Archiwum kategorii: Rower

SKS Shockblade Dark 27,5″+ 29″

Zgodnie z zapowiedzią sprzed paru tygodni chciałbym opowiedzieć o przednim błotniku rowerowym firmy SKS.
Skoro byliśmy zadowoleni z błotnika tylnego to do maszyny mojej Żony trafił tym razem model Shockblade Dark 27,5″+ 29″.

Jakby komuś nie chciało się oglądać fotek 🙂 to błotnik ma główne właściwości:
– koła od 27,5″+ do 29″,
– szerokość opony max. 30mm,
– waga 112g

W zestawie z błotnikiem dostajemy niezbędne płytki, tuleje montażowe (2 rozmiary), instrukcję montażu, kluczyk.

W teorii wszystko wyglądało prosto. W praktyce niekoniecznie. Może to moje gapiostwo, może niefortunny zwrot ale w instrukcji napisano by wziąć tuleję jak najbliższą otworowi w mostku amortyzatora i po złożeniu jej umieścić w tymże otworze. Mniejsza tulejka wyglądała na sporo za małą, wkładało się ją w otwór i wcale się nie trzymała więc ochocza złapałem większą, złożyłem i … nie wchodzi. Minimalnie za duża 🙁 Pomyślałem złe słowo o producencie roweru, że pewnie coś niestandardowe wymyślił i co się nie nakombinowałem! Składałem tą tulejkę, rozkładałem, szlifowałem z godzinę. Ni cholery.. Obwieściłem żonie, że chyba nic z tego nie będzie bo nie włazi 🙁 ale już na samym końcu zacząłem przypatrywać się kolejny raz instrukcji i doczytałem, że:
– mniejsza tulejka pokrywa zakres średnic 19-29mm,
– większa natomiast od 29mm w górę,

Hmmm… no dobra spróbuję z małą. Złożyłem ją i trzymając ręką by nie wypadła od razu zacząłem skręcać śrubę. No szok! okazało się, że się dokręciło i siedzi jak należy. Zacnie. Zmyliło mnie chyba to, że w Romecie średnica rury bliska jest maksowi mniejszej tulejki. W jakimś starym błotniku (kupionym i mocowanym kiedyś do innego roweru) było więcej tulejek i faktycznie po dopasowaniu one wchodziły lekko, nie wypadały a dokręcone łapały już finalnie. No ale ok, nie wnikajmy czy ciała dał producent czy ja.

Gdyby więc odrzucić godzinę rękodzieła to montaż błotnika jest prosty i przyjemny. Złożenie tulejki z płytką mocującą (płytki też dobiera się do długości mostka amortyzatora), dokręcenie i założenie błotnika to nawet nie 5 min. Nie trzeba nic odkręcać, zdejmować koła.

Sam błotnik ma system szybkiego montażu/demontażu. To ten pomarańczowy przycisk. Fajny bajer. Przewożąc np. rower autem nie musimy się bać, że nam się połamie w bagażniku. Wciskamy, przesuwamy błotnik i prosto się go ściąga.

Shockblade ma dość ładny, sportowy kształt. Wykonany jest zgrabnie, solidnie ale nie jest to plastik twardy jak kamień. Pod ręką pracuje, lekko się wygina.

W użyciu – jak to błotnik 🙂 Swoją rolę spełnia. Błocko, woda z przedniego koła nie chlapie po kierowcy, Szanowna Małżonka zadowolona i chyba o to chodziło 🙂

Podsumowując ten krótki tekst. Firma SKS robi solidne i przemyślane rzeczy. Błotnik jest porządnie wykonany, wszystko mamy co trzeba by go założyć. Polecam więc.

Rowerem po Dolnym Śląsku

Zima jeszcze nie zachęca do rowerowego podróżowania no ale można spędzić ten czas na planowaniu przyszłych tras. Trochę na zachętę chciałbym więc opisać Wam parę możliwości zwiedzania Dolnego Śląska.

Trasy, o których opowiem wynalazłem na stronie:

Dolny Śląsk Rowerem

Ja, przejechałem je w okresie wakacyjnym, zeszłego roku. Opis będzie raczej takim zbiorem luźnych uwag, zdjęć no ale myślę, że swoje zdanie na tej podstawie da się wyrobić.

Na samym początku muszę pochwalić samą stronę. Dostępnych możliwości jest bardzo dużo – ponad 250 tras. Bardzo fajną opcją jest sortowanie – po regionie, po długości czy stopniu trudności. W procesie wyboru pomaga nam skrócony opis trasy, przewyższenia, kluczowe punkty, typ nawierzchni jak i zdjęcia. Każdą z tras da się pobrać jako plik gpx co oczywiście ułatwia nawigację.

Co ważniejsze – wszystkie trasy jakie przejechałem były poprowadzone w sposób przemyślany w kontekście roweru czyli omijały główne trasy. Prowadziły raczej po ścieżkach rowerowych, polnych drogach czy lokalnych szosach. Wielkim plusem jest fakt, że trasy są aktualne – prowadzą faktycznie po istniejących drogach, nie ma niespodzianek, że szlak się kończy albo jest nieprzejezdny 🙂 To wielka zaleta.

