Archiwa tagu: Trening

Maraton, maraton i po maratonie

A przynajmniej chwilowo.

Jak wspominałem ostatnio, na koniec lutego miałem podjąć decyzję co z majowym startem w Jelczu.

Luty nie poszedł zbyt dobrze. Przez cały miesiąc udało mi się zrobić 107 km. Widać przy tym moją słabą kondycję fizyczno-psychiczną. Większość biegów wymęczona. Niezbyt mi się chciało pokonywać dłuższe dystanse a jak już jakiś dokonałem to mocno mnie męczył. Dopiero pod koniec miesiąca zanotowałem lekki postęp mobilizując się do dłuższego biegania (treningi po 8-10 km).

Nie ma co się jednak oszukiwać. Z takimi zaległościami nie warto porywać się na maraton. Przepisałem się na połówkę i będę prowadził przygotowania do niej.

Jeżeli nie nastąpią jakieś nieprzewidziane problemy to półmaraton w maju (Jelcz Laskowice) będzie takim wstępnym sprawdzianem co mi wyszło z przygotowań a później we wrześniu postaram się pobiec trochę szybciej (Wałbrzych). Finalnie z maratonem zmierzę się w październiku w Dębnie.

O ja cię… maratońskie przygotowania 2025

O ja cię… za każdym razem wydaje mi się, że jestem już na dnie formy, chęci i za każdym razem okazuje się, że ciągle może być gorzej :/

Narodzona w końcu zeszłego roku chęć przebiegnięcia maratonu jakoś specjalnie nie została poparta solidną pracą. Albo może trochę inaczej – wydawało mi się, że muszę spokojnie i powoli rozkręcić się przed solidnymi treningami. No i minął grudzień, minął styczeń a ja rozkręcam się dalej. Fajnie, tylko czasu do maja jak zwykle zrobiło się mało.

Maraton okazał się za to być już potwierdzonym – 1 maja 2025 (Jelcz-Laskowice).

Na obecną chwilę sytuacja wygląda tak (pominę rower i spacery chociaż one trochę wspomagają całokształt):

Październik 2024 – 87,3 km
Listopad 2024 – 88,1
Grudzień 2024 – 87,1 km
Styczeń 2025 – 103 km

Mało 🙁 Wszystkie te biegi były raczej z zakresu 5-10 km, przy czym tych bliżej piątki było oczywiście przewaga. Mały plusik to fakt, że sporo biegam po lesie, górkach więc wysiłek jest troszkę większy niż na asfalcie.
Powoduje to jednak, że robione (coraz częściej teraz) biegi po 10 km idą mi jak po grudzie. Niby przebiegnę ale po czuję, że mocno dały mi w kość.

Przy tym wszystkim największym problemem jest jednak fakt, iż zapuściłem się wagowo. W ciągu dnia jakaś marna dieta, wieczorem dożeram słodkim i osiągnięte przed grudniem 93 kg trzymają się mnie i nie chcą puścić 🙁 Pierwszy raz w swojej karierze będę musiał chyba pochylić się nad sensowniejszą dietą bo coś samymi treningami chyba się nie ogarnę.

No i tak… 3 miesiące zostały a ja jestem na poziomie 100 km/miesiąc. Dylemat mam co z sobą począć? Odpuścić? Walczyć?
Wzrost treningu o 50 km na miesiąc brzmi dość ryzykownie. Boję się, że posypię się całkiem (a i tak co trochę czuję jak nie achillesa, to kolana, czy biodro). Z drugiej strony jak będę dodawał sobie z 20 km na miesiąc to już teraz wiadomo, że maratonu z tego nie pobiegnę.

Nie widzę dobrego wyjścia z tej sytuacji no może takie, że maj pobiegnę na zaliczenie a na jesień poszukam sobie imprezy, do której uda mi się dobić z właściwą formą.

