XXVIII Międzynarodowy Bieg Uliczny w Twardogórze (2022)

Mamy wrzesień to i pobiegane w Twardogórze było.

Tym razem niedziela powitała biegaczy chłodem i opadami deszczu. To dość rzadkie tutaj i miałem zagwozdkę jak się ubrać. Po namyśle zdecydowałem się na opcję lekko (krótki rękaw i spodenki) z dodatkami ocieplającymi (rękawki z Decathlonu + getry Jomy). Przed biegiem za przyjemnie nie było ale podczas samych zawodów sprawdziło się to całkiem, całkiem.
Brak słońca spowodował również, że odpuściłem dźwiganie bidonów z wodą.

Na trasie zawodów

Chłodniejsza pogoda i lepszy trening ostatnimi czasy o dziwo chyba pomogły mi w biegu. Utrzymałem dość dobrą dyspozycję cały czas, nie notując jakichś kryzysów, problemów. Tegoroczna trasa nie zmieniła się chyba nic w porównaniu z poprzednią więc widzę, że poprawiłem swój czas o prawie 7minut. Tym razem wykręciłem 00:53.22 (rok temu ponad godzina).
Dalej daje to miejsce w ogonie stawki 🙂 – 64 miejsce z 76 ale progres jest.
Jeśli nic „nie zdechnie” liczę, że na przyszły rok uda się wrócić do lepszej formy sportowej.

No i meta.

Po biegu poczekaliśmy z małżonką na losowanie nagród. Wysiłek biegowy został osłodzony pięknym żelazkiem 🙂 🙂 Nie jest to może mój ulubiony sprzęt AGD ale i tak miło coś wygrać.

Fajnie. Takie spędzenie niedzieli miłe jest memu sercu więc standardowo za rok postaram się stawić w Twardogórze 🙂

Z kronikarskiego obowiązku informuję, że bieg organizacyjnie się nie popsuł. Wszystko było tam gdzie trzeba, sprawnie i szybko.
Przy okazji zawody sportowe łączone są z ekopiknikiem więc na rynku było trochę stoisk z ekologicznymi rzeczami, promocją tras rowerowych dolnego śląska (pobrałem sam parę fajnych map) i jeszcze paroma innymi interesującymi sprawami dla dzieci i dorosłych. Polecam odwiedzić.

Adidas Duramo SL

Mało piszę ostatnio o bieganiu ale co uważniejsi czytelnicy chyba zauważą, że coś tam jednak biegam 🙂

Nawarstwiło mi się przez ten czas sporo niezrealizowanych opisów sprzętu i nie wiem czy nawet jest już sens pisać (jak to u mnie) o starociach 🙂

Skoro jednak zakupiłem z okazji Półmaratonu Wałbrzyskiego nowe buty to chociaż się nimi trochę pochwalę.

Oj dawno nie kupowałem nowych butów do biegania. Te co mam, są wszystkie w sumie w całkiem dobrej formie (nie rozłażą się itp.) ale miałem wrażenie, że nie będą idealne na dłuższy bieg przy mojej słabej dyspozycji. Bałem się, są zbyt minimalistyczne (mała amortyzacja, drop), uklepane itp. więc gdy przeglądając co tam na wyprzedażach widać ,moja uwaga padła na tytułowe Adidasy to zakupiłem.

Adidas Duramo SL

Adidas Duramo SL to prosty i tani (w miarę) model buta. Nie ma żadnych skomplikowanych systemów, ot jest to but dla mniej wymagających (może zaczynających przygodę z bieganiem?) sportowców amatorów.

Bezpieczny zestaw kolorów, nie pobrudzi się za szybko.

Opisów tego buta trochę w sieci znajdziecie to nie będę wyważał otwartych drzwi. Napiszę tylko, że:
– nauczony doświadczeniem rozmiarowym z Adidasami (gdzie z reguły 45 są na mnie zbyt mocno dopasowane) wziąłem 46 2/3. Szkoda, że nie ma samego 46 bo ten jest minimalnie za duży. Sznurówkami da się to jednak skorygować i biega mi się dobrze. Po nodze nie lata, nie uciska przy tym wcale. Pasuje 🙂
– but jest bardzo podobny do innych tanich adidasów jakie miałem w przeszłości. Przede wszystkim solidnie wykonany, nie ma niedoróbek, skaz. Poza tym – podobny drop, podobna elastyczność, przewiewny. Podeszwa, która przy mokrym asfalcie sprawie wrażenie mniejszego trzymania ale jednak trzyma ok (nie ślizgam się, nie wywaliłem :)).

Bieżnik raczej na asfalt.