Z dostępnych możliwości mnie najbardziej ciekawiły trasy jednodniowe, które (po dojechaniu nas start autem) dało się pokonać w kilka godzin i najlepiej wrócić do ich początku. Były to:

Wokół Ząbkowic Śląskich. DOT 151 (55,5 km)
Trasa bardzo przyjemna, prowadząca w większości przez mniejsze miejscowości w których dało się zobaczyć zabytki. Jechaliśmy ją z synem (12lat) i spokojnie dał ją rade pokonać. Warto przeznaczyć sobie trochę więcej czasu i oprócz jazdy zobaczyć też Kamieniec Ząbkowicki czy Ząbkowice (trzeba do nich odbić bo w sumie tylko się okrąża).

Bystrzyca Kłodzka-Domaszków. DOT 165 (36,01km)
Trasa nie będąca pętla – na miejsce startu polecany jest powrót pociągiem. Nam nie chciało się jednak czekać i brakujący kawałek dojechaliśmy nawigując Google mapami 🙂 Nie jest wcale tak dużo dodatkowych kilometrów i zmieściliśmy się w około 50 km 🙂
Trasa, zwłaszcza w pierwszej połowie prowadzi przez odludne tereny.
W porównaniu z pierwsza wycieczką tu jest już trudniej. Są spore, leśne podjazdy trzeba nastawiać się, ze przyjdzie rower momentami pchać. Mój syn z tego powodu nie był już zadowolony 🙂 No ale … piękne widoki rekompensują jednak trud jazdy. Acha, koniecznie pooglądajcie Bystrzyce Kłodzka bo warto.

Henryków – trasa czerwona. DOT 154 (50 km)
Ta trasa prowadzi w większości przez pola, łąki. Jest bardzo malownicza, nastawiona na przyrodę ale z ukształtowania terenu sporo trudniejsza niż Ząbkowicka. Jest tu sporo podjazdów, polnych dróg o słabej nawierzchni. Miejscowości jakie na niej mijamy są malutkie i tu ważna uwaga – na całej trasie nie spotkaliśmy ani jednego sklepu 🙂 Picie, jedzenie trzeba mieć zabezpieczone we własnym zakresie. A że w lecie potrafi być naprawdę gorąco radzę nie oszczędzać na ilości 🙂

Wokół Szczelińców. DOT 159 (23,15 km)
Będę szczery. Miałem spore oczekiwania co do tej trasy i bardzo się zawiodłem. Poprowadzona jest niestety w większości leśnymi szlakami i … niewiele ciekawego da się zobaczyć 🙁 Liczyłem na jakieś spektakularne widoczki na Góry Stołowe a tu prawie nic. Szkoda. Plus za to taki, że jest faktycznie łatwa do przejechania, nie ma tu spektakularnych podjazdów, zjazdów.

Coś więcej? Pewnie 🙂 W swojej karierze rowerowej jeździłem też na podanych na www singletrackach Glacensis, okolicach Doliny Baryczy, Nowej Rudy czy pętli po Górach Sowich. Część z nich opisywałem już wcześniej na mojej stronie więc nie będę się tu powtarzał. Też są fajne 🙂

Uważam, iż Dolny Śląsk ma naprawdę sporo do zaoferowania pod względem roweru dlatego szczerze polecam Wam u nas pojeździć. Myślę, że na podlinkowanej stronie na pewno znajdziecie coś co Wam przypasuje. Polecam 🙂

SKS DASHBLADE 26-27.5 MTB błotnik tylny

Jako, ze gwiazdka (bardziej gwiazdor z pomocą mojego portfela 😉 ) obdarował moja Żonę takim cudem to chciałem trochę o nim napisać.

Błotnik potrzebny był jej do górskiego roweru na kolach 29″. Jako, ze na różnych aukcjach tak samo wyglądające opisane były tez w zakresie 26-29″ zaryzykowałem i go zakupiłem. Faktycznie na metce podane są mniejsze kola ale spoko, nie powinien to być większy problem.

SKS Dashblade w całej okazałości

Sam błotnik wykonany jest estetycznie i solidnie. Tworzywo nie sprawia wrażenia tandetnego, kształty błotnika pasują do agresywniejszego, sportowego stylu roweru MTB. Nie był on najtańszy więc złe by było gdyby było inaczej 🙂

Logo producenta

Najwieksza ciekawostka tego błotnika jest mocowanie. Nie dokręca się tu obejm śrubkami ale są dwie klamerki i pasek, który opłata sztyce. W teorii ma to upraszczać montaż.
W sumie tak, nie trzeba nic dokręcać ale szczerze nie porwało mnie to rozwiazanie. Wyglada to tak, ze przekładamy pasek przez sztyce, główna klamrę zamykamy a później otwiera się druga klamrę, dociąga pasek i finalnie ja zamyka. Niby proste ale nie jest zbyt łatwo dobrze naciągnąć całość na rowerze. Mi lepiej robilo się dopasowanie „na oko” czyli poza maszyna a później dopiero przymierzało na jednoslad.

Klamra główna.
Klamra główna. Widać gumowy element stabilizujący całość na sztycy.

Finalnie jakoś to wyszło, trzyma się na swoim miejscu. W tylnej części obejmy jest gumowa kształtka, która ma przeciwdziałać kręceniu się błotnika na rurze. Ja dodatkowo podlozylem kawałek gumy pod taśmę by zniwelować lekki luz paska (wynikający z problemów z idealnym dopasowaniem) i dodatkowo całość ustabilizować. Jest ok, trzyma się i nie kręci 🙂

Przez ta klamrę dociągamy pasek. Pod nim ukryta śrubką do regulacji pochylenia.

