Biegowo. A przynajmniej ja. Coś po maratonie ciężko mi było ostro wrócić do biegania i tylko truchtałem. Sporo za to weszło roweru. Był w tym w sumie pewien cel bo na koniec maja wybrałem się na ciekawy rajd rowerowy – Rowerowe Sowie, o którym opowiem w kolejnym wpisie.
Jako, że biegowo nic konkretnego nie trenowałem to podam tylko numerki tygodniowe.
Tydzień 20 / 2023 Bieganie: 34,54 km (3 treningi) Rower: 85,93 km (2 treningi) Chodzenie: 6,27 km (1 spacer)
Tydzień 21 / 2023 Bieganie: 22,15 km (2 treningi) Rower: 148,54 km (2 treningi) Chodzenie: 6,24 km (1 spacer)
Kolejne 2 tygodnie (bieżący i przyszły) będą jeszcze z przewagą roweru ale później biorę się ostro za treningi biegowe. Ostro, bo na początku lipca zmierzę się z górskim bieganiem na Śnieżkę 🙂 Zapisałem się dość dawno na zawody 2 x Śnieżka (w ramach 3x…)więc cóż… wypada zmieścić się chociaż w limitach 🙂
Uwaga – produkt już archiwalny (trochę u mnie przeleżał w szafie) ale czasem to samo (niewiele zmienione) powraca w kolejnej akcji. Ewentualnie może ktoś trafi na jakichś wyprzedażach. Ponieważ okazał się całkiem ciekawy chciałem go pokazać i Wam.
Reklama Aldi
W swojej karierze biegowej miałem (mam) już parę różnych plecaków-kamizelek. W sumie kolejny nie był mi aż tak potrzebny, ale ten z Aldi zaciekawił mnie zwłaszcza tym, że w komplecie były softlaski. Kiedyś ciężko było je kupić, kosztowały drogo a tu proszę – są i to dwa. Z samego tego powodu zakup uważam za okazyjny. Nawet teraz, kiedy softlaski potaniały to ciężko kupić je same za 50 zł. A gdzie plecak 🙂
W każdym razie. Wybrałem model czarno-stalowy z zieloną lamówką.
Widok całości z przodu
Kamizelka jest dość lekka, wykonana ze sztucznych materiałów. Czarny (z którego wykonane są kieszenie przednie) ma fakturę lekko siatkową, rozciągliwą. Baza czyli środek i tył (w stalowym kolorze) jest bardziej sztywna, jednolita i szeleszcząca . Sprawia przy tym wrażenie wodoodpornej.
Siateczka w środku i po 2 kieszonki na ramionach
Sporą różnicą, do innych jakie miałem, jest dość gruba, sztywniejsza, oczkowana siatka wentylacyjna na plecach. Kojarzy mi się to bardziej z plecakami turystycznymi niż bezpośrednio przylegającymi do ciała kamizelkami biegowymi. Nie uważam tego jednak za jakąś wadę. W teorii wentylacja jest. Siateczka też dobrze się do nas dopasowuje i nie przeszkadza.
Plecak zapinany jest za pomocą dwóch pasków z klamrami. Są one sztywne, regulowane przez wydłużanie-skracanie. Da się to ogarnąć, nie luzuje się w czasie biegu ale trochę szkoda, że to nie bardziej elastyczne rozwiązanie. Taśmy, „gumy” jakie np. mam w Dynaficie (opisywanym kiedyś na blogu) to wygodniejszy system.
Z zewnątrz też da się coś umieścić
Wielkim plusem tego plecaczka jest za to system kieszeni przednich. Na każdym ramieniu są dwie. Wyższa służy do włożenia softflaska. Pojemności ~250 ml wchodzą prawie całe. By butelka nie wyleciała, kieszonki można ściągnąć za pomocą gumkowych „zacisków”. Jeśli jednak flask wystaje więcej to można sobie podłapać go za pomocą umieszczonych wyżej rozciągliwych pasków. Powinno pomóc. Przyznaję nie próbowałem ale zastanawiam się czy za ich pomocą nie ustabilizował by i butli 500 ml. Hmmm… Kieszonki niżej są dość głębokie, zachodzące na boki. Pozwalają na włożenie do nich np. po 2 musy 100gr i jeszcze miejsca zostaje. Są więc dość pakowne.
Góra niestety tylko na gumce
Jeśli komuś dalej mało to zostaje nam jeszcze tył. Komora główna sięga aż do dołu. Nie jest dzielona. Nie ma też żadnego zamknięcia od góry – tylko lekki ściągacz. Nie powinno nic wypaść ale jednak trzeba mieć to na uwadze. Na dole plecków jest siateczkowa półeczka i powyżej gumkowe mocowanie. Znaczy to, że można np. umieścić na zewnątrz wiatrówkę albo coś po co planujemy sięgać częściej. Nie trzeba wygrzebywać wszystkiego z komory głównej ryzykując przypadkowe zgubienie. Dobry patent.