Na sam koniec by osłodzić sobie gorycz porażki 🙂 i trochę pokazać, że coś jednak robię (nie biegowo) to pochwalę się, że wziąłem się za domowe treningi siłowe – 4 x w tygodniu.
Nie są to typowo kulturystyczne ćwiczenia ale takie bardziej ogólnorozwojowe sesje nakierowane na rozruszanie się, wyjście z wieloletniego nic nie robienia. Ciężary mniejsze, więcej powtórzeń. Kurcze… jak tak człowiek zacznie coś nowego to tak elegancko idzie na początku 🙂 Forma rośnie, plecy mniej bolą. Klata, biceps rosną. Fajnie 🙂

DrWitt Power Gel

DrWitt – żele energetyczne

O odżywianiu przy okazji biegania napisano już chyba wszystko, nie będę się więc silił na jakieś naukowe wywody 🙂 Mi pasują, nie szkodzą raczej 😉 więc na okazje biegów dłuższych zawsze staram się coś kupić.

Od pewnego czasu zauważyłem, że marka DrWitt (kojarząca się kiedyś głownie z sokami ) weszła bardziej w segment sportowy. Dostępne są napoje izotoniczne, napoje witaminowe jak i tytułowe żele.

Zachęcony niewielką ceną kupiłem kiedyś parę na próbę i powiem, że jestem nimi pozytywnie zaskoczony.

Przyjemną dla mnie niespodzianką jest ich konsystencja. Są to żele bardziej płynne, można je przyjmować w sumie bez popijania wodą. To duży plus. Nie zapychają a i można by zaryzykować tezę, że jakieś dodatkowe nawodnienie jest to w czasie biegu. Taka forma z pewnością zmniejsza także ewentualny dyskomfort trawienny. Nie powinniśmy mieć uczucia ciężkości, guli na żołądku.

Smaki jakie próbowałem to wiśnia i mango. Oba ok (dla mnie), przyswajam je i żadnych dyskomfortów nie miałem.

Co do składu, właściwości – pozostawiam to już Waszej ocenie. Na zdjęciu widać ile czego mają. Jak ktoś chce to musi porównać ze stosowanymi przez siebie produktami.

Żele dostępne są w niektórych marketach (ja kupiłem w Aldi). Są również i na allegro. Cena około 3 zł za 100gr opakowanie. W pakietach trochę taniej.

Polecam więc obadać samemu może będzie to ciekawa alternatywa i dla Was.

Maratońskie przygotowania – 04/2024

Ostatni miesiąc przygotowań (piękne słowo) do maratonu już za mną. Gdyby rozpatrywać kwiecień jako odrębną jednostkę to powiedziałbym, że szło całkiem, całkiem. Analiza całościowa przygotowań jest jednak dalej na minus i nie ma co ukrywać jestem zwyczajowo niezadowolony, zdołowany i pełen wątpliwości w sens przedsięwzięcia.

Bieganie: 175 km
Rower: 441 km
Spacery: 5.5 km

Średnio mi się chce ubierać to w jakieś słowa bo pewnie skończę narzekając ale trudno, niech będzie.

Kwiecień udało mi się przepracować porządnie. „Autorski” plan powolnego zwiększania obciążeń udał się w 100%. Pod koniec miesiąca robiłem już biegi po 15 km i nie były robione ostatkiem sił. Raczej w sposób powtarzalny.

Fajnie wchodził mi też rower co widać po kilometrażu. Korzyść z tego jednak tylko taka, że waga troszkę lepiej schodziła niż z samego biegania.

Spacerów omawiał nie będę. Chodzę trochę więcej ale raczej nie rejestruję tych aktywności. Te 5km to przy okazji jakiejś rodzinnej wycieczki.

No a przechodząc do narzekania 🙂

Od 15 km do maratonu i tak dość daleko. Znam się dobrze i nie nastawiam na nic innego niż bieg ~20 km a później pewnie walka by iść jak najmniej / jak najszybciej 🙂

Jak jeszcze zrobi się gorąco (a zrobi na pewno) to kto wie czy nie poskłada mnie jeszcze szybciej. Tegoroczna aura nie dała dużo szans zaadaptowania się do wyższych temperatur. Zimno, zimno … je… łup 😉 i upały.

