Rekordzista – Henryk Szost

Rok 2019 obfitował w ciekawe dzieła literackie, o ogólnie rozumianym bieganiu. Jedną z takich pozycji jest książka, przybliżająca nam osobę najbardziej znanego polskiego maratończyka – Henryka Szosta.

Henryk Szost „Rekordzista”

Książka ta w największym skrócie jest biografią Henryka Szosta. Nie znajdziecie tu opisu treningów, diety ale przybliża nam jego życie i karierę biegową (od najmłodszych lat aż do czasów współczesnych).

Całość podzielona jest na rozdziały (wydarzenia), będące kluczowymi momentami w życiu maratończyka. One są osią książki i chronologicznie przenoszą nas przez kolejne etapy rozwoju Henryka.
Ciekawy zabiegiem są dodane momentami opowieści osób (
znajomych, rodziny, trenerów), które uczestniczyły w opisywanych zdarzeniach, czy po prostu znają biegacza. Ich punkt widzenia jest świetnym uzupełnieniem historii jak i pozwala spojrzeć na akcję z innej perspektywy.
Dodatkowo mamy trochę zdjęć i tabel z zajmowanymi miejscami.

Skoro sam mistrz pożyczył, to wypadałoby pobiec dobrze 🙂

Książkę tą , kupiłem trochę z przypadku. Przy okazji jednego z biegów była okazja odebrać ją osobiście, przy czym autor składał na niej autograf. Wziąłem więc, chwilkę poleżała i w momencie jak zacząłem ją czytać to … pochłonąłem ją momentalnie. Czyta się naprawdę świetnie. Opisy są barwne, nie ma dłużyzn. Mimo (a może właśnie dlatego), że opisuje się tu dużo „normalnego” życia historia wciąga, chce się wiedzieć co było dalej.
Mi personalnie bardzo się podobała i uważam, że warto ją przeczytać. Sporo inspiracji można znaleźć dla siebie 🙂 Polecam.

Zaczynam 2020

Nie no, tak źle to nie jest. Nowy rok zaczął się sporo wcześniej i o dziwo fakt ten odnotowałem 🙂 Ułożyłem sobie (w głowie) również plany startowe na 2020 bo wiadomo, jak to biegać a planów nie mieć 🙂
Będzie to ciekawy rok. Imprezowo – może nie, bo kalendarz biegowy układam dość typowo . Będą w nim praktycznie wszystkie moje stałe punkty programu, ale chcę powrócić do paru imprez, które biegłem sporo lat temu. Ot, taki powrót do przeszłości.
Ciekawy rok ma być przede wszystkim z powodu próby połączenia „wody z ogniem” czyli pogodzenia mojego trenowania z zawodami, do których w.w. trening raczej średnio nadaje. Czemu tak uważam to napiszę niżej.
W każdym razie uważam, że może to być interesujące połączenie. Trudne, nie wróżące sukcesu, ale kto wie co przyniesie los 🙂

W skrócie założenia roczno-treningowe są zaś takie:

Zawody:
1. Maraton w Jelczu-Laskowicach – maj (o ile będzie :)),
2. Nocny Bieg Szerszenia – czerwiec,
3. Półmaraton Wałbrzych – sierpień,
4. Bieg Pustelnika, Bieg w Twardogórze – wrzesień,
5. Bieg Niepodległości Świerki i Półmaraton Górski Orzeł w Sokolcu – listopad
6. Jak będzie chęć i zapał to pobiegnę City Trail we Wrocławiu w końcówce roku. To już tak dla przyjemności 🙂

Trening:
Zbyt szerokie mam tu przemyślenia by rozpisywać się dokładniej. W telegraficznym skrócie, trening będzie zorientowany na maraton. Chcę go poprowadzić nietypowo, bo o ile maraton ma być płaski to biegać chcę głównie „terenowo i górsko”. W sumie tak jak do tej pory – sporo terenu pod Oleśnicą a weekendy to Góry Sowie.
Dodatkowo sporo będzie w tym roku roweru no i tych nieszczęsnych ćwiczeń ogólnorozwojowych 🙂

A czemu to ma służyć i dlaczego tak?

Przez lata swojego biegania udało mi się dość dobrze poznać swoje możliwości. Wiem, jakie są moje mocne i słabe strony.
Moją największą słabość upatruję w braku diety (a co za tym idzie tragicznej wadze) i „olewaniu” wszystkiego tego co może pomóc w lepszym i łatwiejszym osiąganiu celów biegowych. Mam tu na myśli np. zerową ilość ćwiczeń ogólnorozwojowych, „głupie” trenowanie (np. brak długich wybiegań tak gdzie są one potrzebne). Te rzeczy powodują, że nie jestem zadowolony ze swoich postępów i wiem, że mam ogromne rezerwy, do których nawet nie sięgam.
Z drugiej strony najmocniejszą moją cechą jest systematyczność i upartość w dążeniu do celu (kiedy ten cel mam jasno określony).