Uważam, że pod względem pakowności i wygody sięgania po nasze różności Aldi daje radę bardzo dobrze. Na ostatnie treningi zabieram tylko tą kamizelkę i daje radę. Jest wygodna, nie obciera mnie, nie lata po plecach. Plecy pod nią się pocą ale raczej nie więcej niż w innych plecakach/kamizelkach.
Na koniec. Żeby nie było, iż tylko słodzę to minus jakiś musi być. Niestety zielona lamówka (albo jej krawędź) jest dość sztywna. Zaciągnięte mocniej paski przy ruchu zostawiają ślad na koszulce – mechacą ją delikatnie. Nie na każdej jest to mocno widoczne ale ostrzegam.
Jestem z tego plecaczka bardzo zadowolony. Jak traficie gdzieś to polecam kupić.
Od maratonu minęły dwa tygodnie. Szczerze, czułem się po biegu w miarę dobrze. Nie miałem żadnych mocnych nadwyrężeń, skurczy mięśni i tym podobnych atrakcji. Wiadomo, dzień, dwa nogi bolały ale jakby trzeba szybko wrócić do biegania to pewnie bym dał radę. Czy wróciłem? No nie, zafundowałem sobie psychiczny odpoczynek od trenowania 🙂
Sporo w tym czasie za to pojeździłem rowerem. Owszem elektrycznym ale zawsze to jakieś kręcenie nogami było.
Rodzinna rundka po okolicy. Dla mnie na rozruszanie nóg. Dla mojego syna na przyzwyczajenie tyłka do siodełka (bo na czerwiec planujemy większą wspólną wycieczkę). Strasznie się broni przed jeżdżeniem. Cóż… przyjdzie mu za to odpokutować bo kilometrów będzie trochę więcej 🙂 Ale… po prawdzie to słaba pogoda też była. Zanosiło się na deszcz więc wróciliśmy szybciej niż było to planowane.
Na finisz majowego weekendu wybraliśmy się w okolice Stawów Milickich. Piękny obszar i jak ktoś nie był to warto obadać. Zwiedzać można je na piechotę, rowerami. Tras rowerowych jest tu zresztą całkiem sporo i to takich pod 50-100 km. Myślę, że można by tam spokojnie zrobić kilkudniowy trip i codziennie widzieć coś innego. My wybraliśmy rundkę trochę w ciemno. Nie nastawiałem się na dystans a na objazd tego co wydawało mi się ciekawe. Ruszyliśmy spod Rudy Milickiej, przez Stawno, groblę przy Stawie Górnym Słonecznym by po objechaniu go udać się do Grabownicy i finalnie na objazd Stawów Krośnickich. Stamtąd wróciliśmy na start, zapakowaliśmy rowery na auto i można było wracać. Zadowolony jestem. Trafiliśmy z pogodą, okolice piękne co widać na paru poniższych zdjęciach.
Skoro jeździło się tak fajnie to czemu tego nie kontynuować? Po robocie zrobiłem rundkę po okolicach Oleśnicy. Nic nowego dla mnie, parę razy już ją objeżdżałem więc główny zamysł jazdy był taki by sprawdzić jak to w końcu jest z baterią w moim elektryku. Ile to on wytrzyma (bo moment, gdy wybiorę się nim do roboty coraz bliżej). Test wyszedł marnie bo… z czterech kropek do pełna zeszła mi tylko jedna 🙂 🙂 Jechałem na najmniejszym wspomaganiu i widzę, że w sumie wtedy raczej polegam na swoich nogach. Jadąc do pracy chciałbym jednak polegać na sile silnika tak by się zmęczyć jak najmniej. Wiem więc, że nic nie wiem 🙂 i kiedyś muszę pokręcić dłużej na silniejszych biegach.
Koniec obijania 🙂 Zebrałem się w sobie i udałem na rozruch biegowy. Niedużo – moja krótka trasa pod górkę i w dół. Biegło się całkiem dobrze. Tylko jak zimno! Ubrałem się na krótko a dzień prawie jak zimowy 🙁
Po biegu zaś rower. Tym razem wymyśliłem trasę ja. A jak ja wymyślę to… ciężko kogoś później obwiniać 🙂 Machnęliśmy rundę przez dwie przełęcze – Sowiogórską i Woliborską. Sporo wspinania, stąd marne tempo. Coś mi w Suunto padło wskazanie wysokości przy tej aktywności – pokazało 0/0. Szkoda, mógł być rekord 🙂 W dalszym ciągu zimno. Pod górę rozgrzewaliśmy się, na zjazdach wiatr zabijał 🙁 Para momentami szła z usta, znaczy blisko zera musiało być. No ale cóż, dystans słuszny. I widoki ładne, w mijanych wioskach ruiny zamku i pałacu. Lubię takie klimaty, jakieś foty powstały.
Za dużo obijania to źle. Bałem się, że waga ruszy w górę a przy okazji coraz ciężej będzie wrócić do treningów więc powróciłem na swoje zwyczajowe, pod oleśnickie asfalty. Bieg spokojny, bez wydziwiania. Przeszkadzał trochę wiatr, temperatury już wyższe (ciepło) no ale maj ma swoje prawa.