Waga – tragiczna w dalszym ciągu 🙁 Przystopowało mnie na około 92 kg (ledwie ze 3 zrzuciłem od początku). Ależ zły na siebie za to jestem – upatrywałem w tym pewną szansę. Jakbym zszedł do tych osiemdziesięciu kilku kg to nawet przy marnym treningu biegło by się całkiem inaczej. No ale nie mogę i koniec :/ Codziennie wieczorem mam jakiś kryzys i się objadam dużo za dużo. Wiem, że źle robię ale coś ciężko głowę przekonać by się ogarnąć.

Motywacja siada mi też do ćwiczeń, coraz mniej ich w tygodniu. W dniu biegowe to rozumiem, że zmęczenie nie pomaga ale w resztę? To też chyba słaba psychika,

Na sam koniec zostawiłem sobie jakiś problem z kolanem. Z niczego (bo siedząc w robocie) zacząłem czuć lewe. Szczęśliwie nie w sposób krytyczny. Smarowanie, rozruszanie w domu i w sumie da się żyć. Liczę, że przejdzie.

I tak… W biegu oczywiście pobiegnę nastawiając się na najgorsze. Może chociaż porażka tym razem nie będzie boleć aż tak. Okaże się za parę dni.

Długofalowo muszę jednak przemyśleć swoje życie bo takie zabawy bardziej mnie wkurzają ostatnio niż cieszą. Strasznie bym chciał jeszcze coś konkretnego pobiegać – wymyślam sobie ciekawe/ciężkie cele. Przed/po każdym jestem jednak coraz bardziej zdołowany a nie o to chodzi.

No dobra 🙂 Zobaczymy jak maraton, a może nastąpi jakiś cud? 🙂

Maratońskie przygotowania – 03/2024

Po totalnie nieudanym lutym, w marcu można powiedzieć, że zaświeciła dla mnie (delikatnie) gwiazdka nadziei 🙂

Po analizie swojej formy, pozostałego do maratonu czasu uznałem, że spróbuję skupić się na trzech aspektach:
– zbudowanie chociaż podstawowej, powtarzalnej wytrzymałości biegowej. Mam tu na myśli regularne, spokojne bieganie i z każdym tygodniem delikatne zwiększanie dystansu. Uznałem, że będę dokładał po 1-2 km do każdego tygodnia. Trochę bałem się wrzucać w treningi jednego longa i resztę krótszych biegów więc podjąłem decyzję by każdy trening był taki sam. Nie jest to może zbyt efektywne ale obawiałem się, że po długim biegu będę zmęczony i kolejne 3 treningi będą „oszukane/słabe”. Wolę być przygotowany nawet na krótszy dystans ale w sposób powtarzalny a nie dłuższy a dokonywany wysiłkiem woli :),
– zróżnicowany rozwój „formy ogólnej” czyli rower, spacery, ćwiczenia w domu,
– zrzucenie wagi ile się da ale w sposób bezpieczny, nie rzutujący na zdrowie, siłę potrzebną do trenowania.

O dziwo udało mi się sumiennie przepracować cały miesiąc. Regularnie wychodziłem na swoje bieganie i faktycznie co tydzień po ten jeden km dokładałem – do trzech treningów, pierwszy był zawsze mniejszy (taki jak w poprzednim tygodniu).
Kiedy pierwszy raz od bardzo dawna zrobiłem 10 km podczas biegu naprawdę mega mnie to podbudowało! Poczułem, że jeszcze jestem w stanie coś przebieg i nie powiem dało mi to sporego motywacyjnego kopa. Oczywiście to nie gwarantuje sukcesu maratońskiego ale dla mnie było naprawdę ważne.
Treningi biegowe bardzo mocno wsparłem rowerem. Czasem myślę, że nawet za mocno ale jednak nie mam ochoty żonie odmawiać i wolę z nią pojeździć 🙂
Oprócz tego udało mi się faktycznie regularnie ćwiczyć w domu. Tu przyznam się potrzebuję więcej silnej woli bo po ciężkim dniu (bieganie, rower itp.) trochę mi się już nie chce i nieraz oszukuję 🙂 Albo tylko trochę pomacham hantelkami albo odpuszczam. Muszę się bardzo pilnować żebym nie zrezygnował całkiem 🙂

