Się chyba zaczął bo nic się nie chce, człowiek życie swoje za to przemyśliwa 🙂 Porażki widzi, sukcesów nie…
Nawarstwiło mi się ostatnio sporo różnych spraw materialnych. To trzeba spłacić, to naprawić kasy więc nigdy dość.
Doszło przy tym do mnie, że za bardzo „weszło” mi zbieractwo. To potrzebne, to się przyda, użyję i tak kupuję, kupuję… Jak coś mnie zainteresuje to od razu chciałbym mieć wszystko. A gdy już mam to stop 🙁 Nie używam a stoi latami w domu.
Zorganizowałem więc wielką wyprzedaż różności na olx. I miejsca się zrobiło więcej i kasy odzyskałem na to co pilniejsze 🙂
Przy tej okazji bez większego żalu pozbyłem się też biegowego Suunto Verticala. Zegarek świetny (naprawdę) ale w sumie po co mi? Nie korzystam z bajerów ani w nim ani w poprzednim Garminie Fenixie. Do tego co biegam wystarczy coś prostego – moje wymogi spełniały już z nawiązką stary Ambit, Spartan (które w domu leżały).
Na ten moment widzę plusy tej decyzji. Trochę zeszło ze mnie ciśnienie, że muszę taki drogi „komputer” biegowy nosić cały dzień na ręce. Bo tętno, bo regeneracja, bo coś tam.. prostszy tego nie ma i mniej mnie boli niepełna sytuacja mojej formy 🙂 Będzie zaś okazja założyć w końcu jakiś normalny zegarek na rękę, nacieszyć się przyjemnością nakręcania, obserwacji wskazóweczek płynnie sunących po tarczy itp. A i może na biegi to wpłynie korzystnie? Skoro baterii starczy na mniej to biegać trzeba szybciej 🙂
No właśnie… biegać. Słabo to idzie. Ten rok to takie przeczekanie. Coś potuptam, co chcę się zebrać do wyzwań (zawody) to mi zawsze się spierdzieli. A to coś naciągnę, a to boli, a to choroba.
Obiecywałem sobie, że sprężę się na listopadowy bieg niepodległości. Zostało 3 tygodnie a praktycznie nie biegam. Najpierw achilles, później coś w stopie, teraz przeziębienie. Nie ma co ściemniać, nie pójdzie dobrze. Szkoda.
No nic. Ponarzekane, na duszy lżej. Może od poniedziałku się uda coś ruszyć znowu? No chyba, ze od stycznia 🙂