Żeby nie było tak do końca beznarzędziowo to regulacje pochylenia błotnika górą-dol robi się już tradycyjnie imbusem.

Błotnik w czasie jazdy zachowuje się poprawnie. Nie opada, nie przekręca. Chroni przed większością błota jakie lądowało na plecach ale jak się postaramy (szybka jazda, dużo wody) coś tam potrafi dolecieć. Może to kwestia regulacji, pewnie przydaloby się go jeszcze pochylić bardziej do góry. Na obecna chwile jest jednak ok. Często różne tańsze jakie miewałem do tej pory potrafiły się rozkręcać, opadać a tu mamy spokój. Polecam.

Na dniach powinien jeszcze dojść do nas błotnik przedni tej firmy, postaram się więc opisać i jego.

Kaszubska marszruta 2023

Czyli rodzinne wycieczkowanie na Kaszubach 🙂

Dość dawno temu w poszukiwaniu ciekawych tras, na stronie Polska na Rowerze, wpadła mi w oko propozycja wycieczek po Kaszubach, czyli tytułowa – Kaszubska Marszruta. 4 trasy po około 30-60 km, piękne okoliczności przyrody a przy tym opis, że są to szlaki praktycznie dla wszystkich rowerzystów spowodowały, iż zapadła decyzja by długi, czerwcowy weekend poświęcić właśnie na nie.

Na bazę noclegową wybraliśmy Chojnice, z którego startuje większość szlaków (i do którego jest połączenie kolejowe z ich końca).
Ponieważ z Dolnego Śląska dojazd tam zabiera trochę czasu, po analizach zdecydowałem, że pojedziemy szlak zielony i czerwony, a o ile starczy czasu i sił to jeszcze czarny. Żółty szlak wyglądał na bardzo podobny do czerwonego więc musiał wypaść z planu wycieczki.

Chojnice i przepiękny rynek

Nie będę tu podawał jakiegoś dogłębnego opisu jazdy. Wycieczka to wycieczka 🙂 Nie goniły nas terminy, czas. Jechaliśmy też z synem (12 lat), który raczej nie pała wielką miłością do roweru 🙂 więc miało być wolno, spokojnie i z przerwami tyle razy ile będzie potrzeba.
Żeby jednak zachęcić Was do pokonania Kaszubskiej Marszruty, poniżej parę zdjęć z tras i moje luźne przemyślenia o tym jak się jechało i co można zobaczyć w tym rejonie.

Na sam początek muszę pochwalić Kaszubski rejon za przygotowanie tras. Praktycznie większość drogi prowadzi ścieżkami rowerowymi oddalonymi od szosy. Są to albo odcinki kostkowe, asfaltowe lub leśne, szutrowe drogi.

Rowerami osobno

Tam gdzie jedzie się drogami samochodowymi są to odcinki lokalne, z bardzo małym ruchem kołowym. To wszystko na plus.

Trasy faktycznie są łatwe ale nie całkiem płaskie. Jest na nich sporo „chopek” czyli krótkich podjazdów i zjazdów. Większość pokonuje się leciutko, parę jednak potrafiło zmęczyć 🙂

Dostępne pliki GPX w sumie są ok. Prowadzą dobrze niemniej … zwłaszcza pod koniec szlaku czerwonego track pokazuje, iż powinno się jechać lasem 10 metrów od jezdni a w lesie nie ma żadnej ścieżki. No dobra, może jakiś zarys dawno zaoranej dróżki 🙂 Należy więc poruszać się asfaltową drogą. Nie jest to wielki problem ale informuję by ktoś nie bał się, że nie umie trafić.

Widoki, faktycznie piękne. Większość dróg prowadzi przez tereny leśne, pola uprawne czy malutkie wioski. Mija się oczywiście sporo jezior 🙂 Jednym słowem – obcujemy z naturą. Wszystko bardzo ładnie, mi troszkę brakowało jednak zabytków, ruin, może jakichś bardzo charakterystycznych architektonicznych akcentów Kaszub (o ile są). Szkoda troszkę, u nas na Dolnym Śląsku co wioska to kościół, pałac, zamek itp. Tam może jednak tak jest i należy się z tym pogodzić 🙂

Swornegacie, widok na Jezioro Karsińskie
Pola, maki, chabry
Infrastruktura wodna
Rowerowa autostrada w lesie 🙂
Pola. łaki to częsty widok na trasie

Mam nadzieję, że powyższe zdjęcia pokażą Wam, lepiej niż marny opis, czego można spodziewać się podczas wycieczki. My mieliśmy bardzo dobrą pogodę co dodatkowo uczyniło wyjazd udanym. Jestem zadowolony i każdemu kto tu nie był polecam ten rejon Polski.

Rowerowe Sowie 2023

Czyli trochę o tym jak wyobrażenia potrafią rozminąć się z prawdą 🙂

Sporo jeździmy z moją Żoną rowerami ostatnimi laty. Do tej pory jednak trasy albo wymyślaliśmy sobie sami albo korzystaliśmy ze sprawdzonych „klasyków” jak Szlak Orlich Gniazd czy Dookoła Tatr.
Wszystko to jednak realizowane było przez nas w luźnej formie turystycznej. Wymyśliliśmy datę, etapy no i sobie jechaliśmy.