Patrząc na numerki wyszło to tak:
Bieganie: 106 km (wzrost w sumie 100% względem lutego)
Rower: 437 km
Spacery: 16,1 km
Waga: -2.5 km względem startu. Dobrze, ale dalej jednak dużo za dużo 🙁

Na tą chwilę jest w miarę ok. W kwietniu będę kontynuował powyższą strategię. Jeśli nic po drodze się nie spieprzy przed samym maratonem powinienem być w stanie przebieg około 14-15 km (4x w tygodniu). Myślę, że pozwoli to dociągnąć przynajmniej do połówki a później to się zobaczy 🙂


Maratońskie przygotowania – 02/2024

Mocno narzekałem na swoją dyspozycję w początku maratońskich przygotowań. Boję się trochę tak napisać (bo jeszcze się okaże, że da się gorzej) ale w lutym poziom niefartu osiągnął chyba swoją kulminację.

Biegałem w kratkę i tyle co nic. Co trafił się akceptowalny tydzień to w kolejnym masakra. W sumie odpadły mi dwa pełne tygodnie, a kolejny trzeci był taki sobie.

Pierwszy niefart to zasygnalizowane w poprzednim raporcie problemy z achillesem. W głupiej sytuacji – w łazience ściągając skarpetkę, szarpnąłem za nią mocno wyginając nogę (można by powiedzieć ściskając go). Wystarczyło to, że coś sobie naciągnąłem. Bolał mnie i zastosowałem sprawdzony sposób biegaczy – przerwę i może samo przejdzie. Samo przeszło ale tydzień wypadł.
Taka mała dygresja – zdarzenie to z pewnością nie jest winą skarpetki 😉 a pewnie mojego zapuszczenia, pospinania i marnej kondycji ogólnej.

Oczywiście w kolejnym tygodniu nie szalałem, wolno rozkręcałem się po kilka kilometrów a tu niestety kolejny pech. Syn przyciągnął jakieś choróbsko ze szkoły w piątek. Jemu oczywiście prawie nic nie było a ja po kilku dniach umierałem. We wtorek zrobiłem jeszcze bieg czując gardło. Później mnie połamało, spływało z zatok, kaszel i o żadnym bieganiu mowy nie było. Przeszło mi w sumie dopiero gdzieś po tygodniu ale w sumie do tej pory odczuwam dyskomfort. Niby nic nie boli ale spływa dalej z zatok, słabszy jestem w dalszym ciągu.

Statystyki miesięczne mówią, że:
Bieg: 53,8 km
Spacery: 17,6 km
Rower: 63,5 km

Jedynymi dobrymi zdarzeniami w lutym był fakt, iż:
– zacząłem codziennie ćwiczyć (w domu) i udało mi się to zachować do tej pory. Na ten moment ćwiczenia takie bardziej na rozruszanie zastanego latami organizmu (strasznie byłem zapuszczony) ale widzę już powoli pozytywne zmiany i postaram się tego nie zmarnować,
– udało się z wagi jakiś 1 kg zejść.

Cóż. Miesiąc temu czułem, że znów maraton będzie stracony i myślę, że już teraz można to potwierdzić. Zdaję sobie sprawę, że nie działa to dobrze motywacyjnie ale też trzeba być realistami. Przez 2 miesiące z poziomu 50-100 km ja nie dam rady się do niego dobrze przygotować. Szkoda, ale może będzie motywacja by za rok znów spróbować.

Na ten moment zaś próbuję przeanalizować jaką strategię treningową na kolejne miesiące przyjąć – czy ciągnąć przygotowania wg pierwotnego planu czy też może spróbować coś nietypowego. Tylko co?