W sumie to chciałem zrobić 12 km z jakimś szybszym akcentem ale nie przypasował mi obiad w pracy. Czułem go na żołądku, bałem się, że nie doniosę 🙂 stąd tempo bez szaleństw i decyzja by szybciej odbić w stronę domu.
13/05/2023 Bieg. Dystans: 4,79km, czas:0:24:35, śr. tempo:5,08 min/km, śr. tętno:177 ud/min. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +1/-2 m. Spacer1. Dystans: 7.52km, czas:2:43:59, śr. tempo:21.47 min/km. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +19/-20 m. Spacer2. Nie chce mi się tego już sumować ale kolejne 2.9 km jeszcze we Wrocławiu i Oleśnicy dołożyłem.
Na sobotni ranek wpadł mi udział w Biegu Firmowym. Miałem zakusy, że może koło 23 min? Ale w sumie skąd się ten optymizm bierze to nie wiem 🙂 Wystartowałem owszem ostro ale dość szybko zaczęło się zwalnianie. Kilometry wyszły mi tak: 1 4:35 min/km 2 4:50 min/km 3 5:20 min/km 4 5:39 min/km 5 4:08 min/km (estymacja 5:14) W sumie i tak dobrze, nie ma co narzekać. Warunki do biegu dobre, ciepło ale jeszcze upał nie zabijał (moje szczęście, że biegłem jako pierwszy).
Od wyniku ważniejszy cel ale nasza grupa zajęła miejsce 220 z 1246 (jak dobrze patrzę) czyli nie tak źle 🙂
Przed startem. Zdjęcie pobrane ze strony biegu.
Po biegach zaś – wielkie łażenie! Jako rodowity Wrocławianin uznałem, iż dawno nie kręciłem się po swoim mieście więc trzeba rundkę zrobić. No to poszliśmy rodzinką na spacer od Nadodrza, przez Rynek, Świdnicką, Piłsudzkiego, plac Jana Pawła II, mosty Pomorskie. Przyjemnie, napykałem zdjęć o niczym 🙂 ale może dużo ich tu wrzucał nie będę. Napomknę tylko, że bardzo miłą niespodzianką był fakt, że dalej działa lodziarnia na Cybulskiego (najstarsza we Wrocławiu jak pamiętam)! Ostatni raz w niej byłem chyba z 12 lat a jest 🙂 Lody dalej świetne, niedrogie. I jest dalej promocja która była kiedyś. Jaka, to już wybierzcie się i zobaczcie sami 🙂
NadodrzeRzeźba NawaRenoma
Na koniec dnia jeszcze jakieś chodzenie po Oleśnicy (z okazji Dnia Muzeów). Tu już nogi czułem, dobrze że później można było w domu leżakować 🙂
W niedzielę miało być rowerowo i biegowo. Żonka jednak marudziła by zrobić dużą trasę. Zrobiliśmy i trochę mi się już biegać nie chciało. Odpuściłem. Trudno. Jak nie będzie padać to przyszły tydzień będzie bardziej biegowy.
Jestem trochę w kropce. Z jednej strony wypadałoby dokładnie opisać maratońskie wydarzenie, a może kogoś zainspiruje to do zmierzenia się z królewskim dystansem, zachęci może do tego, konkretnego biegu w Jelczu? Z drugiej po przebiegnięciu kilkudziesięciu różnych zawodów bardzo ciężko wykrzesać z siebie coś odkrywczego. Wstało się wcześnie, zabrało co trzeba no i pobiegło 🙂 Nudne to trochę…
No ale ok, spróbuję 🙂 bo nie wypada po tak długich przygotowaniach spłycić wszystkiego do wyniku. Organizatorom należy się też dobre słowo – przygotowania i bieg mi się podobały.
Historia, teraźniejszość Maraton w Jelczu to bieg organizowany już po raz 19. Przez pandemię były niestety 2 lata przerwy (jak dobrze liczę), ale zapał w organizatorach nie zgasł i jak tylko się dało to wydarzenie potwierdzili. Cieszy mnie to. Nie jest to reguła w dzisiejszych czasach, kiedy to pod pretekstem kosztów, problemów kilka większych imprez całkiem znikło. Nie ma co ukrywać Jelcz to wydarzenie bardziej lokalne. Biegaczy startuje sporo (bo i połówka jest, 10 km jak i nordic walking czy imprezy dla dzieci) ale sznyt jest „małomiasteczkowy”. Czy to źle? Dla mnie nie. Pasja, zaangażowanie organizatorów, wolontariuszy cenniejsze jest niż wypasione pakiety, peacemakerzy, bieg przez centrum metropolii i inne w sumie zbędne ekstrasy. Jak myślę po latach startów, lubię zresztą takie biegi. Nie ciągnie mnie np. by pojechać gdzieś i biec turystycznie. Turystycznie to bym wolał sobie pochodzić, porobić zdjęcia itp. Pochwalę już tu na początku, że bieg zrobiony był dobrze. Trasa wyznaczona bezpiecznie. W porównaniu do 2016r (bo wtedy tu biegłem) wprowadzono lekką modyfikację, która w sumie najbardziej satysfakcjonowała kierowców, zmniejszając korki. O nawadnianie na maratonie dbały 3 punkty oddalone o około 3 km od siebie. Nic na nich nie zabrakło – do końca była woda, izotonik, cola, kubeczki. No i oczywiście jedzenie (banany, czekolada). Wolontariusze radzili sobie całkiem dobrze. Za to wszystko duży plus.