Tym razem miało być trochę inaczej. Na FB pojawiły nam się reklamy imprezy z naszej okolicy. Nie wyścig wprawdzie jeszcze 🙂 ale rajd turystyczny. Zorganizowany – bo i start określony, limit czasu jak i punkty kontrolne.
Ciekawie to wyglądało. Trasa wydawała nam się miejscami znajoma, miejscami nie no ale u nas, na Dolnym Śląsku co zachęcało. 120 km po górach też radowało rowerowe serca 🙂

Impreza ta nazywa się Rowerowe Sowie czyli Góry Sowie na raz! 🙂

Rowerowe Sowie

Trochę pomarudziliśmy na koszt wpisowego (co dzisiaj jest tanie jednak) ale, że skusiło nas to opłaciliśmy i jak to w przypadku różnego rodzaju zawodów można było zacząć szykować sprzęt, planować strategię i szlifować formę.

Start zawodów odbywał się o godz. 06:00 w Walimiu. Podźwignęliśmy się około 04:00 (nieludzka pora), załadowaliśmy rowery i wyposażenie do auta i pojechaliśmy.
Na miejscu było już sporo podobnych wariatów 🙂 więc szybciutkie przygotowanie, odebranie pakietu i już czekamy na start.

Niby maj a zimno w pip…

Ponieważ na imprezie było 5 punktów żywieniowo-kontrolnych nie zabieraliśmy zbyt dużo prowiantu. Ot bidony z wodą, jakieś batony energetyczne i zestaw cukierków, które zawsze dobrze nam wchodzą 🙂
By jazda była w miarę bezpieczna zaś podstawowe narzędzia, gumki do hamulców, łatki do dętek i pompkę.
Do nawigacji zaplanowałem zakupionego ostatnio Garmina Edge 530 a rezerwowo komórkę z Mapa.cz (z wgranymi oczywiście trackami gpx).
Spory problem za to mieliśmy w co się ubrać. Żonka moja jako etatowy zmarzluch zabrała zestaw kurteczek, koszulek i różnych ocieplaczy. Ja odważnie zdecydowałem, iż pojadę w długiej koszulce technicznej (rowerowej) i na to wiatrówce.
Niby maj a zimno było rano i wieczorem w pip 🙂

Organizatorzy udzielili nam wstępnych wskazówek co i jak, wprowadzili do granic miejscowości no i jedziemy 🙂

Już na wstępie zaczęło się pod górę a asfalt szybko przerodził się malownicze łąki.

Dokąd prowadzi ta droga?

Tu jechało się jeszcze dobrze ale zauważyłem z niepokojem, że Edge coś chyba działa źle albo ja nie potrafię z niego odczytywać. Drogi pokazywał ale nie potrafiłem określić co będzie dalej. Czy skręt, czy prosto. Ki diabeł??? Finalnie (po zawodach) okazało się, że coś sfiksowało i większość trasy objechaliśmy korzystając tylko z oznakowania organizatora.
To znaczy, że tabliczki kierunkowe były bardzo dobrze przygotowane. Problemy mieliśmy w sumie raz, gdy tabliczka była postawiona w wysokiej trawie i łatwo było ją przeoczyć. Jak na złość w tym miejscu coś świrował gps i pojechaliśmy źle 🙂 No ale, nie wyprzedzajmy faktów.

Co dobre długo nie trwa, skręciliśmy w las, na szlaki turystyczno-rowerowe i nimi jechało się praktycznie cały czas. Asfaltowe łączniki było może z parę razy a i tak nie dawały wytchnienia.
Cała trasa to jedno wielkie góra-dół 🙂 Jak pod górę to fest. Jak z górki to jeszcze stromiej. W życiu tak mocno nie ściskałem klamek hamulców.
W Górach Sowich jest dużo błota, kamieni więc trasa była mega techniczna. Niestety dla nas (długodystansowców ale bardziej asfaltowych) mocno męcząca.
By przedstawić Wam skalę trudności powiem, że na całości mieliśmy średnią prędkość około 7-8 km/godz.!

Źródełko – Kroacka Studzienka

Poddawanie się nie leży w naszej naturze. Mozolnie, trochę podchodząc, trochę jadąc przesuwaliśmy się do przodu, ku bardziej znanym nam obszarom – Wielkiej Sowy i Przełęczy Walimskiej / Jugowskiej.

Baranki 😉 to chyba Ci co wyjechali tu rowerami 🙂
Lisie Skały

Dłuuugo to trwało ale jest – pierwszy punkt. Osiągnęliśmy go (jak i wszystkie późniejsze) praktycznie w limicie. Pieczątka podbita jedziemy dalej.

Troszkę wytchnienia na szerszym szutrowym szlaku i zaczęliśmy kierować się ku Bielawie.

Na punktach widokowych można rozkoszować się naszymi pejzażami

Dużo dróg zniszczonych jest przez ścinki drzew więc jak pisałem wcześniej w sumie ani kawałka spokoju. Dopiero w Bielawie można było się chwilkę rozkręcić bo jechało się asfaltami wokół Jeziora Bielawskiego.

Bielawa

Tak nam się to spodobało, że prawie minęliśmy punkt kontrolny. Dobrze, że za nami wołali 🙂
Druga pieczęć wbita. Kawka i świetna bułka weszły no to trzeba jechać.