Maratońskie przygotowania 2023/24 – start

Jak już wspominałem, w maju chciałbym pobiec w 50 Dębno Maraton. Plan zakładał przygotowania, realizowane wg podobnego schematu, jak rok temu.
Grudzień miał znów być miesiącem rozruchowym, a od stycznia już jazda z treningiem 🙂
Bazując na ubiegłorocznych przygotowaniach miałem obawy, iż zakończy się to podobnie jak w 2023. Forma będzie taka sobie i przebiegnę go raczej „turystycznie”. Mam ciągle jakieś tam ambicje, po głowie chodziła mi więc myśl, że może jednak docisnąć mocniej. Trochę bardziej dołożyć kilometrów, trochę szybciej, może diety i ćwiczeń przypilnować w końcu…

Będę szczery – idzie bardzo źle 🙁

Po pierwsze i najważniejsze – Zastrajkowała mi coś głowa. Nie chce mi się „poważniej” biegać. Mam tu na myśli fakt, że wychodziłem te 4 razy w tygodni ale zadowalałem się truchcikiem na 5, 8 km. Zawsze był jakiś wykręt. A to zmęczony, a to rozruch, mocniej będzie na kolejnym treningu, pogoda nie ta…

Po drugie – biegało mi się tak sobie nawet na tych marnych dystansach. Jak poleciałem ciut dłużej to później zmęczony, nogi bolą. Kontuzje też mnie trochę łapały w głupich sytuacjach. Zmieniałem koło w aucie, poderwałem się z kucków – w kolanie coś chrupło. Szarpałem się w łazience ze skarpetką – jak nogę zgiąłem to myślałem, że achilles mi się urwał! Ufff.. nadwyrężyłem tylko bo pracował jednak. Dwa dni go czułem ale przeszło.
Dumałem trochę czemu i chciałem zrzucić to trochę na wiek (48 lat już :)) ale swoje zrozumiałem jak wlazłem na wagę. 95 kg się ma.

No masakra. Jestem w pupie. Zmarnowanego czasu mnóstwo i to nie koniec. Zadbać muszę najpierw o siebie (ogólnie). W lutym więc nie będę się porywał na mocniejsze treningi. Oznacza to, że zostanie mi jakieś 2 miesiące – marzec, kwiecień. Cóż, wynik jest już chyba przesądzony no ale może jakieś światło nadziei dla mnie zaświeci.

Cyferki zaś wyglądały tak:

Grudzień 2023
Bieganie: 77,2 km
Rower: 44 km
Spacery: 23,4 km

Styczeń 2023
Bieganie: 106 km
Rower: 47,3 km
Spacery: 46,1 km

Latarka LED na klatkę piersiową

Sezon biegania z lampkami LED już od jakiegoś czasu trwa w najlepsze. Wiadomo, krótki dzień wymusza konieczność doświetlania sobie drogi.

Mam już parę tych budżetowych lampek w swoim posiadaniu i w sumie żadnej kolejnej nie potrzebuję. Magiczne słowo „przecena” i fakt, że takiego rodzaju jeszcze nie miałem skusiło mnie jednak do wydania kilkunastu złotych 🙂 Taka jak tu prezentowana, w regularnej cenie kosztowała w markecie Aldi 39 zł.

Poniżej chciałem podać tylko kilka swoich odczuć (plusy i minusy) co do takiej lampy. Nie będę tu przepisywać danych technicznych. Kto ciekawy zerknie na zdjęcia tam pisze jak daleko, mocno świeci i jakie opcje ma.

No to startujemy.

Lampka ta ma 2 źródła światła. Przednia dioda zasilana jest 3 bateriami AAA. Drugie źródło to mniejsza, czerwona dioda, którą mamy na plecach. Ona zasilana jest zegarkowymi bateriami CR.
Całość, nie jest jakoś mocno prądożerna. Baterii nie wymieniałem a treningów już wpadło całkiem sporo.

Oba LED-y zamocowane są na 2 paskach. Pierwszym opasujemy tułów, a drugi stabilizujący to szelka, przekładana przez ramię. Paski można oczywiście regulować. Raczej się trzymają, nie puszczają same z siebie. Minusem jest jednak fakt, że lampki są zakładane na te paski przez takie plastikowe szlufki z dziurką. Powoduje to, że czasem potrafią się wysunąć (zwłaszcza gdy szarpiemy się z tym zakładając) . Trzeba uważać by ich nie zgubić. Ale… jak mamy je już dobrze założone to nic złego się z nimi nie dzieje. Trochę z tym już biegałem i na szczęście mam dalej obie 🙂

W czasie biegu szybko idzie się przyzwyczaić do tych pasków, lampka nie przeszkadza.