Przezorność podpowiedziała mi, że nie warto będzie jechać po pakiet w dniu zawodów. Lepiej na spokojnie przygotować się w domu i nie stresować odbiorem, kolejkami, korkami itp. Była taka możliwość, biuro zawodów pracowało dzień wcześniej od 18:00 do 20:00. Kolejek nie było, szybciutko załatwiłem co trzeba no i pozostało już stresować się tylko biegiem 🙂 Gdyby kogoś interesowało to w pakiecie była koszulka i baton energetyczny.
Dyspozycja dalsza i bliższa Im bliżej do biegu tym bardziej martwiłem się czy doczekam go w dobrym zdrowiu. Jakoś koło poniedziałku 24/04 wymarzłem w robocie, swoje dołożyło chyba pylenie się jakiegoś zielska i późniejsze dni miałem stres czy mnie coś nie rozłoży (a jakiś taki siąpiący nos był, lekko zaswędziało przy oczach). Szczęśliwie do wydarzenia udało się dotrwać bez negatywnych sensacji. Strategię maratońską obrałem jakoś w ostatnim tygodniu przygotowań, o czym zresztą pisałem. Pogoda, niestety z zaskakującą precyzją, zdążała do przewidywanego słońca i 19 stopni, więc finalnie uznałem, że pobiegnę bliżej 5:40-6:00. Nie da to szans na złamanie 4 ale o ile nic złego się nie wydarzy to może zakręcę się koło swojego rekordu (4:09).
Przed, w trakcie, po Pobudka o 06:00, na śniadanie zwyczajowa bułka z serem. Czasu było sporo, to spokojnie zebrałem ekwipunek, napełniłem soft flaski. Dzięki dobroci mojej Żony 🙂 ustaliliśmy, że po 2 kółkach poda mi 2 żele i nowy bidon tak bym nie musiał dźwigać wszystkiego od początku. Do Jelcza zajechaliśmy trochę za wcześnie bo o 08:00. Żeby nie stać jak kołek pod startem posiedzieliśmy w aucie do 08:20 i dopiero wtedy udaliśmy się na miejsce.
Ludzi już trochę się kręciło. Zrobiłem rozgrzewkę i udałem się w okolice bramy startowej. Wychwycili mnie tu filmowcy i miałem swoje 5 min sławy (wywiad). Z tą sławą to mnie trochę poniosło. Nagadałem się a i tak wycięli większość 🙂 No ale jak ktoś ciekawy to może posłuchać co mówiłem o maratonie (pod koniec filmiku) 😉
Maraton w Jelczu-Laskowicach
No to lecimy. Ruszyłem z dalszych szeregów by się nie podpalić tłumowi.
Szlo to w sumie całkiem dobrze. Międzyczasy z pierwszych 3 kółek wyglądały tak: 1 okrążenie – 01:00:57 (miejsce 85) 2 okrążenie – 02:02:15 (miejsce 83) 3 okrążenie – 03:06:05 (miejsce 78)
Biegło mi się całkiem dobrze. Robiło się wprawdzie coraz cieplej, czuć to już było przy trzecim okrążeniu. W czwartym było już niestety upalnie 🙁 Na trasie wiał też spory wiatr ale … Tak naprawdę ciężko mi w sumie powiedzieć co zawiodło. Powiedziałbym, że bardziej głowa niż mięśnie, pogoda. Maraton dla mnie zaczął i skończył się jakoś koło 33 km. Tętno rosło mi pod ~170, mózg zaczął podpowiadać by kawałek podejść. No i niestety posłuchałem przy punkcie odżywczym. Jak ruszałem do biegu to dawałem radę biec kawałek po ~6:00-06:10 i znów spacer. Niestety, za dużo szedłem, grzebiąc ostatecznie szanse na dobry wynik.
Na mecie pojawiłem się po 04:22:07, zajmując miejsce 83/123.
Cóż. Szkoda trochę, wyszło podobnie jak kilka ostatnich maratonów. Gorzej, że wykonałem tym razem kawał roboty treningowej. Po biegu w miarę łaziłem, nie miałem skurczy ani żadnych dolegliwości. Dzień później wybrałem się nawet na króciutki rower a dawnymi czasy potrafiłem ledwie człapać kilka kolejnych dni.
