Idzie nowe (rowerowe)

Pasje mają to do siebie, że wydaje się na nie kasę 🙂

Długi czas broniłem się przed przesadnym inwestowaniem w rowery. Popatrzyć na karbonowe cuda z wymyślnymi systemami oczywiście miło 🙂 ale jakoś nie trafia do mnie fakt, że można wydać na taki pojazd tyle co za dobry samochód. Podobnie jak jego części składowe – kurcze… rowerowa opona kosztuje tyle co samochodowa! A inne cuda jeszcze więcej. Po co to? Te rowery które miałem w zupełności mi wystarczały. Jak to mówi się po „handlarsku” – jeżdżą, hamują, skręcają 😉

No ale… przyszedł moment, że w końcu trochę się złamałem i uznałem, że chyba jednak czas na coś nowszego.
Najważniejszym powodem była … moja Żona, która zajarana jazdą zainwestowała w siebie dużo wcześniej 🙂 Nie mogę powiedzieć by moje rowery przy jej nie jeździły tylko … w sumie jak jechała obok na swoim 29″ (koła) wypasie to wyglądałem na 26″ trochę jak na psie 🙂 🙂

Cóż 🙂 widać względy estetyczne też są ważne 🙂

Z tego powodu wskoczyłem na poziom cen z jedynką z przodu (uspokajam zer jest trzy a nie więcej) i wiek sprzętu koło 7 lat a nie 20. Kupiłem więc takie cudo – Merida Big Nine 40 🙂

To nie jest jeszcze żaden kosmos – klasycznie 3×9 no ale koła 29″, tarczowe, hydrauliczne hamulce. Wygląda też w miarę „dzisiejszo” i liczę, że będę zadowolony. Czy na pewno? To oczywiście okaże się za jakiś czas 🙂

Pas nawadniający Nathan TrailMix Plus

Nathan TrailMix Plus Hydration Belt

W swojej karierze biegowej miałem już okazję wypróbować paru różnych „akcesorii nawadniających”. Do tej pory tam gdzie potrzebowałem rozwiązań pro (w mojej ocenie) brałem zawsze plecaczek/kamizelkę biegową (z bukłakiem czy softflaskami). Na jakieś krótkie dystanse ratowałem się buteleczką trzymaną w ręku. Pasy nawadniające owszem miałem ale coś do tej pory mnie nie porwały.

Tytułowy pas kupiłem całkowitym przypadkiem na giełdzie różności 🙂 Porwał mnie ładnym wyglądem i niską cenę. Patrząc teraz na stronę producenta widzę, że nie jest to wcale tak tanie akcesorium (regularna cena to około 200-250 zł) więc tym bardziej uznałem, że muszę go przetestować 🙂 Dodatkowym motywatorem był fakt, że używany ostatnio plecak potrafi paskami „rysować” mi koszulki. Jest mi ich trochę szkoda więc czemu nie spróbować czegoś nowego?

Wygląd pasa to oczywiście rzecz względna ale mi się podoba. Ostre, wyraźne zestawienia kolorów. Fajne logo na kieszonce jak i kształt bidonów. Robi to robotę i nie ma co ukrywać wygląda dużo fajniej od marketowych wynalazków.

Do jakości wykonania nie można się w żaden sposób przyczepić. OK, nie mam go jeszcze jakoś długo ale treningów zrobiłem z nim przynajmniej 4, po każdym był prany i nic złego się z nim nie dzieje.

Co zapewnia nam pas Nathana?

W dużym skrócie – mamy 2 bidony o pojemności około 250-300 ml. Z tyłu torebka która ma jedną kieszeń zapinaną na zamek i jedną na rzep. Z boków pasa są sznureczki zaciskowe dzięki którym można na nim powiesić 4 żele.

Sam pas wykonany jest ze sztywnego materiału (nie rozciąga się) i zapina się go na solidną klamrę. Oznacza to oczywiście, że musimy paski ustawić pod swoją sylwetkę. W czasie bieganie trzyma się, nie rozluźnia ale nie będę ukrywał – przy kolejnym założeniu raczej dociągi pasków trzeba poprawiać.

Świetną sprawą jest z pewnością system mocowania bidonów. Jest to taka plastikowa „klatka” z elastyczną taśmą w środku (która zapobiega wypadnięciu flaszeczki). Mega prosto się te butelki wkłada i wyciąga w czasie treningu. Idzie to intuicyjnie, łatwo trafić i oczywiście nie ma problemu że coś trzeba poluźniać, dociągać, macać rękami gdzie w ogóle to jest.