Przyciski włączające światło są dobrze umieszczone, wykonane z lekko świecącego w ciemności tworzywa. Nie ma problemu by to obsługiwać w czasie chodu, biegu. Mówię tu oczywiście o przedniej. Tylną, raczej trzeba odpalać przed założeniem no chyba, że ktoś ma gumowe ręce i szósty zmysł gdzie ona na plecach jest 🙂

Lampka ma dużo możliwości regulowania strumienia świetlnego (to plus). Przednia ma 3 stopnie regulacji jasności, światło migające i czujnik włączania/gaszenia przez zbliżenie ręki. Dodatkowo soczewką można kręcić co powoduje regulacje snopa światła. Może być wąski-daleki i szerszy ale bliższy (duży okrąg). Jest też regulacja góra-dół. Tylny LED oferuje światło ciągłe i migające.

Światło samo z siebie jest dość mocne, da się z tym trenować ale… strasznie telepie się we wszystkie strony (minus). Czemu? Podczas biegu wykonujemy lekkie ruchy skrętne tułowia. Przy uderzeniu o ziemię jest też ruch góra-dół. Dodatkowo nie pomaga fakt, że baterie mieszczą się w jednej obudowie z soczewką i diodą, całość jest dość pękata, wystająca do przodu i jeszcze bardziej podatna na telepanie. W mojej ocenie lampki mocowane na głowie raczej latają mniej.

Podsumowując. Pomysł dobry. Wyposażenie i możliwości dobre. Komfort używania jeśli chodzi o „montaż”na siebie i strumień świetlny dobry. Jeśli chodzi o „jakość” świecenia – dla mnie słabo (wstrząsy). Mi to telepanie strasznie przeszkadza i nie wyobrażam sobie biegać tylko z nią. Do chodzenia jak najbardziej. Do biegu nie 🙁 Z w.w. powodu używam jej w sumie jako sygnalizacji dla kierowców, że biegnę i takie światło pomocniczo-rezerwowe. A właściwe doświetlenie realizuje czołówką.

Podsumowanie Lipiec + Sierpień 2023

Kurcze, już się bałem, że ciężko będzie mi podsumować miniony okres ale miła niespodzianka 🙂 W końcu, łatwo w apce Suunto uzyskać dane za okres miesiąca. 2 kliknięcia i jest 🙂 Utwierdza mnie to w przekonaniu, że zakup zegarka był dobrym krokiem.

Lipiec 2023
Bieg: 114 km
Rower: 565 km
Chodzenie: 15.3 km

Sierpien 2023
Bieg: 71 km
Rower: 545 km
Chodzenie: 20.7 km

No a wracając na ziemię. Nie ma co tu wymyślać – nie chciało mi się biegać ostatnie 2 miesiące. Najpierw, po Śnieżce był odpoczynek, później okres rowerowo-urlopowy i tak jakoś zleciało. Głowa zadecydowała by się nie męczyć 🙂

 Owszem, jak to u mnie starałem się biegać dość regularnie (3-4 razy na tydzień) ale dystanse siadły dokumentnie. Truchtałem po 5-10 km i to tyle. Sporo było w zamian roweru. Wraz z rodziną kręciliśmy długie wycieczki po Dolnym Śląsku. Polecam tu stronę:

https://dolnyslaskrowerem.pl/

Trasy fajne, dobrze poprowadzone (przynajmniej te z Ziemi Kłodzkiej). Wrzucę niedługo na swoją stronę coś więcej o tych jazdach + zdjęcia, to może ktoś zechce odwiedzić nasz rejon.

Biegowo, cóż wielkiego pożytku z tego nie będzie. Forma jeśli jakaś po maratonie/Śnieżce była to przepadała. Niemniej nie chcę ogłosić porażki sezonu dlatego coś tam jeszcze chciałbym w tym roku powalczyć.