Zastanawiałem się czego zabrakło tym razem. W 100% nie wiem ale wyszło mi co mogłem zrobić lepiej: – zabrakło jeszcze z 2-3 miesięcy bym przyzwyczaił się do długich dystansów, robił je lżej niż teraz (większość treningów wymęczone było za mocno), – za dużo ważyłem. 90 kg nigdy wcześniej nie miałem przy maratonach, – starszy też już jestem niż te 6-7 lat temu gdy biegałem ostatni raz 42 km.
Po przemyśleniu sprawy wydaje mi się jednak, że nie powinienem oceniać się zbyt surowo. Metę osiągnąłem, zmobilizowałem się do treningów, biegania na czym najbardziej mi zależało. Cele zostały więc spełnione. Uważam, iż jestem teraz w dobrym punkcie startowym by móc przekuć te przygotowania na owocne rezultaty w kolejnych zawodach 2023-2024.
Ostatni tydzień przed maratonem już prawie na finiszu. Został mi wprawdzie jeszcze jeden trening biegowy ale, że majowy weekend nie będzie sprzyjał siedzeniu przed komputerem to napiszę podsumowanie już teraz.
Pierwsze dwa kilometry z powodu układu trasy i wiatru biegło mi się ciężko. Marnie widziałem resztę treningu w tych warunkach, ale trochę się rozkręciłem, poprawiły się warunki terenowo – atmosferyczne i jakoś to szło.
Na majówkę planuję trochę roweru (poza bieganiem) to postanowiłem przetransportować (jadąc na nim) swój jednoślad do rodziców. Tam będzie nasza baza wypadowa na przejażdżki 🙂 Wpadłem na to, że po maratonie może mi się nie chcieć pedałować to bezczelnie zakomunikowałem żonie, iż ja będę podróżował elektrykiem a jej dam mojego górala. Jakoś to przyjęła do wiadomości 🙂 Średni stopień wspomagania więc niewiele się zmęczyłem. Zauważyłem za to niepokojącą rzecz – na tym „biegu” rower prawie od razu rozpędza się pod 19 km i w tej prędkości (19-23) się nim jedzie najlepiej. Yyyy… ale jak zrobić jakbym chciał jechać np. 10-15 km/godz. ??? Chcieliśmy bowiem pojechać nad Milickie Stawy a tam nie będzie zbyt prosto. Nie pasuje tak „grzać” po dziurach 🙂 Chyba pozostaje najmniejsze wspomaganie ale muszę to jeszcze przetestować.
Dumałem co tu wymyślić na ten bieg i finalnie zdecydowałem, że zrobię końcówkę (około 3 km) w mocniejszym tempie. Wyszło tak sobie, trochę mi się nie chciało (niewyspany byłem) więc przyśpieszenie odbyło się z około 5:40 na 5:30 🙂 No ale, przyjmijmy, że było zgodnie z planem 🙂
29/04/2023 Bieg. Dystans: 8-10km, czas: x, śr. tempo: x min/km, śr. tętno: x ud/min. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +x / -x m.
Sobotni bieg (w planach). Myślę, że spokojne tempo, z 8-10 km i wystarczy. UPDATE: dystans: 8,38 km, czas: 0:46:46, tempo: 5:35 min/km, śr. tętno: 156 ud/min
30/04/2023 Rower. Dystans: 10-20 km, czas:x, śr.prędkość: x km/h, śr. tętno: x ud/min. Całkowity wznios/ spadek (trasa) +xm /-x m.
W planach. Jak dopisze pogoda to pewnie troszkę roweru wpadnie w niedzielę. Ale tak delikatnie. I pewnie na elektryku. Żeby się nie zajechać przed samym biegiem 🙂 UPDATE: dystans: 12,33 km, czas: 0:44:53, śr. tętno: 96 ud/min.
STRATEGIA MARATOŃSKA
Zawody już tuż, tuż wypada ułożyć sobie w głowie jak to zrobić najlepiej.
Uczciwie powiem – mam stracha, że zwyczajowo po 20 km wymięknę 🙁 Niby przygotowałem się jak nigdy ale … patrzyłem na historię treningów i bardzo często po longach 2x-30 km pisałem, że szły mi słabo. Wymęczałem je 🙁 Dodatkowo, 9 dyszek wagi i prawie 50 na karku raczej nie pomogą 🙂
Z tego powodu wstępnie, coraz bardziej skłaniam się do biegu zachowawczego w tempie – 5:40-5:55. Te 5:40 to raczej bardzo optymistyczny wariant. Prognozy pogody niestety chyba będą niekorzystne, pokazuje około 18 stopni. Ciągle jest zimno (przymrozki u nas, na dolnym śląsku) a nas sam bieg sieknie gorącem 🙁 Jeżeli faktycznie tyle będzie to pewnie zacznę bliżej 5:55. Ze wszystkich sił pragnę dociągnąć tempo przynajmniej do 30 km. Jak się uda i będą siły to walka do końca. Jak nie to też ale o to by stracić jak najmniej. Zobaczymy 🙂
Sprzętowo pobiegnę na krótko (spodenki, koszulka). Buty – Adidas Ultraboost DNA Prime (opiszę je po biegu). Zabiorę też plecak biegowy gdzie chcę włożyć softflaski i musy owocowe. Liczę na support żony. Biega się 4 okrążenia więc będzie mi podawać co okrążenie coś nowego. Jak nie to trudno, właduję od razu na siebie wszystko (4 żele + 2 softflaski 230ml). Na punktach organizatora będzie żywienie to pewnie coś dodatkowo w siebie wcisnę.
