bliżej 200 zł. Trzeba polować na okazje albo przejrzeć ofertę Aliexpress 🙂
Chińska oferta zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie gdyż… pasek wyszukałem za 5 zł a USB sticka za około 30. Przyszły, założyłem je i mam teraz zegarek jak z fabryki 😉
A teraz trochę poważniej. Zdaję sobie sprawę, że pewnie w 2024 niespecjalnie komu zależy na reanimacji takich staroci ale jeśli ktoś ma coś takiego w domu, bateria trzyma parę godzin to czemu nie dać mu drugiego życia? Do czego np. można wykorzystać go? A np. jako wypasiony rowerowy licznik z GPS. W sumie wygodnie widzieć dystans, czas, prędkość bez odrywania rąk od kierownicy.
Na allegro za 20 zł są dalej dostępne dedykowane, gumowe uchwyty na kierownicę roweru. Ja w sam raz wygrzebałem taki ze swoich zbiorów (od A-Rival SpoQ SQ-100, który używałem dobrych kilka lat temu). Pasuje ale i te 20 zł warto dać jak się nie ma.
Biegać też się dalej z tym da. O dziwo zegarek mimo, że spory jest leciutki, dobrze leży na ręce.
Zakupiony pasek w zestawie miał 3 teleskopy i narzędzie montażowe. Narzędzie niestety dane bez sensu bo jakiś śrubokręcik a tu by się przydał zegarmistrzowski ściągacz do teleskopów. Bez niego trzeba ostrożnie podważać je nożykiem ale też idzie to zrobić. Kolorystycznie pasuje do mojego zegarka idealnie. Kształtem też – nie odstaje jakoś, szczelin, szpar nie ma. Wykonany jest dobrze, ma przyjemną, aksamitną fakturę. Jest miękki, elastyczny. Klamra metalowa. Jestem ogólnie w szoku, że kosztował 5 zł a taki świetny. Jeśli jeszcze trwałość będzie ok to w ogóle mistrzostwo.
310XT mimo, że wiekowy działa dokładnie jak moje Suunto. Oczywiście z serwisem się łączy, nie ma żadnych przeciwskazań by sobie transferować aktywności. Do transferu potrzeba wspominanego właśnie ANT+ sticka.
Z tego co wyczytałem na aukcji – jest to urządzenie uniwersalne. Powinno pasować do wielu sprzętów korzystających z tego standardu i różnych producentów (Magene, Onelap, Zwift, Trainerroad, Garmin).
Po wyjęciu z pudełeczka podłączyłem go szybciutko do PC i odpaliłem Garmin Expressa. No i czekam. Niewiele się w sumie działo więc wystartowałem w Expresie wyszukiwanie sprzętu. Nic mi nie znalazł więc trochę zdegustowany zacząłem dumać co robić. Po necie pisało by zainstalować sterowniki np. od Magene. Szukałem chwilę bez sukcesu ale tknęło mnie by najpierw sprawdzić menager urządzeń. Windowsa. Patrzę i stick normalnie jest. Nazwa jak należy. Zbliżyłem bardziej Garmina do PC i o dziwo się znalazł. Poszło samo 🙂 Nie jest to transfer najszybszy niemniej nie przerywało. Zegarek się zaktualizował, aktywności lecą.
Cóż. Nowy zakup i kompletowanie go dało mi sporo radości 🙂 A Wy jak macie sprzęty korzystające z ANT+ to też możecie zainteresować się takim stickiem. Polecam.
Jestem do nich może i przyzwyczajony, bo biegowo od dawna nie zaliczam spektakularnych zwycięstw, jednak każda kolejna dołuje równie mocno jak poprzednie. Niezbyt pomaga też fakt, że w sumie dobrze wiem czemu się nie udało kolejny raz. Boli, że powtarzam te same błędy od długiego czasu.
Moja „niefrasobliwość biegowa” osiągnęła swoiste apogeum przy okazji tegorocznej Śnieżki stąd może i dobrze, że dostałem taki zimny, życiowy prysznic.