Wiedząc powyższe wybrałem na swój główny cel w pierwszej połówce roku – maraton. Ma to być maraton w Jelczu-Laskowicach. Z reguły odbywa się on na początku maja. No chyba, że go w tym roku nie zrobią jak pisałem wyżej 🙂 🙂
Maraton (dla mnie) uważam za bardzo rozwojowy. Jako osoba cięższa i starsza raczej nie mam szans na szybki progres skupiając się teraz tylko na krótkich dystansach. Prędzej skończyło by to się jakąś kontuzją.
Przygotowania do maratonu zaś ładnie „oddają” i pozwalają stopniowo poprawiać się na wszystkich dystansach. Trening teoretycznie może być lżejszy bo bazował będę na sile i zwiększeniu kilometrażu. Przy takim bieganiu (wiem z poprzednich lat), w którymś momencie rusza mi ładnie w dół masa. Jeśli ogarnę w końcu i dietę efekty mogą być piorunujące.

Powiem uczciwie, że na maratonie nie spodziewam się sukcesu. To chyba jednak za szybko (tylko ~3 miesiące z teraźniejszej, słabej formy) by osiągnąć spektakularny czas. „Terenowe” bieganie jest też pewną niewiadomą w przełożeniu na asfalt. Finalnie, w maju jest też ryzyko, że będzie gorąco.
W świetle tego – gdyby złamał 4 godziny byłbym bardzo zadowolony. Chodzi jednak bardziej o wdrożenie się do reżimu treningowego, rozkręcenie maszyny 🙂 Na lepsze efekty liczę w drugiej połowie roku kiedy to więcej mam 10 km i 21 km.

A jak będzie to zobaczymy 🙂 Ostatnio niewiele piszę o swoim bieganiu/trenowaniu, ten projekt będzie świetną okazją by na bieżąco, trochę więcej popatrzyć czy mogę jeszcze dobrze biegać.

Kalenji Run Active Grip

W końcówce zeszłego roku, trochę z konieczności (bo podczas mojego urlopu w Górach Sowich przyszła zima i śnieg) zacząłem rozglądać się za butami, które:
– z jednej strony zapewnią mi lepsze trzymanie drogi,
– z drugiej nie będą hardcorowymi terenówkami,
– da się je kupić/przymierzyć szybko i na miejscu,
– nie będą drogie (cena około 100-150 zł, lepiej jak najtaniej).

Przy takim zestawie wymagań wybór i rozwiązanie problemu z reguły jest jedno – należało udać się do Decathlonu 🙂

Jak postanowiłem, tak zrobiłem. W sklepie owym zaś zakupiłem model Kalenji Run Active Grip. Czy spełnił on moje wymagania? Zapraszam do czytania. Punkty analizujemy od tyłu 🙂

Run Active Grip w niebiesko-żółtej odsłonie.

– nie będą drogie (cena około 100-150 zł, lepiej jak najtaniej). Założenie spełnione.
Wstępną analizę co by mi się podobało dokonałem przez internet. Po prawdzie, liczyłem, iż da się takie buty kupić jeszcze taniej (bliżej 50-70 PLN) ale aż tak dobrze nie ma. „Trailowe” buty jednak kosztują trochę więcej. Wybrany przeze mnie model na tą chwilę ceniony jest na 119,99 zł. W wybranym przeze mnie kolorze buty były jednak przecenione na 99 zł (końcówka serii).

– da się je kupić/przymierzyć szybko i na miejscu. Założenie spełnione.
Tu wiele do napisania nie ma. W mojej okolicy szczęśliwie Decathlony są. Po przejechaniu 25 km mogłem już buszować między półkami. Na czasie i odbiorze osobistym zależało mi bo to jednak urlop 🙂 Buty chciałem na już, na teraz i czekanie aż ktoś wyśle nie wchodziło w grę.