Co się nie na trenowałem to już się nie na trenuję 🙂 Przedostatni tydzień przygotowań miał przebiegać już w kierunku zmniejszania obciążeń treningowych. Luzowanie z pewnością przydatne było mi i z powodu zbyt mocnego tygodnia 15. Szło to chyba w dobrą stronę bo Fenix w kolejnych biegach powoli powrócił do „normalności” i wskazywał dodatnie korzyści treningowe 🙂
Po nauczce z zeszłego tygodnia zwolniłem, starając się trzymać tempo lekko poniżej 06:00. W sumie wyszło bliżej 5:50 ale mam mieszane uczucia co do tego. Biegło mi się tak sobie, nawet te tempo wydawało mi się ciężkawe do zrealizowania w dystansie maratońskim. Muszę jeszcze dobrze przemyśleć te tematy. Lecąc tak całkiem treningowo (czyli bliżej 06:05-06:10) to szału wynikowego nie będzie. Z drugiej strony są szanse na przebiegnięcie w znośnej formie i stylu.
Trening jakościowy. Plan był (na 10 km) biec odcinki : 1 km wolno-1 km szybko (2 pierwsze rozruchowo). Źle coś wliczyłem bo wyszło 12 km i końcówka dwóch kilometrów ciągiem ale w sumie ok: 01km – 6:22 02km – 5:50 03km – 4:59 04km – 5:42 05km – 5:00 06km – 5:51 07km – 5:04 08km – 5:50 09km – 5:07 10km – 5:45 11km – 5:00 12km – 5:01
Odczuciowo biegło mi się dobrze, nie miałem problemów z utrzymaniem tempa. Pierwszy szybki odcinek wydał mi się trochę za mocny, ale skoro kolejne też wpadły podobnie to znaczy, że było to realne do zrobienia.
Górski bieg. Zaplanowaliśmy z Żoną nadrabianie zaległości domowych (wymiana opon, prace ogrodnicze itp.) więc słusznie przewidywałem, że lepiej biec na samym początku dnia niż na końcu. Dobrze zrobiłem, po całym dniu robót nie było już ani czasu ani chęci.
Czułem wiele różnych mięśni po pracach domowych 🙂 Z powodu tego (jak i sprawdzenia, że w sumie przebiegłem trochę „za dużo”) zdecydowałem się na rodzinną wycieczkę rowerową. A bieg późniejszy to tak pro forma.
Ciężki tydzień. Co podbuduję się trochę psychicznie, że idzie mi dobrze coś się musi zepsuć 🙂 Chociaż, zastanawiając się realnie może miewam przebłyski formy a później następuje realna dyspozycja? W każdym razie było tak:
W ramach poświątecznego rozruchu i w miarę ładnej pogody zdecydowaliśmy się z Żoną na rowery, a później na rodzinny spacer. Co się na narzeka moje dziecię, że musi iść to szok (chociaż to i tak nie ta skala jak rower). Ja w jego wieku chyba chętniej łaziłem z rodzicami. Ale może rozrywek było mniej to i się chciało bardziej 🙂
Long przełożony z wtorku bo dzień wcześniej mocno padało. Jakiś niefartowny dzień albo jednak przeceniłem swoje możliwości. 30 km poskładało mnie niemożliwie szybko 🙁 Zrobiło się ciepło, prawie 19 stopni w słońcu (pierwszy raz chyba w tym roku). Wiał też spory wiatr. Nie chcę jednak narzekać na warunki atmosferyczne. W maju, w Jelczu całkiem możliwe, że będzie tak samo. Męczyłem się z tym wiatrem. Do 16 km jeszcze jakoś 5:30 utrzymywałem ale reszta do 20 km już wpadły pod 5:30-5:47 i czułem, że jest źle. Po 20 km wyłączyło mi totalnie prąd. Nie dałem rady biec, praktycznie co kilometr robiłem kawałek spaceru. A jak biegłem to też bliżej 6:30. W nogach coś najbardziej czułem niemoc, tętno aż tak w górę nie poszybowało ale to jakaś taka „maratońska ściana” chyba.