A było to trochę tak…
Kiedy opublikowałem poprzedni wpis (podsumowujący przygotowania) w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Oho, 140 km na miesiąc! Porażka. Wiem, że biegałem mało, krótko ale kurcze… tylko tyle wyszło?! Będzie źle 🙁
Niewiele już w sumie dało się poprawić, pozostało jedynie liczyć, iż siły urodzą się w głowie a nie nogach.
Kiedy przybyłem do Karpacza po odbiór pakietu, przywitała mnie wielka ulewa. Nie pomagało to w nastawieniu do biegu. Bałem się wprawdzie upału ale perspektywa 11 godzin w ulewie, na śliskim też nie zachęcała.
Deszcz pomógł za to w wyborze butów 🙂 Przemokliśmy doszczętnie, ciuchy schły opornie. Wyglądało, że synu mój nie będzie miał w czym chodzić dzień później stąd uznałem, że pożyczę mu Adidasy Raven, a sam pobiegnę w kupionych Agravicach. Tu refleksja, iż czas leci, dzieci rosną… łazić już może w moich butach, a taki był malutki niedawno 🙂 Szok!
Pakiet biegowy bardzo miło mnie zaskoczył. Przy dzisiejszej tendencji do tego, iż nic w nich nie ma tu sporo różności. Czapeczka Buffa (którą cudem uratowałem bo junior też chciał mi zabrać ;)), piwo, izotonic i wiele różnych, różności. Fajnie.
Noc upłynęła spokojnie, rano się wstało i kolejna porażka. Nie zabrałem pięciopalczastych skarpetek 🙁 Dobrze chociaż, że miałem zwykłe, w których realizuje ostatnio wszystkie treningi. Warto jak widać na biegi zabrać trochę więcej sprzętu niż się planuje 🙂
No cóż. Ubrany, wyszykowany to idziemy na start.
Pogoda poprawiła się. Nie padało, zrobiło się ciepło ale powietrze było ciężkie, parne. Mi osobiście strasznie to przeszkadzało na biegu, o czym za chwilę.
No to co. Długo nie czekałem. Zwyczajowa rozgrzewka, zająłem miejsce w drugiej połowie stawki i można startować.
Zacząłem bardzo zachowawczo. Pod górki jak większość tych rejonów, szedłem. Tam gdzie biegłem to szczerze mówiąc wolno. Chciałem zachować jak najwięcej sił na kolejne etapy, mieszcząc się przy tym w limitach.
Warunki pogodowe niby wspólne dla wszystkich ale mi straszliwie dawały w kość. Pociłem się jak świnia. Już po 2-3km czułem, że jestem totalnie mokry. Ciuchy się do mnie lepiły, kapało ze mnie. Słabo.
Szczyt osiągnięty, ruszyłem w dół. Tu biegania było już więcej. I do punktu żywieniowego i od niego aż do kamieni, których nie lubię i na nich chodzę. Ale gdy zaczął się odcinek szutrowy to już leciałem w dół.
Słabo jednak wyglądało tempo. Patrzę na zegarek i coraz bliżej do 3 godzin. O co chodzi???!!! Chyba za mocno się grzebałem (albo szybciej nie mogłem). Pierwsze kółko zamknąłem w sumie parę min przed limitem (regulaminowym bo troszkę je przedłużali w trakcie). Dokładnie to 2:58.10.
Drugie kółko niestety szło jeszcze gorzej. Praktycznie aż na szczyt lazłem. Co gorsze wolno. Dodatkowo na zwyczajowych kamiennych schodach to już byłem wrakiem człowieka. Co ulazłem ze 100 metrów to musiałem przystanąć, przysiąść na kamieniach. Zobaczyłem, że chyba nie dam rady ale jakoś tam z mozołem parłem na górę. Na punkcie wlałem w siebie colę, izotoniki do softlasków i podobnym stylem udałem się na szczyt.
Zbieg niestety szedł słabo. Ocinek kamienno-szutrowy więcej lazłem niż biegłem i w sumie stało się dla mnie jasne, że to chyba nie ma sensu 🙁 Mięśnie już miały dość, zaczynałem czuć obicie palców.
