Jakoś w 2024 roku brat mój wyczaił, iż w Trzebnicy znajduje się całkiem fajne miejsce do biegania terenowego (pętla około 3km). Bez konieczności wyjazdu w prawdziwe góry można zakosztować przewyższeń, biegów przełajowych – jest las, są zbiegi, podbiegi. Wszystko to położone bezpiecznie, w cywilizacji, w mieście. Kiedy jeszcze okazało się, że w lecie nie żarły tam owady to miejsce okazało się wprost wymarzone by trenować 🙂 Co też kilka razy robiliśmy.
Pozostając w rodzinnych klimatach od słowa do słowa wujek napomknął, iż mają tam też całkiem fajny bieg – Cross Trzebnicki.
Padł więc pomysł by zapisać się i wystartować. Taaakkk… niefartownie tylko wyszło, że wujek naciągnął jakiś mięsień, brat zaczął uskarżać się, iż w nodze mu coś przeskakuje i na placu boju zostałem sam. Szczerze to za szczęśliwy nie byłem – ani dystans, ani trudność terenowa nie brzmiały zbyt zachęcająco. Cóż jednak począć, poczucie obowiązku nakazało mi na zawody się udać.
Wielkich przygotowań do biegu nie zrobiłem. Zerknąłem, że faktycznie trasa prowadzi po znanym mi szlaku (z lekko zmienioną końcówką okrążenia), pakiet startowy jest bogaty i tyle 🙂 A nie – żeby nie było jakichś problemów na trasie to wziąłem terenowe buty (zdjęcia może tego nie sugerują ale naprawdę w większości biegnie się w lesie).
Leciutkim zaskoczeniem dla mnie był fakt, że na zawodach wystartuje całkiem sporo osób – ponad 500. Organizatorzy dobrze jednak przygotowali się do przyjęcia biegaczy. Biuro zawodów działało sprawnie, były toalety, dobrze oznaczona trasa.
Rozgrzewka, zająłem miejsce raczej przy końcu stawki no i nie ma co przedłużać – startujemy 🙂
Warunki na trasie były dobre. Poza króciutkim odcinkiem z lekkim oblodzeniem później było już dobrze. Mróz ściął ziemię, nie było błota, śliskości. Szlak mimo sporej liczby biegaczy nie korkował się – dało się nawet tego i owego wyprzedzić / być wyprzedzanym.
Pierwsze kółko zrobiłem dość szybko jak na swoją aktualną formę. Wszystkie wzniesienia biegiem, na wypłaszczeniach lekko przyśpieszałem. Pasuje mi układ tej trasy. Nie było dla mnie za stromo, bez obaw puszczałem się luźniej w dół.
Za fantazję dość szybko przyszło zapłacić. Na drugim kółku, jakoś po 4 km uznałem, że chyba pod wzniesienia będę podłaził. Tak niestety się stało chociaż szczerze mówiąc jakoś mocno czasowo nie straciłem.
Trzecie okrążenie rozpocząłem podobnie – przymulając na wzniesieniach 🙂 Doszedłem jednak zawodnika, który brał mnie pod górki a na zbiegach za to jak go ciągle wyprzedzałem. Zdenerwował mnie 🙂 włączył mi się duch rywalizacji – jak to tak! Spiąłem się, wyprzedziłem go na wypłaszczeniu i żeby nie oddać pozycji to ostatnie dwa podbiegi biegłem. Sam finish zrobiłem nawet ze sporym przyśpieszeniem co oznacza mniej więcej to, że jednak jakiś zapas sił miałem i mogłem na trasie coś tam urwać.
Nie ma co narzekać. Na metę wbiegłem jako osoba numer 300 z 410. Czas 1:02:52. W kategorii M50 byłem 43.
Po biegu wręczono medal, poszedłem na ciepłą herbatkę i ciasta, banany. Niezbyt jasno podano niestety czy będzie jakieś losowanie dla wszystkich czy nie, dlatego też nie zostawałem na dekoracje ale rodzinnie poszliśmy zwiedzić Trzebnicę. Coś tam jednak losowali, szkoda może miałem szansę 🙁
Z zawodów w sumie jestem zadowolony. Ładna pogoda, biegło mi się przyjemnie. Czas oczywiście nie poraża ale fakt, iż 10 km jest dalej w moim zasięgu jest pozytywny.