Opierdzielili mnie mądrzejsi za ten bieg (na forum bieganie.pl Jak ktoś nie czytał nigdy, to warto czasem zajrzeć po cenne wskazówki treningowe). Po części się zgadzam z uwagami, po części mam swoje jakieś przemyślenia więc je tu przekleję
To miał być ostatni tak długi bieg przed maratonem. Zrobiony bo:
chciałem upewnić się, że daję radę przebiec kolejny raz 30 km. Wtedy do końca maratonu zostaje już tyle, że musi się udać 🙂 Do dystansów 30 km dochodziłem bardzo spokojnie i wypada (po mojemu), że dopiero teraz byłem gotowy na ich cykliczne bieganie. Nie czuję bym miał wrodzony talent do biegu stąd potrzebuję potwierdzenia w głowie, że jestem gotowy na takie wyzwanie. W przeszłości, przygotowując się do maratonów zawsze zawaliłem długie wybiegania i zawsze się to mściło. Robiłem te 20-25km i był koniec.
tempo maratońskie na złamanie 4 godzin (3:59) to 5:39. Ostatnio przebiegłem tak tylko 20 km a pozostaje jeszcze kolejne 20, w których zawsze (kiedyś) szło mi słabo. Stąd chciałem potwierdzić swoją dyspozycję czy faktycznie mam szanse na łamanie 4.00 Co do tempa – ~5:30 to nie aż tak rozbieżnie od 5:39. Wiadomo, że nie lecę jak szwajcarski zegarek. Trafi się 5:25 jak i 5:35 (zależy od wiatru, nawierzchni itp. itd). Znam siebie jednak na 100% by wiedzieć, że negative splita bym w maratonie nie zrobił. Nie ma bata, stąd wolę mieć zapas na późniejsze tracenie. Na pewno jednak zbyt optymistycznie oceniłem swoje aktualne możliwości. Ok, 20 km zrobiłem po te 5:3x co mnie nakręciło, że 4.00 jest w zasięgu. Ale jak widać kolejnych 20km tak nie ma szans. Za szybko jak na mnie, moją masę (to pewnie też robi swoje – wydatek energetyczny jest inny niż u osób w idealnej wadze).
Bieg w każdym razie mega dał mi w kość, co faktycznie odczuwałem w kolejne dni.
Sobotę zacząłem od rodzinnego roweru. Tym razem udało się zmotywować syna na jazdę. Sprawdziłem mu maszynę, dopompowałem koła, przesmarowałem łańcuch no i przede wszystkim podniosłem siodło. Podskoczyło mu się wzrostowo od zeszłego roku (a lat ma 12 i pewnie jeszcze sporo przed nim). Narzekał straszliwie, że dzisiaj krótko bo on nie może od razu dystansów robić ale jak zawróciliśmy w stronę domu wyrwał tak, że ciężko było go dogonić. Ot, młodość 🙂
Co było do przewidzenia bieganie po rowerze + hardcorowa środa zaowocowała ciężkimi nogami na bieganiu. Garmin pokazał mi po ~1km, że forma spadła mi na „-2” czego od dawna nie miałem. Ostatnio z reguły było +2, +3. Spokojnym tempem jednak swoje pagórki obleciałem.
Podobny zestaw jak w sobotę. Tym razem rower tylko z małżonką. Zadysponowaliśmy sobie solidną, górką trasę z dużą ilością podjazdów. Żałowałem, że sam ją wymyśliłem, nie było nawet na kogo później ponarzekać 🙂
Bieganie już na dobicie kilometrów, znów spokojnie. Tym razem Garmin przemówił – „0” więc trochę lepiej 🙂 Oba treningi (sobota + niedziela) zrobione w boostowych Adidasach. Powoli się do nich przekonuję, może i maraton się uda oblecieć. Nogi pewnie by były wdzięczne bo jednak amortyzują dużo fajniej niż modele budżetowe.
Często pokazuję na swojej stronie różne urządzenie służące regeneracji potreningowej, rozluźnieniu mięśni. W mojej ocenie ten aspekt jest bardzo ważny i w znaczący sposób pozwala nam szybko odbudować swoją formę. Z pewnością też potrafi też dostarczyć ulgi naszym mięśniom, poprawić samopoczucie. I warto go stosować 🙂
W galerii parę zdjęć tego przyrządu, a ja nie przedłużając 🙂 zapraszam do zobaczenia krótkiego filmu o urządzeniu do masażu firmy Hykker
Tydzień świąteczny ma swoje prawa 🙂 Przekładając rozkosze stołu nad treningiem zdecydowałem, że pobiegam tylko 3 razy. Żeby nie stracić za wiele z dystansu (wg mnie to za szybko na zmniejszenie obciążeń biegowych) wymyśliłem autorski plan trzech treningów po około 20 km. Konkretnie to 2x 20km i na koniec 17 km po górach. Wpadłem przy tym na ideę zweryfikowanie swojej formy i dokonania jednego biegu w ciągłym, mocnym tempie. Mocnym oczywiście jak na mnie. Po co? Miało mi to dać pogląd na jaki czas będzie mnie stać na maratonie. Na tą chwilę widzę bowiem, iż przebiec go z pewnością przebiegnę (pomijając jakieś przypadki losowe i niespodziewane) ale w czasie około 4:20. Nie powiem by mnie to zadowalało, wolałbym zobaczyć coś bliżej 4:00 a najlepiej poniżej. Marzenia 🙂 chociaż… W każdym razie obraz mi się trochę zaciemnił, ciekawy jestem fachowej opinii tych którzy czytają.