Na punkt kontrolny (start-meta) wbiegłem jakoś 19 min po limicie pierwotnym (07:19.19). Mógłbym ruszyć na ostatnie kółko ale stanąłem, napiłem się i w sumie podjąłem pierwszy raz w życiu decyzję, iż trzeba zrezygnować 🙁 Zadzwoniłem jeszcze do rodziny, że chyba spasuję bo jestem wypompowany. Oni też mówili, żebym dał sobie spokój. Chwilę jeszcze biłem się z myślami ale uznałem, że nie – stop. Ostatnie, trzecie kółko w tym stanie z pewnością nie dałbym rady zrobić w limicie. A ciągnąć się kilka godzin po górach, zajechać już totalnie po nic to nic wspólnego ze zdrowiem, sensem nie ma. Pozostaje pogodzić się z porażką, Cóż. Chwilę odpocząłem i ruszyłem do hotelu.
Góry nie wybaczają pomyłek. Niewiele da się tu oszukać, zakombinować. Na takie wyzwanie trzeba być solidnie przygotowany o czym widać musiałem się przekonać sam. Szkoda, biegając już tyle lat powinienem wiedzieć to sam bardzo dobrze. Niemniej niektórzy chyba muszą się uczyć na swoich błędach.
Poza złym samopoczuciem psychicznym sam bieg nie wpłynął na mnie jakoś mocno negatywnie. Sprzęt zdał egzamin. Nic przesadnie sobie nie uszkodziłem. Kolejny, kończący się właśnie tydzień tu u mnie okres bez biegowy. Odpoczywałem i teraz dopiero, znów wrócę do trenowania. W międzyczasie zaś dokonuję przemyśleń życiowych co i jak z tym moim sportem zrobić. Co mi wyjdzie, zobaczymy.
Na zakończenie parę uwag techniczno- ogólnych.
Zawody zorganizowane jak zwykle dobrze. Na punktach miła obsługa, pomagali napełnić bidony, pytali czy coś nie potrzeba. Jedzenia, picia nie brakowało. Trasy oznaczone ok. Trochę zdziwił mnie tylko fakt, że w sumie na trasie już przy drugim kółku nie było wolontariuszy/obsługi na skrzyżowaniach szlaków, drogach. Dziwne.. rok temu jak biegłem to byli wszędzie. Być może to z powodu, iż teraz biegłem wolniej o te 30-50 min no ale jednak… Mam obawy, że biegnąć już na 3, ostatnie kółko robił bym to w totalnej „głuszy”. A to lubię średnio 🙂
Poprzedzające bieg na Śnieżkę miesiące minęły tak:
MAJ Bieganie – 138 km Rower – 494 km
CZERWIEC Bieganie – 144 km Rower – 483 km
LIPIEC Bieganie – 34,1 km Rower – 98,4 km
Zawody beda wiec ciekawym widowiskiem 🙂
Czy są jakieś plusy? W sumie ładnie zszedłem z wagi. Finalnie mam około 89,5 kg (a startowałem z levelu 95 kg)
Czy są jakieś minusy? Oprócz przygotowań 😉 to w sumie nie. A.. no dobra buty.
Ostatnie ~3 tyg zszedłem z asfaltów i zacząłem przyzwyczajać się do warunków terenowych.
No i napotkałem spory problem bo mi nie pasują żadne buty z tego co mam… Planowałem pobiec w takich terenowo-wojskowych bucikach sporowych (uzywalem rok temu na 2xSniezka). Założyłem je na nogi i kurcze strasznie źle mi się wnich biegało. Jakieś takie ciężkie, gorąco. Może to wpływ, iż wziąłem je w okresie upałów ale zmęczyłem nogi i uznałem, że nie.
