Archiwa tagu: podsumowanie

Grudzień 2020 i Podsumowanie całości roku

No i ten tego… miał ten grudzień trochę lepszy być a wyszło jak zawsze. Wskazówka na liczniku zatrzymała się na 119,5 km. Coś w podobieństwo listopada.

Na swoją obronę podam, że mniej było spacerów w tej liczbie a więcej czystego biegania. Ile dokładnie to jednak nie podam 🙁 Strava coś w tej materii jest dla mnie nieczytelna całkowicie. Nie umiem prosto kliknąć i podzielić sobie ile było biegów, ile spacerów ile roweru.
Pewnie się da ale jakoś nie czuję się na siłach i chęci w tym jeszcze grzebać, douczać 🙂

Sprzętowo robię teraz mały come-back do stajni Garmina więc myślę, że od stycznia wszystkie treningi będą zapisywane w jednym systemie. Może wtedy uda mi się uzyskać interesujące mnie (statystycznie) liczby.

* I tak… Grudniowe bieganie było w sumie takie jak i poprzednie okresy. Nijakie. Regularne (co parę razy już pisałem) ale nierozwojowe. Zmuszam się by pobiegać coś dłużej, jak już z raz, dwa o dyszkę zahaczę to później znów przysiadam.
Hamuje mnie też takie zdrowotne „balansowanie na linie”. Zapuściłem się kilogramowo (i to sporo), zaczęły mnie boleć kolana i nie chcę przegiąć. Boję się, że coś klęknie całkiem jak będę na siłę nabijał kilometry.
Zauważam problem, staram się do niego podejść racjonalnie – zacząłem walkę z dieta więc liczę, że jest dla mnie jeszcze nadzieja.

OK. A co do całego roku 2020 to proponuję cofnąć się do punktu oznaczonego (*) i czytać znów. W sumie cały ten roku był „taki se” 🙂

Ciężko mi nawet teraz policzyć ile ja w nim pobiegałem. Endo już nie działa, w Stravie wszystkiego nie mam (też lenistwo, nie chciało mi się tego kopiować mimo, że dane mam).

Trudno, nie drążmy już. 2021 specjalnie lepszy nie będzie pewnie ale może chociaż to i owo uda się poprawić. Czego i Wam życzę.

Listopad 2020

Dogoniła mnie połowa grudnia ale cóż, wypada napisać jednak i coś o listopadzie 🙂

Miesiąc ten nie przyniósł żadnych specjalnych rewelacji. Biegałem według sprawdzonego systemu 4 treningów w tygodniu. Dystans, wpasowując się w minione trendy również nie porażał. Ot po te 4-5 km, przeplatane dłuższymi biegami w weekend. Dłuższe jednak też takie nijakie, bo po około 7-9 km. 10km chyba ani razu nie przekroczyłem (najbliżej było to 9,4 km) 🙂
Cyfrowo wyszło 127.8 km.

Tutaj muszę dociekliwym wyjaśnić pewną niezgodność. Z opisanych powyżej aktywności ciężko by było prawie 130 km nabiegać. I faktycznie tak nie było. Podana liczba to łącznie biegi i chodzenie.
Przerzuciłem się na Stravę i coś nie do końca umiem jeszcze jakoś sensownie to wydzielić w podsumowaniach 🙁
Widzę, że taki sam błąd zrobiłem w opisie października. Muszę nad tym jakoś pomyśleć.

Moje dokonania szału nie robią, ale patrząc pod kątem postępu – to malutki bo malutki ale jest. 127km to nie 118km (październik).
Nie chcę zapeszyć i snuć planów (wtedy zawsze mi źle idzie) ale widzę, że grudzień coś tam zmierza ku lepszemu. Czy się nie zepsuje na finishu zobaczymy za 16 dni 🙂

Październik 2020

Zakończony pażdziernik to 118,1 km biegów.

Prawie jak na Titaniku, powoli idę na dno… 🙂

Nie mogę się coś ogarnąć biegowo, życiowo. Nie wiem czy to przygnębiająca rzeczywistość pracowo-jesienno-covidowa tak na mnie działa czy jakiś inny, ogólny spadek energii życiowej ale dalej nie znajduję chęci na solidne bieganie.
Włączony jakiś czas temu tryb 5 km trwa i trwa. Biegam (truchtam) owszem, 3 czy 4 razy w tygodniu, ale po te 4 km – 5 km i koniec. Sporadycznie mi się chce przedłużyć. A i to wychodzi z 7 do 9 km max.

Po takim dłuższym biegu czuję się jak początkujący biegacz. Nogi bolą 🙂

Bieganie „kuleje” za to włączyło się jakieś ssanie jadalne, podżeranie niezdrowych rzeczy wieczorami (ciastka, cola, czekolada) i inne atrakcje. Waga poszybowała pod 94 kg. i czuję się już jak wieloryb. Zasapany, zapocony, buta zawiązać to by się siadło najlepiej. Masakra…

Najgorsze, że wytrzymam w rygorze kulinarnym z dzień, dwa i znów sobie popuszczam pasa.

Nie jest dobrze, rzekłbym, że jest źle.