Znów zaczęło się wspinanie w Góry. Droga węższa, kamienista. Ciekawi byliśmy jaki jest myk, że tak blisko do kolejnego punktu kontrolnego. Czemu? Bo fest pod górę 🙁 Ale się tu napchaliśmy rowerów, masakra 🙁 Na osłodę męki panowie z ekipy Pieszyckiej pyknęli nam ładną fotę i znów można było spacerkiem udać się w górę.

Niby, że zadowoleni

Sporo było tego łażenia. Wściekaliśmy się, że jakby chciał chodzić to by roweru nie brał .
Było w górę, musi być w dół ku Schronisku Zygmuntówka. Ale mnie ręce bolały od hamowania. Masakra. Zacząłem też mieć stracha, że w tym tempie znów skończą mi się hamulce i trzeba będzie je na trasie wymieniać,

Kolejny kawałek był dla nas mniej ciekawy bo to w sumie rodzinny rejon mojej małżonki (Ludwikowice, Sokolec). Tutaj zanotuję z kronikarskiego obowiązku, iż trochę mniej było tabliczek kierunkowych. I jedną na trasie ktoś zerwał. Nam to może nie przeszkadzało, no ale nie wszyscy mogą wiedzieć co i jak.

Srogo już zmęczeni jechaliśmy w stronę kompleksu Riese.

Leśne wąwozy

Na punkt w Riese wpadliśmy 1 min przed jego zwinięciem. Wciągnąłem chlebek ze smalcem, wydoiłem bezalkoholowe piwo i ruszyliśmy ku Jezioru Bystrzyckiemu.

W tym właśnie miejscu nastąpiła nasza pierwsza i jedyna pomyłka nawigacyjna. Mapa. cz pokazała w sumie niejasny kierunek jazdy, strzałki nie dostrzegliśmy i ruszyliśmy z powrotem ku Riese. Szczęście, że zrobiliśmy może z 700 m i napotkaliśmy ekipę, która jechała dobrze ale też niezbyt wiedziała gdzie kierować się dalej.
Chwila debaty, udało mi się dojrzeć strzałkę i już we właściwym kierunku ruszyło się do jeziora.
Od tego momentu (trochę przed, trochę po) było parę asfaltowych dojazdów co sporo już pomagało. Jechało się lżej i szybciej. Samo okrążenie jeziora jednak to trochę nieporozumienie. Wąsko, nad wodą, kamienie na szlaku i dużo spacerowiczów. Trzeba uwazać.

Do mety jakieś 6-7 km i moja żonka mówi, że chyba starła hamulec bo jej coś trze. Jak to możliwe myślę?! Patrzę i już wiem co. Przebiła przednie koło 🙁 Ściemnia się, do mety ni to blisko, ni daleko co tu robić. Naprawiać, pchać? Uznaliśmy, że spróbujemy podpompować i się zobaczy. Uff.. dziura nieduża i z dwoma kolejnymi pompowaniami doturlała się.
Przy tej okazji muszę ją pochwalić za hart ducha i siłę. Ona niestety ma rower bez amortyzatorów! To nie była maszyna na takie warunki i pewnie fest ją wytrząsło.

Finalny odcinek trasy zrobiliśmy już po ciemku. Dobrze, że mamy lampki w rowerach bo po kamulcach by szału nie było.

Jest! META. Organizatorzy czekali. Były gratulacje, chwila dyskusji o naszych uwagach i spostrzeżeniach co do trasy.

Co ciekawe nie przyjechaliśmy ostatni. Za nami doturlało się 3 chłopaków, których widzieliśmy w Bielawie.

Karta rowerowa i medal

Zimno było w opór, aż mi ręce grabiały jak ładowałem rowery na bagażnik wiec szybciutko już do domu i odpoczywać 🙂

Podsumowując. Impreza zorganizowana bardzo dobrze. Były czytelne oznaczenia, dobrze wyposażone punkty odżywcze. Trasa jednak, w mojej ocenie, dla wyrobionych, górskich rowerzystów. Z tego co kojarzę – na około 80 osób około 10 zrezygnowało.
Dla nas było zbyt technicznie, stromo. Za rok prawdopodobnie będzie krótszy dystans. To może mieć sens 🙂 Da się zakosztować hardcoru ale w lepiej dawkowanej ilości.
My jesteśmy zadowoleni, że byliśmy, zaliczyliśmy. Teraz jednak wracamy do naszych bardziej płaskich wycieczek 🙂

Stojak rowerowy HN 32343

Tym razem chciałem pokazać Wam rzecz prostą, niedrogą (około 30 zł) aczkolwiek bardzo przydatną. Sam dziwię się sobie, że dopiero teraz zdecydowałem się ją kupić 🙂
Jest to stojak rowerowy na ramę.

Stojak rowerowy

Według danych producenta ma wysokość całkowitą 60 cm, waży 670 g i wykonany jest z malowanych profili stalowych.

Stojak przychodzi do nas w postaci dwóch elementów do zmontowania – czteroramiennej podstawy z plastikowymi nakładkami i pionowego profilu z hakami. Składa się to banalnie, chociaż potrzeba do tego klucza (brak w zestawie ale raczej każdy kto go zamawia to jakieś ma :)).

Podstawa
Haki

Na początku wkładamy pionowy profil w postawę i skręcamy śrubą ze sporą plastikową nakrętką. To robi się ręcznie. Później (już kluczem) musimy dopasować rozstaw haków do naszej ramy rowerowej. I to wszystko, można używać.