Podsumowując więc. Zakup jest udany, jestem z nich zadowolony. Na półmaratonie nie uraziły mnie z żadnej strony, nie zepsuły się nigdzie (ale na to jeszcze za wcześnie) czyli – jak nie macie pomysł co kupić sobie na start to może Adidasy?

Ostre Koło – Radio Wrocław (11.09.2022)

Po wakacyjnej przerwie, wraz z moją Żonką zdecydowaliśmy, że wybierzemy się na jeszcze jedną wycieczkę z Radiem Wrocław.

Tym razem wyprawa startowała z Domu nad Wodospadem w Międzygórzu.

Jak można było się domyślić (po miejscu) i tym razem czekała nas górska jazda po single tracku 🙂

Nie jest to już może dla nas taka nowość ale zawsze jedzie się fajnie. Techniczne trasy, sporo pod górkę a bonusowo zjazdy na których można poczuć trochę adrenaliny. Wszystko to zachęca by wybrać się i trochę rowerem pokręcić 🙂

Przy okazji wycieczka ta była też treningiem przed solidnym wyzwaniem, jakie szykujemy sobie na koniec września. Nie będę jeszcze zdradzał co to będzie, zapraszam do czytania/oglądania po 25/09 🙂

Weekendowa pogoda nie zachęcała niestety do jazdy. Od rana padało. Zmokłem zakładając rowery na dach auta. Później pojawiło się niby małe okienko pogodowe ale cóż… na wycieczce w większości lało 🙂

Nie zrażeni tymi przeszkadzajkami zjawiliśmy się w Domu pod Wodospadem gdzie była już większość uczestników. Widzę, że klaruje się powoli stała ekipa jeżdżąca na te wycieczki bo parę osób już kojarzę. Fajnie, zawsze to raźniej z osobami, które się zna 🙂

Jak zwykle jedzą…

Śniadanko było wyśmienite, później przy kawie posłuchaliśmy jakie ciekawostki przygotowali dla nas organizatorzy. Tym razem miał to być około 8 km po Pętli pod Śnieżnikiem.

Odprawa przed wycieczką 🙂
Ekipa w komplecie. Zaraz ruszamy.

By niepotrzebnie nie tłuc się przez miasto, podjechaliśmy na parking pod skocznią i tam nastąpiło rozładowanie rowerów, przygotowanie się i start.

Pętla pod Śnieżnikiem nie była tak mocna jak trasa z ostatniego Ostrego Koła. Oczywiście techniczna ale przewyższenia nie zabijały 🙂 Jechało się dość dobrze mimo deszczu, który zaczął dość solidnie padać.

Około 4 km w górę minęło szybciutko i … okazuje się, że to już punkt w którym zjeżdżamy w dół albo wybieramy kolejną trasę. Trochę mało… Okazuje się, że podobne przemyślenia miała większa połowa uczestników i postanowiliśmy, że lecimy dalej – tym razem już sami, na Pętlę Ostoja, która ma około 14 km. Prowadzący poinformował nas, że na tej pętli nie ma wielkich przewyższeń i spokojnie damy radę. Tak 🙂 Zapomniał tylko wspomnieć, że na trasie jest kilka momentów z wielką ilością korzeni, czy też prowadzących nad przepaścią 😉 Po deszczu trochę strach było tam jechać i nie będę ukrywał coś tam się prowadziło.
Tu wtrącę jeszcze małą uwagę co do trasy. W paru momentach jechało się momentami po szutrowych drogach leśnych. Trochę powinno się ulepszyć na nich oznakowanie singletracka bo było dość mylne. Nie do końca było wiadomo gdzie skręcić. No ale jakoś daliśmy radę.

Wraz z moją Żoną stanowiliśmy ogon tej wyprawy (bo jeździć potrafimy długo ale niekoniecznie szybko). Górscy wyjadacze polecieli szybciej do przodu ale (co należy docenić) w kilku miejscach na nas czekali tak, że większość trasy pokonaliśmy razem. Dzięki! 🙂

Z całej wyprawy szczególnie polecam zjazd z Pętli pod Śnieżnikiem. Był w miarę szeroki, wysypany ubitym żwirkiem i świetny technicznie. Zjeżdżało się szybko, były zakręty, hopki. Mega, polecam nawet mniej wprawnym rowerzystom.
A co podobało się mniej? Przy samiutkiej trasie rosło mnóstwo grzybów. I to jakich wielkich! Moja małżonka strasznie przeżywała, że nie ma koszyka 🙂 🙂 🙂

Na sam koniec, kiedy już z mozołem pakowałem rowery na dach auta to złapało mnie oberwanie chmury 🙂 Rany, jak podczas jazdy tak nie zmokłem to tu, po paru minutach zlało mnie dokumentnie. Ups 🙂 W każdym razie niedzielny czas minął bardzo fajnie i wszystkim polecam wyprawy z Radiem Wrocław.