No to zacząłem grzebać po swojej półce i przyglądać się posiadanym antykom 🙂 Adidas Canadia. Pobiegłem 10 km. Niby dało radę ale jakieś takie sztywne mi się wydawały i trochę mam stracha, że mnie obetrą na achillesie (kiedyś już tak miałem). No to następne – Adidas Raven. Pierwsza 10 ok. Na następny trening założyłem leciutkie skarpetki z palcami (startowałem w nich w maratonie). Zrobiłem 5 km i dałem spokój. Obtarły mnie w okolicy śródstopia. Jakby wkładka przeszkadzała. Katastrofa :/
Wkurzyłem się i mimo, że nie powinno się kupować nic na ostatni moment to wyszukałem sobie Adidas Terrex Agravic Pro. Z opisów świetne na kamienie (płytkę mają z karbonu zabezpieczającą stopę) itp. Przyszły – znów 10 km i jest ok. Ale… uznałem, że pochodzę w nich po terenie by lepiej przypasować do nogi. Te Adidasy takie wyższe są, cholewka zakrywa kostkę, niemniej na mojej wypada jakieś wzmocnienie. Niby miękkie ale po 3 km spaceru po krzywej łące mnie obtarły. Kostka chyba o coś haczy.
Nosz kur… ale jestem zły! Przez te obtarcia żadne mi teraz nie pasują. Boję się, że mi podrażnione stopy zmasakrują na biegu. I jak to mówili filozofowie – wiem, że nic nie wiem.
No nic. W Ravenach zmieniłem wkładkę, do Agravica przymierzałem się w dobrej biegowej skarpecie. Decyzja raczej zapadnie na sam koniec.
Po zmianie rowerów na modele z kołami 29″ stanęliśmy z Żoną przed dylematem zakupu nowych bagażników. Ja mam łatwiej. Oszczędzę bo spasuje mi ostatnio tu recenzowany – po prostu go przełożę i wyreguluję do nowej maszyny.
Gorzej w jej rowerze bo Romet nie ma punktów montażowych (w ramie). Z tego powodu pozostało zakupić coś montowane do sztycy.
Jedną z obaw przed takim modelem był fakt, że tak montowany bagażnik może się przekręcać i w czasie jazdy np. trzeć o ramę, koło lub opadać w dół. Z tego powodu szukałem czegoś z dodatkowymi punktami montażu. No i znalazłem – bagażnik firmy Korbi.
Jest to model stosunkowo niedrogi, kosztował około 100zł. W aukcji podano takie jego parametry: Materiał – aluminium, Na koła – 20-29″, Średnica sztycy – 27,2-31,8mm, Waga – 980g, Wymiary – 40,5×14,5 cm, Udźwig – 110 kg,
Bagażnik dostajemy w foliowym woreczka. Elementy składowe wykonane są ładnie. Rurki pomalowane na czarno, śrubki, podkładki chromowane. Pierwszy rzut oka na niego budzi obawę bo elementów jest mnóstwo a zwyczajowo – nie ma żadnej instrukcji pisemnej. Dobrze, iż poszczególne jego części (grupy elementów łączone w całość) też spakowane są osobno, co znacząco ułatwia złożenie. Warto jednak wspomóc się przynajmniej zdjęciami z aukcji by robota szła do przodu 🙂 W zestawie są narzędzia do montażu czyli klucz 10mm i imbus. Imbus ok, kluczyk jest marny – strasznie cieńki i lepiej użyć coś normalnego 🙂
Składanie bagażnika idzie ok, wszystko do siebie pasuje. Nic też w zestawie nie brakowało – to plus. Po złożeniu całości lepiej nie skręcać go od razu na full ale przypasować do roweru. Jest sporo możliwości regulacji – pochylenia wsporników, przesuwanie bagażnika w przód – tył. Ja nie miałem problemu z zamocowaniem i myślę, że spokojnie da się i do innych rowerów. Jak widać na zdjęciach nie gryzie się też z błotnikami SKS. Fajnie mieszczą się one pod bagażnikiem. Gust każdy ma inny ale w sumie na jednośladzie Korbi też brzydko nie wygląda.
I cóż… założony, zakręcony można jechać. Runda testowa (i kolejne jazdy) bez zarzutów. Trzyma się, nic się nie odkręca. Nie testowałem aż tak hardorowych obciążeń ale te 2 sakwy z ciuchami spokojnie powinien obsłużyć. Acha, nie ma tu zwyczajowego „przycisku do rzeczy wożonych na górze. Trzeba użyć gum, pasków transportowych. Dla mnie to nie problem ważne, że sakwy ładnie wspierają się o boczki i da się je oczywiście powiesić 🙂 Polecam więc.