Na początek września miałem w planach Półmaraton Wałbrzych ale zbulwersowało mnie wpisowe (ponad 100 zł do zapłacenia). Długo myślałem czy mi nie szkoda i finalnie dałem sobie spokój. Biegałem tu już tyle razy, Toyoty nigdy nie wygrałem. W połączeniu z aktualnie marną formą nie miało to sensu.

Z zaskoczenia wystartuję jednak 10/09 w Biegu Koguta (Oława). Firma moje zmontowała ekipę biegową, opłaciła start to czemu nie. Zobaczę na co mnie stać aktualnie.

Na bazie tego postaram się wypaść dobrze w kolejnym biegu, który lubię czyli w Twardogórze (tydzień później). Chciałbym pobiec szybko (na swoje możliwości) żeby nie wylądować całkiem w ogonie 🙂

 Czy się uda, zobaczymy.

Na koniec sezonu zaś chodzi mi po głowie Półmaraton Górski Orzeł. Tu by wypadało się jednak sprężyć i solidny trening dokonać. Niby mam wszelkie warunki ku temu – co tydzień jestem w Górach Sowich. Nic tylko biegać, biegać … zobaczymy 🙂

Ciężko…

Coś się zebrać do solidnego biegania. Czy to zniechęcenie po marnym maratonie, czy zmęczenie rygorem treningowym ? A może marne warunki pogodowe (bo albo upały albo deszcze)? Sam w sumie nie wiem.
Tak samo ciężko się zebrać do prób spisania tego co udało się dokonać w poprzednich tygodniach więc jak nie spróbuję teraz to później może już być katastrofa generalna 🙂

Maj zamknąłem całościowo takimi liczbami:
Bieganie: 141,5 km
Rower: 461,97 km
Spacery: 24,87 km

Jak widać był to miesiąc zdecydowanie rowerowy. Po maratonie potrzebowałem trochę regeneracji, nie chciało mi się biegać mimo tego, że mam zaplanowane zawody w czerwcu, lipcu. Wcześniej planowałem zresztą dłuższe jazdy rowerowe (Rowerowe Sowie, Kaszubska marszruta) jakiś sens w tym chyba był.

Ogólnie, za sprawą nacisków szanownej małżonki dość mocno wkręciłem się w rower 🙂 Żeby nasze wyprawy miały dodatkowe emocje dokonaliśmy nawet upgradu sprzętu. Mimo, że teraz na topie elektryki to … kupiliśmy sobie rowery szosowe. No dobra, dla „emerytów” jak my 😉 to szosy na emeryturze czyli po konwersji na fitnesowe dokładniej.
Ja wypatrzyłem pięknego Gianta TCR Compact Expert Series, a jej w sumie jeszcze fajniejszego Koga Miyata Gents Lux.

Giant TCR
Koga Miyata

Cóż, teraz nie pozostaje nic innego niż nawijać kilometry szosy na koła 🙂

Czerwiec jest jeszcze w toku ale patrząc na tygodnie, to działo się tak:

Tydzień 22 (tylko dni czerwca)
Bieg: 16,37 km
Rower: 55,53 km
Spacer: 2,71 km

Tydzień 23
Bieg: 8,37
Rower: 152,64 km
Spacer: 13,1 km

Tydzień 24
Bieg: 32,6 km
Rower: 56,76 km
Spacer: 1.98 km

Tydzień 25
Bieg: 35,31km
Rower: 71,48 km
Spacer: 4,17 km

Rowerowanie utrzymało mi się do końca tygodnia 23, kiedy to uznałem, iż wystarczy obijania, pora przypomnieć sobie jak się biega. W planach był powrót do zwyczajowych czterech treningów na tydzień ale pogoda, jakieś nieplanowane obowiązki spowodowały, iż w każdym tygodniu biegałem tylko po 3 razy.
Wszystko były to spokojne biegi, mające znów wprowadzić mnie w rygor treningowy.
Mimo marnego (w mojej ocenie) kilometrażu wyszły z tego nawet całkiem fajne rzeczy co opiszę w kolejnym poście 🙂