Ostre Koło – Radio Wrocław (03.07.22)

Spodobało mi się na poprzednim Ostrym Kole to uznałem, że zabawę czas powtórzyć. Ta, weekendowa edycja była ciekawa też o tyle, że połączono ją z prawdziwym wyścigiem kolarskim – „Szukamy następców olimpijczyka Tadeusza Mytnika”.
Goście radia mogli za darmo wystartować w tymże wyścigu (jedno okrążenie, 10 km) więc grzechem by było z takiej okazji nie skorzystać.

Zaesemesowane, oddzwonili (uff :)) czyli jedziemy. Zapisałem się wraz z moją małżonką szybciutko na zawody i w spokoju oczekiwałem niedzieli. Jakoś koło piątku zacząłem szukać grafiku, rozpiski wydarzenia itp. i odkryłem ciekawostkę – zapisałem się do kategorii Masters M4, którzy jadą 70 km… oj, pomyłka 🙂 Dobrze, że zgłoszenie można edytować więc poprawka wpadła na męskich amatorów 🙂

W sobotę zacząłem drążyć regulaminy jeszcze głębiej i niestety wyczaiłem jedną mniej miłą rzecz, czyli fakt, że impreza radiowa zaczyna się około 09-10:00 a start wyścigu (naszej kategorii) jest o 14:30 🙁 Kurcze, trochę była dyskusja czy jest sens aż tyle czasu poświęcić na wyjazd no ale finalnie uznaliśmy, że ok, pojedziemy.

Do Jaworzyny Śl. daleko nie mam, droga upłynęła szybko i przyjemnie. Po przybyciu zlokalizowaliśmy miejsce startu, zaparkowaliśmy i poszliśmy po pakiety. Mili panowie z obsługi chcieli nas przekonać, że może jednak 70 km ale w tym roku odpuściliśmy. Nie ta forma, nie to doświadczenie 🙂
Około 09:35 zaczęła się odprawa techniczna, posłuchaliśmy, iż trasa jest dobra, czysta i szybka. Wszystko więc w jak najlepszy porządku.

Gotowi do wyzwania 🙂

W międzyczasie przybyli radiowcy, powitali nas miło i zaprosili na śniadanko. Część uczestników była ta sama, parę nowych osób też. Podyskutowaliśmy trochę o poprzednich edycjach, o tym że dla każdego z nas wyścig będzie pierwszym w życiu. Czas upływał miło ale jednak do startu dalej długo 🙁 Co tu z sobą zrobić? Pani redaktor przejęła się naszym losem i załatwiła nam wstęp do pobliskiego Muzeum kolejnictwa. Jeśli ktoś nie był to warto – kawał historii kolejnictwa, mechanizacji w jednym miejscu.

Po takiej atrakcji do startu zostało już całkiem niedługo więc wróciliśmy z moją Żoną do auta, przebraliśmy się w sportowe ciuchy i udaliśmy na miejsce startu.

Nieziemsko pędzili niektórzy profesjonaliści! Pojawiły się pierwsze wątpliwości, stresik jak to będzie u nas. Ja najbardziej bałem się zakrętów. Jednak na kolażówce jeżdżę mało, a bardzo szybko to już w ogóle.

Bo… o ile na poprzedni „rajd rowerowy” nie przygotowałem się zbyt dobrze (trekking zamiast górskiego) to tym razem postanowiłem zaszaleć 🙂 Zabrałem swój, piękny, vintage-owy szosowy rowerek Patria 🙂 Kolażówka wprawdzie wiekowa, bo pamiętająca lata osiemdziesiąte, ale jednak lekka i pewnie dużo lepsza od górala. Do tej pory była ozdobą mojego korytarza w domu, sporadycznie parę razy w roku nią jeździłem no to czemu nie wypróbować jej na miejscu jej przeznaczonemu – na trasie wyścigu.
Moja żonka takiej możliwości nie miała, pojechała swoim góralem Gianta. Wszystkich, którzy zastanawiają się tu czy to nie obciach uspokajam – nie. Osób z góralami było parę (wiadomo młodzież i amatorzy) ale jeśli przed startem w takiej imprezie do tej pory odstraszał Was brak sprzętu to nie bójcie się, spokojnie pojedziecie tym co macie. I nikt z trasy Was nie wyrzuci.

I bez worka pieniędzy można być kolarzem 🙂

W końcu jest. Z małym opóźnieniem ustawiamy się na starcie. Pierwszym każą mężczyznom, życzymy sobie z Justynką powodzenia i ruszam bliżej taśmy. Sędzia sprawdza listę, odliczanie i start.

Wszyscy ruszyli ostro do przodu. Kręcę i ja starając się nie zostać z tyłu. Ostro pędzą, trzeba cisnąć jednocześnie uważając na trasę. Pierwszy kilometr, prowadzący przez miasto ma jednak jakieś roboty drogowe, są nierówności. Za miastem jest już lepiej, dobra nawierzchnia aż do mety.

Przełożenie wędruje na najszybsze, staram się mocno naciskać i o dziwo coś tam walczę. Wprawdzie moimi bezpośrednimi oponentami są młodzik (koło 13-14 lat, i jakaś kobieta) ale jednak coś tam na trasie się tasujemy. Pod górkę, górą są oni, na prostej udaje mi się ich dochodzić i nawet wyprzedzać 🙂 Walka trwa. Na Garminie, momentami pod 34 km na godzinę, gorąco, biorę trochę wody z bidonu i dalej do przodu.

Trasa w sumie przyjemna, pofalowana. Jest i lekko pod górę, jest lekko z góry. Zakręty lekkie, spokojnie sobie z nimi radzę i w tym pędzie.

Niestety jakoś koło 7-8 km odchodzą mi moi przeciwnicy. Bliżej mety, 1 km przed, doganiam jeszcze jakiegoś gościa, wyprzedzam i próbuję być przed nim. Skubany, spiął się na ostatnich paru metrach i wziął mnie przed samą metą.
Szczęśliwie dla mnie całościowy czas lepszy był dla mnie – wyprzedziłem go o 1 sekundę 🙂

Pierwszy mój wyścig skończyłem na 11 miejscu (z 15 startujących). Czas 20 min 02 sek. Tempo 2:00 min/km, a średnia prędkość 29.93 km/godz.

Wow, w życiu tak szybko nie jeździłem 🙂 Najszybsi w tym wyścigu robili pod 38-39 km więc trochę jeszcze brakuje.

Fajna sprawa taki wyścig. Bardzo mi się podobało i jeszcze kiedyś bym z chęcią wystartował. Do tego trzeba jednak solidniej poćwiczyć bo w kolarstwie z tego co widzę podchodzą bardzo restrykcyjnie do czasów. Ci co nie mieszą się w 10% czasu najlepszych muszą zakończyć. To nie biegi, że można być 3x gorszym od najszybszego 🙂

Na koniec udaliśmy się z małżonką na posiłek regeneracyjny, pooglądaliśmy dekoracje najlepszych no i można było wracać.

Niedziela w moje ocenie, udana, każdemu polecam spróbować coś takiego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.