Wieszamy rower i już

Stojak jest lekki, zajmuje niewiele miejsca. Wydaje się delikatny, stoi jednak stabilnie. Utrzymywał spokojnie np. mojego elektryka (25 kg). Haki mają założone (dość niechlujnie) gumowane osłonki nie musimy bać się, że porysują nam ramę.

Koło podniesione.

Jestem bardzo zadowolony z tego zakup. Przy jego użyciu podniesione jest tylne koło. Komfort smarowania łańcucha, wymiany tylnych hamulców (klocków) czy np. pedałów jest genialny 🙂 Do tej pory męczyłem się proszą drugą osobę o pomoc lub podnosząc rower i męcząc się samemu. A tu stoi, można sobie do woli regulować, kręcić. Świetna sprawa.

Zwracam jednak uwagę, że to narzędzie amatorskie, do sporadycznych prac przy rowerze. Robiąc czynności serwisowe wymagające przyłożenia dużej siły na rower mogłoby być inaczej. Trzeba mieć to na uwadze i używać go z głową.

Na wspomaganiu

Jak połączyć w sobie:
– chęć posiadania tego co nam chodziło po głowie,
– zapewnienia sobie rozwoju manualnego i umysłowego,
– zajęcia czasu na wkurzające i nigdy dobrze nie idące rzeczy
– zmniejszenie kasy w portfelu,

Należy kupić rower 🙂  A oto i on. Adore Versailles 28″ E-bike. Jest to produkt niemieckiej firmy KS-Cycling.

Świeżo po zakupie

Sporo jeżdżę z moją żoną rowerami „tradycyjnymi”, od dłuższego czasu po głowie chodziła mi jednak chęć posiadania elektryka. Planowałem czasem wybrać się rowerem do pracy ale, że mam ponad 20 km w jedną stronę jazda normalnym to jednak zbyt duży hardcore. Ok, dojedzie się (raz już byłem) ale człowiek później zmęczony, nieświeży. Trzeba by brać ciuchy na zmianę, prysznic (o ile jest gdzie), Ze wspomaganiem sytuacja wydaje się łatwiejsza.

Pomysłów w tej materii miałem dużo. Najbardziej podobały mi się oczywiście elektryki w górskim stylu 🙂 Zastanawiałem się mocno nad Decathlonowym Rockrider E-ST 900 ale to jednak sporo kasy za rzecz, której w sumie może wcale dużo używał nie będę. Do roboty mam też po asfalcie, po płaskim więc góral to trochę przerost formy nad treścią.

Zmniejszyłem fantazję i oglądałem najróżniejsze używki. Za 2-3k coś już by wybrał, wpadł mi w oko np. ciekawy miejsko-trekkingowy KTM. Już prawie go negocjowałem cenowo ale przyszły do mnie wątpliwości, że tyle to też dużo za starą maszynę. Większość sprzedawców oględnie wypowiada się o stanie baterii co może oznaczać, że wytrzyma z 20 km (i trzeba będzie ją regenerować). Regenerowana bateria to jakieś 1000 zł, nowa bliżej 2000 zł. Śliski temat, znów wchodzimy na poziom nowych rowerów.

Moja maszyna pojawiła mi się nagle w ogłoszeniach w okolicy. Opisana, że z defektem – uszkodzonymi kablami i brakiem wspomagania elektryki. Zadzwoniłem, zbiłem cenę na 700 zł 🙂  i mam.

Ktoś chyba wywalił się albo w jakiś inny sposób uszkodził wiązkę. Naderwany był czujnik przy klamce i ogólnie kabelki w tej okolicy były uszkodzone (główna wiązka już połatana).

Moje zakupy często mają charakter loterii 🙂 częściej się przegrywa niż wygrywa. Ale jak uda się trafić to jest kumulacja 🙂
Na początek zakupiłem klamkę hamulca ze stosowną wtyczką. Chwila walki z przekładką + sztukowanie kabla (Chińczycy przyoszczędzili i nie sięgał do reszty instalacji) i oto mój elektryk ożył i jeździ w najlepsze.

Świetnie! Oczywiście zrobiłem mu już mały „tuning” i regulacje. Dostał nowe klocki hamulcowe. Wywaliłem koszyczek z przodu, zmieniłem rączki, pedały, siodło. Finalnie dołożyłem mocowanie bidonu, odblaski + licznik prędkości (z odzysku, miałem ze starego roweru). Po tych zabiegach rower jest sprawny i został już parę razy objeżdżony w okolicach Oleśnicy.

Jeszcze nie wersja finalna ale już blisko

Ponieważ okazuje się, że ten model jest produkowany do tej pory (z niewielkimi zmianami – po mojemu cyfrowy licznik/sterownik parametrów, bateria) to pozwolę sobie opisać wstępne wrażenia z jazdy takim elektrykiem. Dla mnie to nowość, a może ktoś poczuje też chęć zakupu 🙂

Tutaj parametry ze strony producenta:

https://ks-cycling.com/Versailles-28-schwarz/113E/

Rower jest cięższy od posiadanych przeze mnie górali. Jest to model miejski więc zapuszczanie się nim w teren, górki nie jest najlepszym pomysłem. Limitują go zwłaszcza przerzutki – ma tylko 7 przełożeń z tyłu. Pojechać pewnie pojedzie ale jak padnie bateria to współczuję 🙂 Po asfalcie jedzie się jednak wygodnie. W wyprostowanej pozycji, dystyngowanie można kilometry przemierzać.