– z drugiej nie będą hardcorowymi terenówkami. Założenie spełnione.
Warunek ten wydawał mi się zasadny z następujących powodów. Po pierwsze naprawdę dobre i terenowe buty za 100zł nie występują. Dać trzeba z 200-300 (lub więcej). Po drugie w trailowych butach nie biega się zbyt rewelacyjnie po asfalcie. Jeśli jednak biega się rewelacyjnie 🙂 to niestety buty takie dość szybko się zużywają. Biegać zaś zamierzam w nich najczęściej tylko po asfalcie. Dziurawym miejscami, popękanym, przede wszystkim zaś pokrytym śniegiem, chlapą pośniegową, wodą po roztopach czy piaskiem którym posypywana była droga. Jeśli skręcę w las to będzie tam zaś twarda, ubita nawierzchnia ziemna. Błotko jak się pojawi to nie takie by się w nim utopić.

Podeszwa z dwu kolorowej gumy (za producentem – 60% guma, 40 % EVA

– z jednej strony zapewnią mi lepsze trzymanie drogi. Założenie spełnione.
Ten punkt wynika z powyższego 🙂 Opisałem tam po czym chcę biegać. Niestety asfaltowe buty Adidasa jakie mam (na weekendowe bieganie po Górach Sowich) nie nadają się zupełnie na zimowe warunki. Mają zbyt śliską podeszwę by ryzykować wywrotkę. Już na mokrym asfalcie czasem czuję stresik, a w śniegu, lodzie to bym chyba nie ogarnął 🙂

Wypostki nie są wielkie (3 mm) ale robotę robią.

Cóż, jak widać z powyższego wszystkie punkty spełnione czyli but idealny 🙂 No dobra, idealnie dobrany do wymagań a sprawujący się poprawnie.

Kalenji wykonane są dobrze. Nie jest to może ekstraliga ale wyglądają ładnie i nie mają niedoróbek. Kolory stonowane, na gorszą pogodę jak znalazł. Nie widać po nich specjalnie zabrudzeń, zachlapań.
Dobrze się je ubiera, są wygodne. Rozmiarowo wziąłem tym razem 46. W sumie myślę, że i 45 dało by radę. W grubszej skarpetce jest ok, w cienkiej czuję za dużo luzu. Trzeba trochę mocniej dociągnąć sznurówki.
Active Grip to but z gatunku lżejszych, bez gigantycznej amortyzacji. Odbieram je (wiadomo nowe jeszcze) jako sztywniejsze. Podeszwa ma swoją grubość izoluje od jakichś kamieni, patyczków. Przez swoją lekkość Kalenji są jednak wygodne, nie mam tu odczucia walki z jakimiś klockami na nogach. Od razu można powiedzieć się polubiliśmy, nie trzeba było okresu na dotarcie 🙂
Najważniejszą sprawą było wiadomo trzymanie podłoża. Tu jest zgodnie z oczekiwaniami. Dobrze 🙂 But dużo lepiej trzyma się zimowej drogi niż moje asfaltówki. Świeży, nieubity śnieg nie jest im straszny. Lekka chlapa, woda też nie podnoszą włosów ze strachu. Oczywiście bądźmy realistami. Na ubitym śniegu, lodzie przejechać się można. Nie ta liga, cudów nie oczekujmy.
Lekki teren w jaki wbiegałem na treningach też nie był im straszny. Dobrze mi się biegło po piasku, rozmiękłej ziemi. Ale uwaga – w błocie po kolana pewnie można przejść w surferski ślizg.
Trwałość jest jeszcze niewiadoma. Do tej pory zrobiłem w nich jakieś 30-40 km. Uszkodzeń brak.

Widok od góry. Klasyka butów biegowych w sumie, nie ma tu jakichś udziwnień..

Kończąc już opis, dostałem to co potrzebowałem. But na lekkie warunki terenowe, tani a solidny. Ze swojego zakupu jestem zadowolony.

XIAOMI AMAZFIT STRATOS 3 – CZĘŚĆ 4

Niewiele się zmieniło w moim postrzeganiu Stratosa 3 – dalej jestem zadowolony z jego używania. Tym razem nie będzie więc opisu a zdjęcia, prezentujące jak widać na jego ekranie w różnych warunkach. Wszystkie wykonane komórką, bez lampy błyskowej.
Nie komentuję, niech przemówią obrazki 🙂

Na poczatek – słoneczny dzień (cienie na ekranie to mój telefon :)).

Widok aktywności przy słonecznym dniu.

Warunki domowo-biurowe. Sztuczne oświetlenie o sporej jasności.

Przy sztucznym świetle też nie ma problemów z odczytem

Dom. Sztuczne oświetlenie (słabe) + odpalone podświetlenie tarczy.

Włączone podświetlenie zegarka.

Dom. Sztuczne oświetlenie (słabe). Bez podświetlenia.