Tradycja rzecz ważna -zawsze w czerwcu biegam w nocnym biegu Świętojańskim w Oleśnicy. Nie inaczej miało być w 2024 🙂
W tym roku podszedłem do zawodów na sporym luzie. Nie mam wielkiej szybkości (na treningach przymulasto tuptam) stąd też nie czyniłem żadnych specjalnych założeń, planów. Ot, pobiegnie się trochę szybciej niż treningowo i zobaczymy co z tego wyjdzie. Dodatkowo sobota obfitowała w sporo różnych (innych) aktywności – 60 km rowerem + 8 km spaceru po mieście (a było gorąco) co z pewnością nie pomagało wykrzesać z siebie nadludzkich mocy. Spory błąd jaki zrobiłem też to pofolgowanie sobie z jedzeniem. Może nie w sensie ilości ale zrobiłem jakiś dziwny mix w ciągu dnia – cola, słodkie, fast food, kawy, jogurty. No chyba, że czymś się zatrułem bo taka możliwość też była. Zemściło się to na mnie o czym opowiem później.
W międzyczasie, przeglądając net zauważyłem bardzo smutną wiadomość. Tegoroczny bieg jest ostatnim. Oj… szkoda. Bardzo go lubiłem. Nie ukrywam, że po głowie chodził mi plan by w przyszłym roku w końcu spróbować polecieć coś szybciej. Wygląda na to, iż tej szansy już nie będzie. Cóż… może klubowicze Szerszenia jednak znajdą w sobie siłę i zmienią plany 🙂
Po przybyciu na miejsce startu zrobiłem swoją rozgrzewkę i pozostało czekać na start. Organizatorzy zrobili małe spóźnienie – zamiast rozpocząć o 21:00, to o tej godzinie była grupowa rozgrzewka i start około 8 min po. Nie brałem w tym udziału bo wiek niestety ma swoje prawa. Ćwicząc tak zaciekle bym się chyba poskładał 🙂
Stoję, czekam i w miedzy czasie coś czuję, że zaczyna mi lekko jeździć po brzuchu 🙁 Źle! widać wpływ dziennego jadłospisu. Niewiele jednak już z tym można było zrobić, pozostało trzymać kciuki by wytrwać.
Ruszyliśmy. Poszczególne kilometry robiłem w około 5.10-5.15 min/km i nie było to dla mnie zabójcze. Coraz mocniej dawał jednak o sobie znać brzuch i nie mogło to skończyć się dobrze. Jakoś po 5 km, kiedy zrobiło się ciemno i wbiegliśmy na tereny wodonośne uznałem, że dłużej nie da rady – trzeba w krzaki 🙁 Kurde… pierwszy raz na biegu miałem taką potrzebę. I to jeszcze na 10 km kiedy liczy się każda minuta. Cóź, sam sobie zgotowałem ten los.
Lżejszy na żołądku ale zły na siebie i ze słabszą motywacją ruszyłem dalej. Do mety udało się dobiec w 00:56:20. M40-25, Open – 92 (na 150 zapisanych).
Po biegu nie czekałem na nic, poszliśmy od razu z Żoną do domu. Po drodze znów czekała mnie mała przerwa regeneracyjna w zaroślach 😉 co świadczy dobitnie o moim stanie.
Cóż. Mimo wymienionych kłopotów w sumie bieg nie był taki tragiczny. Gdyby odjąć tą minutkę – półtora byłbym nawet z czasu zadowolony. A tak pozostał niedosyt, że ostatnim razem mogłem wypaść sporo lepiej.
Podsumowując całą historię. Bieg Szerszenia to bieg w którym uczestniczyłem od początku do końca – we wszystkich edycjach. W poszczególnych latach zmieniała się trasa więc nie do końca można miarodajnie określić jak mi szło ale gdyby kogoś interesowało to proszę 🙂