Adore ma 3 stopnie wspomagania. Najbardziej czuć je (wszystkie) podczas ruszania. Silnik startuje po rozpoczęciu pedałowania. Pomaga nam przy tym „dość mocno” Trzeba uważać ruszając i chcąc np. ostro skręcić (włączając się do ruchu itp.). Siła wspomagania w miarę wzrostu prędkości maleje. Jest jednak różnica w jeździe ze wspomaganiem i bez. Ja najczęściej używałem średniego stopnia. Pozwalało mi to na komfortowe jechanie 19-21 km/godz. Wydaje się, iż to my pedałujemy ale jak wspomaganie się wyłączy różnicę czuć 🙂 Na trzecim, najmocniejszym poziomie rower ciągnie cały czas mocno do przodu praktycznie pod te 23-25 km/godz. Silnik sporo nam pomaga.

Cóż. Na obecną chwilę jestem z zakupu zadowolony. Po taniości spełniłem swoje marzenie o elektryku 🙂 Testuję powoli zasięg, możliwości. Może kiedyś jak uznam, że kręci mnie takie wspomaganie to zakupi się jakiś nowy, fajniejszy.

Acha, na normalnych rowerach będzie się dalej jeździć, bo moja małżonka to zadeklarowany przeciwnik elektro-mobilności na dwóch kołach 🙂

Bagażnik rowerowy na hak

Poniższy tekst to kilka luźnych przemyśleń na temat używania, pierwszego w moim przypadku bagażnika rowerowego mocowanego na hak.
Zima to nie najlepszy czas na jazdę rowerem ale za to dobry na planowanie inwestycji (na kolejny sezon). Jeśli lubicie wycieczki rowerowe, musicie często podjechać autem na ich start – może temat Was zaciekawi 🙂

Do tej pory używałem standardowych rynienek mocowanych na relingach / dachu auta. W przypadku jednego, dwóch rowerów zakładanie tego nie szło tak źle. Dało się to ogarnąć samemu aczkolwiek pomoc drugiej osoby zawsze była mile widziana (a to potrzyma, a to założy opaski czyli idzie szybciej).
W moim przypadku było też o tyle łatwo, że mam niskie, osobowe samochody – stojąc na ziemi spokojnie można dźwignąć rower i postawić go na dachu. W przypadku SUVa czy terenówki tak łatwo by nie było.

Niby wszystko ok ale… w którymś momencie coraz częściej zauważa się ograniczenia tego systemu. Przy trzech rowerach ciężko wstawić ten na środek dachu. Są różne ramy rowerów – grube, cienkie. Nie w każdym mocowaniu dana rama się dobrze trzyma. Jazda autem też nie jest tak komfortowa – „ładunek” trzeszczy, szumi, można o coś zahaczyć jak jest nisko.

Z tego powodu postanowiłem zainwestować w hak (do auta) i finalnie w bagażnik na niego. Jest sporo różnych rodzajów, firm. Najważniejsze cechy na które myślę, że warto zwrócić uwagę to:
– bez narzędziowe zakładanie na hak. Czyli nie potrzeba dokręcania żadnymi kluczami itp.
– udźwig . W przypadku „normalnych” rowerów to raczej nie problem ale przy elektrykach nieraz nie jest już tak dobrze,
– mocowanie roweru. Widziałem takie, do których łapie się rower za korbę/pedał jak i częściej spotykane z uchwytem do ramy,
– możliwość pochylenia bagażnika. Przydatne bo jak trzeba sięgnąć do bagażnika auta, nie trzeba zdejmować rowerów (i samego bagażnika).
– firma. W przypadku znanych producentów nawet do starych, używanych bagażników można dostać części zamienne,
– cena 🙂 Trochę wydać trzeba więc ja już na starcie oglądałem używane.

Po analizie moich wymagań zdecydowałem się na stary ale solidny bagażnik na 2 rowery – THULE EuroClassic 913. Miał on wszystko co wyżej wymieniłem a że firma uznana to wiedziałem, że będę zadowolony. I tak właśnie jest.

THULE EuroClassic 913

Bagażnik jest solidnie wykonany. Trochę waży ale facet nie ma wielkich problemów by go przenieść. Mojej Żonie też to jakoś się udało (na krótkim odcinku ale zawsze :)).
Mocowanie jest dokonywane bez narzędzi. Zakłada się go po prostu na hak, zaciska dźwignię i dokręca kontrującą nakrętkę (wszystko to jest w bagażniku). Popuszczając kontrę – bagażnik się wygina czyli dostajemy dostęp do kufra auta. Wszystko oczywiście zrobi jedna osoba, nikt nie musi nam nic trzymać itp.
Same rowery stoją na nim stabilnie (nasze górale na kołach 26″). Zamocowane są do ramy + koła opaskami do rynienek.
By nie było obaw, że ktoś nam sprzęt ukradnie, mój Thule ma 2 zamki. Jeden blokujący mocowanie haka, a drugi mocowanie rowerów. To spory plus. Bez obaw można zostawić auto na parkinu i np. iść coś zjeść czy zwiedzić.

Na maszynie

Przechodząc zaś do sedna – jazdy. Jest dobrze. Mimo, że mam małe auto (Opel Astra G) to rowery nie wystają na boki poza linię lusterek. Jedzie się dużo wygodniej niż z bagażnikiem dachowym. Ciszej, nie ma się wrażenia, iż rowery mogą spaść. Auto jest z pewnością stabilniejsze w zakrętach czy na nierównościach.