Przy małej ilości światła ciężko już odczytać wszystko z tarczy Stratosa. Godzina dalej jednak widzialna.

Trening w nocy. Tarcza zegarka oświetlona czołówką. Fota tragiczna ale chodzi o to jak widać a nie o artyzm 🙂

Noc, ale jest ok. Czołówka pozwala czytać dane na zegarku bez najmniejszych problemów.

Rechargeable Led Headlamp 609-2

Mimo, że życie coraz częściej uczy mnie, że nie warto ryzykować to ciężko całkiem wygasić żyłkę hazardzisty 🙂
Nie tak dawno temu spacerując po wałbrzyskiej giełdzie zobaczyłem i zakupiłem kolejną czołówkę. Dwadzieścia kilka PLN nie majątek, a nowa zabawka może ucieszyć 🙂
Kupiłem chiński produkt, do którego ciężko nawet znaleźć jakąś konkretną nazwę. Okazuje się jednak, że tanie nie zawsze znaczy złe, co postaram się opisać poniżej.

Żeby nie było, iż jest to jakiś „biały kruk” jak dobrze poszukacie w necie to myślę, że spokojnie traficie na takie lampki.
Na jednej ze stron wynalazłem nawet nazwę kodową tego ustrojstwa – NCV-CVAIA-LT410.

Specyfikacja techniczna (po angielsku, pobrana z netu i trochę uzupełniona przeze mnie). Myślę, że nie ma jednak problemu z odczytaniem.

General
Material: ABS+PC
Lens: optical PS Shuo lens
LED: 1x 5W xpe White LED, 2x Red LEDs
Maximum range: up to 200 meters
Brightness: 160 lumens
Battery: 1200 mAh (BL-5C)
Lighting time: white led full brightness at 4 hours, economic light to be over 30 hours
charging time: 6 hours with usb port
Waterproof grade: IPx4

Dimensions
Main Product Dimensions: 65x47x35 mm (L x W x D)
Weight: 70-79g *w necie podają 70g, w instrukcji 79g. Mi z pomiaru wyszło 76g

Opakowanie zewnętrzne.

Lampka zapakowana jest w szare, kartonowe pudełeczko, na którym oprócz rysunku czołówki znajdziemy też ikonki jej najważniejszych funkcji/możliwości.
Zawartość opakowanie nie kryje nic niezwykłego – czołówka z paskiem, kabel USB i instrukcja obsługi (po angielsku).

Zawartość kartonika 🙂

Obsługa lampki jest dość intuicyjna. Nikt raczej nie powinien mieć problemu z używaniem, nawet jeśli nie zada sobie trudu czytania (ale warto do niej zajrzeć bo jest tam opisany specjalny tryb – sensitive-control mode).
Lewy przycisk (patrząc od tyłu urządzenia) służy do włączania głównej diody. Prawy to włącznik dwóch, czerwonych diód. Przez tryby przechodzi się cyklicznie. W przypadku białej diody jest to – 100% mocy – Tryb ekonomiczny – wyłączona. Czerwone diody świecą ciągle lub migają.
Oba (białe, czerwone) źródła światła mogą działać równocześnie lub osobno.

Czołówka w całej swoje okazałości

Jak wspomniałem czołówka ma jeszcze tryb – sensitive. Moim zdaniem jest to bardzo pożyteczne udogodnienie.
Uaktywniamy go trzymając wciśnięty przez 3 sekundy lewy przycisk urządzenia. Polega ono zaś na tym, że przesuwając ręką z odległości około 15 cm przed lampą gasimy światło. Kolejne przesunięcie włącza je z powrotem. Działa to dużo szybciej niż klikanie na włącznik (i przechodzenie przez wszystkie tryby), no i jest dużo wygodniejsze w czasie biegu (przyciski mają swój opór i nieraz miałem kłopot by je wymacać i wcisnąć kiedy biegłem).

Włączniki obu rodzajów diód
Front
Regulacja pochylenia

Wykonanie całości nie budzi jakichś większych zastrzeżeń. Nic nie odpadło, przyciski działają, regulacja pochylenia trzyma tam gdzie ustawimy, pasek nie odpina się. Jest więc ok.
Nie testowałem tego urządzenia w jakichś hardcorowych warunkach ale jak na bieżącą zimę – lekkie, minusowe temperatury, wilgoć, mgły to nie szkodziło jej to. Nie ma zapoceń, wilgoci w środku.
Akumulator wytrzymuje te 4 godziny świecenia (tyle podaje instrukcja). Wydaje mi się, że pociągnął by spokojnie i więcej, ale uczciwie powiem, nie próbowałem. Szkoda mi było zmarnować ewentualny trening gdyby mi się rozładowała w czasie biegu.
Co warto jeszcze zauważyć to fakt, że akumulator jest wymienialny. Gdyby stracił pojemność to po prostu otwieramy klapkę i możemy włożyć już nową baterię BL-5C.