Same buteleczki wykonane są również solidnie. Jak widać mają szerokie ustniki z zaworem push-pull. Podciągamy ustnik w górę i po prostu zasysamy wodę. Nie trzeba nic zagryzać, zaginać. Woda leci dobrze, dość lekko. Może na samym końcu jest troszkę gorzej. Od środka korek ma gumową uszczelkę czyli nic nie powinno nam kapać, wylewać się.

Kieszonka tylna nie jest jakoś przesadnie wielka ale telefon, klucze tam wejdą.

A jak z wygodą biegu? Szczerze to zaskoczyłem się na plus. W pierwszej chwili oczywiście czujemy, że mamy coś na sobie. Bardzo szybko idzie się do tego przyzwyczaić i nie przeszkadza. Jak wspominałem wcześniej nie opada, nie skacze jakoś przesadnie. Dwie butelki + równe rozłożenie masy robi robotę. Nie jest wcale jakoś gorzej w porównaniu do kamizelki biegowej.

Nie jestem przesadnie wybrednym testerem ale uczciwie powiem, że pas mi pasuje. Lekki, wygodny, solidnie wykonany. Tam gdzie nie potrzebujemy zabrać dużo dodatkowego ładunku (np. kurtka czy ciuchy na zmianę) może być to całkiem ciekawa alternatywa. Trochę żałuję, że dopiero teraz skusiłem się na wypróbowanie takiego rozwiązania.

Maratońskie przygotowania – 03/2024

Po totalnie nieudanym lutym, w marcu można powiedzieć, że zaświeciła dla mnie (delikatnie) gwiazdka nadziei 🙂

Po analizie swojej formy, pozostałego do maratonu czasu uznałem, że spróbuję skupić się na trzech aspektach:
– zbudowanie chociaż podstawowej, powtarzalnej wytrzymałości biegowej. Mam tu na myśli regularne, spokojne bieganie i z każdym tygodniem delikatne zwiększanie dystansu. Uznałem, że będę dokładał po 1-2 km do każdego tygodnia. Trochę bałem się wrzucać w treningi jednego longa i resztę krótszych biegów więc podjąłem decyzję by każdy trening był taki sam. Nie jest to może zbyt efektywne ale obawiałem się, że po długim biegu będę zmęczony i kolejne 3 treningi będą „oszukane/słabe”. Wolę być przygotowany nawet na krótszy dystans ale w sposób powtarzalny a nie dłuższy a dokonywany wysiłkiem woli :),
– zróżnicowany rozwój „formy ogólnej” czyli rower, spacery, ćwiczenia w domu,
– zrzucenie wagi ile się da ale w sposób bezpieczny, nie rzutujący na zdrowie, siłę potrzebną do trenowania.

O dziwo udało mi się sumiennie przepracować cały miesiąc. Regularnie wychodziłem na swoje bieganie i faktycznie co tydzień po ten jeden km dokładałem – do trzech treningów, pierwszy był zawsze mniejszy (taki jak w poprzednim tygodniu).
Kiedy pierwszy raz od bardzo dawna zrobiłem 10 km podczas biegu naprawdę mega mnie to podbudowało! Poczułem, że jeszcze jestem w stanie coś przebieg i nie powiem dało mi to sporego motywacyjnego kopa. Oczywiście to nie gwarantuje sukcesu maratońskiego ale dla mnie było naprawdę ważne.
Treningi biegowe bardzo mocno wsparłem rowerem. Czasem myślę, że nawet za mocno ale jednak nie mam ochoty żonie odmawiać i wolę z nią pojeździć 🙂
Oprócz tego udało mi się faktycznie regularnie ćwiczyć w domu. Tu przyznam się potrzebuję więcej silnej woli bo po ciężkim dniu (bieganie, rower itp.) trochę mi się już nie chce i nieraz oszukuję 🙂 Albo tylko trochę pomacham hantelkami albo odpuszczam. Muszę się bardzo pilnować żebym nie zrezygnował całkiem 🙂

Patrząc na numerki wyszło to tak:
Bieganie: 106 km (wzrost w sumie 100% względem lutego)
Rower: 437 km
Spacery: 16,1 km
Waga: -2.5 km względem startu. Dobrze, ale dalej jednak dużo za dużo 🙁

Na tą chwilę jest w miarę ok. W kwietniu będę kontynuował powyższą strategię. Jeśli nic po drodze się nie spieprzy przed samym maratonem powinienem być w stanie przebieg około 14-15 km (4x w tygodniu). Myślę, że pozwoli to dociągnąć przynajmniej do połówki a później to się zobaczy 🙂