Z tego wszystkiego uważam, że jeżdżąc trochę więcej z rowerami jak najbardziej warto zainwestować w taki rodzaj mocowania. Będziecie zadowoleni 🙂

Bagażnik rowerowy tylny alu 20-29″

Nadrabiając zaległości w opisie różnych różności chciałbym przedstawić Wam parę akcesoriów rowerowych jakie zakupiłem w 2022r.

Przed ostatnią wyprawą rowerową stanąłem przed koniecznością zakupu bagażnika rowerowego na tył. Dotychczas albo nie były mi takie potrzebne albo rowery jakie posiadałem już je miały.
Z tego powodu po analizie tysięcy ofert uznałem, że trzeba poszukać coś lekkiego, uniwersalnego no i oczywiście taniego 🙂

Finalnie na placu boju stanęły dwa chińskie wynalazki poniżej 100 zł – jeden montowany do sztycy, a drugi tradycyjnie przykręcany do ramy roweru.
Wizualnie podobał mi się bardziej ten na sztycę ale miałem obawy czy będzie dostatecznie stabilny i wytrzymały (nie będzie opadał, przekręcał się na rurze) no to kupiłem poniższy.

W opisie sprzedawców można znaleźć, że jest to wytwór firmy Eries, jest z aluminium i nadaje się do rowerów z kołami 20-29″ (także z tymi mającymi hamulce tarczowe).

Bagażnik przychodzi do nas w formie zdemontowanej (szczęśliwie nie całkiem bo w pakiecie chyba nie było instrukcji :)) ale rozkręcony na mniejsze sekcje. Ot jak na zdjęciu poniżej.

Bagażnik tylny przed i po montażu

Na pierwszy rzut oka wyglądało to groźnie ale jednak patrząc na obrazki w aukcji udało mi się ogarnąć co gdzie powinno się znaleźć.

Wszystkie niezbędne części w opakowaniu były, zabrałem się więc ochoczo za montaż. Bardzo przydatna do tego jest pomoc drugiej osoby. By dobrze go wypoziomować nie można od razu skręcić do oporu wszystkich śrub i wtedy lata jak pijany 🙂 Samemu to droga przez mękę.

No ale… z wsparciem Żony udało się go umiejscowić na rowerze, ustawić sensownie i już dokręcić na gotowo. Ze skręcaniem śrub warto uważać – nie przeginać z siłą (bo to jednak wytwór chiński, aluminium tu i tam szkoda sobie coś urwać). Ja nic nie uszkodziłem i oto bagażnik prezentował się w pełnej krasie 🙂

Już na rowerze 🙂

Krasa jest taka se (bądźmy uczciwi). Owszem wygląda ładnie, widać jednak z bliższa pewną niechlujność wykonania (krzywe spawanie rurek), które powodują lekkie odstawanie górnego „przycisku” (widać chyba na obrazku).
Dodatkowo , u mnie po najlepszym (wg mnie ustawieniu tak by nie wystawał bardzo do tyłu) niestety trzeba było dać błotnik nad nim. Ogranicza to nieco funkcjonalność sprzętu ale to już nie wina bagażnika, ot taki urok wszystkich komponentów (rower, chlapacz, bagażnik). Mi to jakoś nie przeszkadza, priorytetem było mocowanie sakw do boku.

Kolejny widoczek bagażnika

No powiedzmy, że ok. Rureczki bagażnika, w porównaniu do stalowych, są grubsze i troszkę miałem stracha czy będzie to „działać” z moimi sakwami. Trochę dziwnie też rozstawione są poprzeczki w bagażniku musiałem trochę nakombinować się jak sakwy ustawić. Szczęśliwie da się je założyć, przywiązać rzepami i trzyma się to jak należy. Każde kolejne zakładanie, ściąganie toreb kiedy już nabierzemy wprawy idzie coraz sprawniej.

Standardowy rozstaw – pasuje każde światełko

Od razu po montażu bagażnik został „rzucony na głęboką wodę” bo uczestniczył w objeździe Tatr, o którym pisałem tu:

Rowerem wokół Tatr

Powiem uczciwie, że sprawdził się bardzo dobrze. Obciążony sakwami, wytłuczony na krzywych drogach trzymał się bardzo dobrze. Nic się nie urwało. Nic się nie poluzowało – nie musiałem dokręcać żadnych śrubek na szlaku ani już po.

Finalnie należy więc powiedzieć, że sprzęt warty jest swojej ceny. 79 zł jakie za niego zapłaciłem to nie majątek. Owszem widać, że to tania chińszczyzna, ma niedokładności spasowania itp. ale skoro dał radę dla mnie ok.

Poncho przeciwdeszczowe Oxylane 520

Zimowy okres nie sprzyja wycieczkom rowerowym ale to dobry czas by przemyśleć czy potrzeba nam jakiegoś wyposażenia na przyszły sezon.

Podczas ostatniej wyprawy rowerowej udało mi się przetestować poncho przeciwdeszczowe z Decathlonu. W teorii model pozycjonowany do wycieczek miejskich całkiem dobrze poradził sobie z dłuższymi trasami turystycznymi.

Jeśli jesteście ciekawi co to jest, jak się to używa to zapraszam na film:

Poncho przeciwdeszczowe Oxylane 520 Decathlon