Odczuciowo, lampa jest dobra ale nie genialna.
Przez swój kształt umieścić trzeba ją płasko na czole. U mnie wychodzi to dość nisko nad oczami i trochę mnie denerwuje. Jak przesunę ją zbyt mocno w górę to z kolei zaczyna się chwiać w czasie biegu. Trochę szkoda też, nie ma w niej dodatkowego paska, który przechodzi przez środek głowy – jest tylko standardowy, po obwodzie.

Świecimy – blisko, dalej i najdalej

Urządzenie, jak widać na zdjęciach generuje światło „dzielone” – w środku mocny, jasny, skupiony punkt i szerszy okrąg (już mniej jasny). Nie jest to mój ulubiony rodzaj ale nie powoduje to wielkiego dyskomfortu. Widać gdzie biegnę, po chwili przyzwyczajam się do takiej wiązki światła. Odpowiednio sterując pochylenie można sobie ustawić tak jak lubimy – czy bliżej pod nogi, czy oświetlanie dalszego terenu.

Być może z załączonych zdjęć nie wygląda to rewelacyjnie ale ilość światła wystarcza. W „moim” lesie nie mam kłopotu z wyczajeniem przeszkód, gałęzi czy dołków.
Ja wolę świecić sobie bliżej pod nogi ale i fani doświetlenia dali (by z wyprzedzeniem zobaczyć ewentualne przeszkody) będą zadowoleni.

10 metrów przed nami

Powyższa fotka pokazuje oświetlenie szlabanu z odległości 10 metrów. Jest on oświetlony ostrym środkiem, słabszy okrąg zaś doświetla nam otoczenie bliżej nas. Da się świecić i dalej (pewnie deklarowane przez producenta wartości w warunkach laboratoryjnych są osiągalne) ale na dobrą widoczność na 200 m to już bym nie liczył.

Jak na wydane pieniądze to powiem krótko, że warto. Nie jest to mistrzostwo świata ale świeci, nie popsuło się i to co ważne jest ekonomicznie (zwłaszcza w kontekście kupowania baterii alkalicznych, potrzebnych np. do opisywanego jakiś czas temu Kodaka).

Po okręgu

Moje bieganie prowadzi po sinusoidzie. A może po okręgu? A najlepiej po sinusoidowanym okręgu 🙂

Statystyka 2019. Kilometraż tygodniowy, tygodniowa ilość treningów biegowych i waga

Wspinam się mozolnie na kolejną górkę, widać szczyt, już na nim jestem by za chwilę zacząć opadać w dół. Droga w dół dobija, zniechęca ale uparty jestem więc dalej prę w przód. Kolejna górka, kolejny krok w przód…. Finalnie zaś ląduję w punkcie wyjścia. Jak zawsze w dole by mozolnie zacząć kolejną drogę. Każdy kolejny szczyt jest jednak trudniejszy, coraz słabiej drze się do przodu…

Taki był ten rok. Wiem dlaczego (a może i nie?) ale niewiele robię by to zmienić. Tyle lat te same błędy, tyle razy niefartowne sytuacje… Ciężko mieć do kogoś pretensje skoro sam tak decyduję.

Pobiegałem już co chciałem, byłem na zawodach, na których być chciałem. Dalsza turystyka mnie nie kręci – jechanie w inny kraj by pobiec to nie dla mnie. I kasy szkoda (nie ma) i czasu.
W głuchą noc przemierzać górskie ścieżki to już też nie. Cóż to da, skoro meta daleko, a limit czasu ku końcowi zmierza.
Szybszy niż wiatr nie będę 🙂 Lata lecą, kilogramy stoją. Od lat biegam źle. Trenuję? Nie, biegam tylko, lecz ciągle nie tak jak należy. Strach mi towarzyszy na starcie, że znów zabrakło czasu, kilometrów, za gorąco, za zimno. I znów nie tak będzie na mecie…

Cóż widać tak musi być. Chciałbym, by 2020 był jakimś przełomem ale chyba nie stanie się nic niezwykłego. Stoję na starcie a widzę już metę. Niestety bez zadowolenia z pokonanego wyścigu.
Oby chociaż w ten kolejny, 8 już rok tej wytrwałości nie zabrakło by mozolnie piąć się pod górę…