Biegło mi się całkiem, całkiem. Nie planowałem tego ale udało mi się samoistnie przyśpieszyć troszkę poniżej 6 min/km. Sam siebie hamowałem by nie szaleć, nie taki był zamysł tego treningu.
Skoro kupiłem sobie ostatnio elektryka to wypada nim coś pojeździć. Mała wycieczka do i z powrotem moich rodziców. Do nich jechałem na najmniejszym stopniu wspomagania, z powrotem chcąc zobaczyć czy bateria ma w sobie życie 🙂 wskoczyłem na średnie. Widać różnicę w pedałowaniu no i chociażby po prędkości 🙂 Korzyść z wycieczki w sumie taka, że tyłek przyzwyczaja się do siodełka. Mam w planach majowych dość solidną trasę to trzeba się wprawiać.
Dzień testu. Z kalkulatorów biegowych wychodzi, iż planując czas 04:00 w maratonie trzeba biec około 05:41 min/km. Wystartowałem za szybko, bliżej 05:30 ale, że udało mi się rozkręcić na tym tempie postanowiłem utrzymać je jak najdłużej a w końcówce najwyżej zwalniać (nie mniej niż te ~05:40). Pierwsza dziesiątka weszła równo pod ~5:30 a w drugiej trochę szarpałem ale w sumie z zakresu 5:30-5:40. Do mety dowiozłem średnią 05:33. Odczuciowo trochę mi to dało w kość ale… kawałek jeszcze bym tak poleciał. Nie mogę jednak wymyślić ile to ten kawałek tak naprawdę by wyniósł – czy z 5 km więcej i umrę czy może padnę bliżej końca i jakoś dowiozę tą 4 z małymi minutami 🙂 No i mam teraz kłopot 🙂 Pojawił się apetyt na 04:00. Optymizm chyba zbyt nieuzasadniony. Kalkulatory z jednej strony wskazują z takiego treningu bliżej 04:08. Z drugiej widziałem jakieś inne, z positive splitem, które wyglądają mi na możliwe do spróbowania. Kurcze… sam nie wiem. Jedno co mi przychodzi do głowy to pobiec w kolejnym tygodniu 30 km (chciałem) szybszym tempem. Wtedy już chyba będzie można dokładniej zdecydować o realnej strategii na maraton.
Koniec tygodnia to trasa po pagórkach pokonana spokojnym tempem. Planowałem w sumie około 15 km ale, że dawno nie biegłem tą trasą to wyszło mi jednak 17km. Spoko. Większe przewyższenie, dłuższy dystans ale dobrze mi się biegło.
Po odpoczynku poszliśmy jeszcze z Żoną na spacerek, który dał 6,50 km.
Tym razem chciałem pokazać Wam rzecz prostą, niedrogą (około 30 zł) aczkolwiek bardzo przydatną. Sam dziwię się sobie, że dopiero teraz zdecydowałem się ją kupić 🙂 Jest to stojak rowerowy na ramę.
Stojak rowerowy
Według danych producenta ma wysokość całkowitą 60 cm, waży 670 g i wykonany jest z malowanych profili stalowych.
Stojak przychodzi do nas w postaci dwóch elementów do zmontowania – czteroramiennej podstawy z plastikowymi nakładkami i pionowego profilu z hakami. Składa się to banalnie, chociaż potrzeba do tego klucza (brak w zestawie ale raczej każdy kto go zamawia to jakieś ma :)).
PodstawaHaki
Na początku wkładamy pionowy profil w postawę i skręcamy śrubą ze sporą plastikową nakrętką. To robi się ręcznie. Później (już kluczem) musimy dopasować rozstaw haków do naszej ramy rowerowej. I to wszystko, można używać.
Wieszamy rower i już
Stojak jest lekki, zajmuje niewiele miejsca. Wydaje się delikatny, stoi jednak stabilnie. Utrzymywał spokojnie np. mojego elektryka (25 kg). Haki mają założone (dość niechlujnie) gumowane osłonki nie musimy bać się, że porysują nam ramę.
Koło podniesione.
Jestem bardzo zadowolony z tego zakup. Przy jego użyciu podniesione jest tylne koło. Komfort smarowania łańcucha, wymiany tylnych hamulców (klocków) czy np. pedałów jest genialny 🙂 Do tej pory męczyłem się proszą drugą osobę o pomoc lub podnosząc rower i męcząc się samemu. A tu stoi, można sobie do woli regulować, kręcić. Świetna sprawa.
Zwracam jednak uwagę, że to narzędzie amatorskie, do sporadycznych prac przy rowerze. Robiąc czynności serwisowe wymagające przyłożenia dużej siły na rower mogłoby być inaczej. Trzeba mieć to na uwadze i używać go z głową.