By nie upaść na totalne dno, ratuję się trochę spacerami weekendowymi. Najpierw zabieram na górską wyprawę (bo przy Górach Sowich) syna, a później nordic-walking z żoną. Sporo tego wychodzi, okazuje się, że z dodatkowe 10-15 km na weekend nabiję. Mam nadzieję, że w ostatecznym rozrachunku wyjdzie to na plus i nie pozwoli całkowicie się zapuścić 🙂

Wrzesień 2020

Żeby nie wprowadzać ponurego nastroju nie będę smucił już jak to słabo pobiegałem we wrześniu. No słabo, co zrobić 🙂

Bieganie: 61.06 km
Rower: 251 km
Chodzenie: 15.80 km

Wrzesień wpisuje się trochę w kanon poprzednich miesięcy. Krótkie odcinki biegowe, sporo roweru.
Całość nie wyglądałaby tak źle, ale tak naprawdę to biegowe miałem pierwsze 2 tygodnie. Później bieganie w sumie już nie było.
Trzeci tydzień to mój wyjazd rowerowy. Po nim, wiadomo zrobiłem kilka dni odpoczynku ( i tylko 1 bieg).
Czwarty tydzień trafiła mnie jakaś infekcja (bo raczej nie covid :)). Katar, zatoki, osłabienie ogólne. We wtorek jeszcze trening był a później siedziałem w domu 5 dni i wracałem do siebie.
Piąty, niedawno zakończony tydzień to taki okres resetu. Biegać, rowerem jeździć bym mógł ale mi się nie chciało. Potrzebowałem jakoś się wyluzować, wrócić do siebie fizycznie i psychicznie.

Myślę, że wracam powoli na lepsze tory i teraz już pójdzie lepiej.

Sierpień 2020

Aż mi się nie chce pisać tego podsumowania 🙁
Wpadłem w pułapkę lenistwa. Coś mi w głowie się przestawiło i o ile idę biegać chętnie to po jakieś … 5 km truchtania. No, w porywach do 7 km dociągnę. Porażka, ale nie mogę się zmusić i koniec. Ani wizja spadku formy i rosnącego brzuszka, ani 10 km zawody (już w tą niedzielę) nie spowodowały bym się jakoś zmobilizował.
Czas był, był… i już go nie ma 🙂 Pogodziłem się, że na pierwszych moich zawodach w tym roku będę męczył się by w ogóle dobiec a nie coś czasowo zawalczyć.
Ta 10-ka to może i nie problem (wiadomo wymęczę jakoś) ale w listopadzie chciałem przebiec 21 km po Górach Sowich. Tak… jak się nie ogarnę to dopiero będzie ciekawe przeżycie.

No nic, narzekanie to moja specjalność więc lepiej zakończmy w tym momencie 🙂

Liczbowe wyniki wyszły następujące:
Bieganie: 42,92 km
Rower: 190,52 km
Chodzenie: 18,89 km

Tyle o sierpniowym bieganiu 🙂 Zmieńmy temat…

Sporo ostatnio jeździłem rowerem. Moja Żonka, co już chyba wspominałem dużo lepiej się w tym odnajduje a i mi sprawia to przyjemność.
Małe wtrącenie 🙂 Rower nie jest jakimś moim nowym objawieniem (jak to niektórzy nie chcąc/nie mogąc biegać nagle przerzucają się na jednoślad). Dawno, dawno temu średnio szkolnym dziecięciem będąc jeszcze, solidnie byłem zakręcony na jazdy. W czasie wakacji u dziadków (Podkarpackie województwo) wsiadaliśmy z kuzynostwem na rower i codziennie jeździliśmy gdzie nas oczy poniosą. Nie ma nic przyjemniejszego niż taka jazda w nieznane. Odkrywanie nowych tras, miejsc. Robiło się to 10km, to 50km. I to na maszynie marki Ukraina 🙂 Ciekawe kto by dzisiaj się porwał na takie coś. Ech, wspomnienia są zawsze najlepsze… i przyjemnie teraz znów obudzić dawną pasję 🙂
No ale wracając do rzeczywistości. Nic nie dzieje się oczywiście bezinteresownie 🙂 mieliśmy z Żonką, w głowie parę fajnych projektów związanych właśnie z dwoma kółkami. Pierwszy, którym miało być objechanie polskiego wybrzeża Bałtyku nie wypalił z powodu koronawirusa. Zamknięte hotele, restauracje (w czerwcu mieliśmy jechać i ok otworzyli, ale tak do końca nie było wiadomo co z tym będzie). Zamysł nie upadł, został przełożony na przyszły rok.
Chcieliśmy też przekręcić rundkę wokół Tatr. Strach jednak jechać (Słowacja) bo może kwarantannę wymyślą. To też będzie w 2021 🙂
Finalnie wymyśliliśmy jeszcze coś innego. Wydaje mi się, że też fajnego więc… chyba dołożę do swoich biegowych historii i coś o rowerach.
Uprzedzam, nie zmieniam targetu bloga (dalej bieganie is the best), nie będę się zbytnio wymądrzał o sprzęcie ale może kogoś to zainteresuje. W końcu wplatanie roweru w biegowe treningi to teraz całkiem modny trend.
No dobra, długo wyszło to stop 🙂 Co wymyśliliśmy z Żoną poczytacie już niedługo. A jak biegało się 10 km bez formy też będzie 🙂

Lipiec 2020

No i pyk i po lipcu.

Bieganie: 58.03 km
Chodzenie: 20.31 km
Rower: 432 km

Z pewnością miesiąc specyficzny. Pod względem biegowym tragiczny. Całościowo jednak nie wyszło to tak źle, widzę pewne plusy, które w mojej ocenie przeważają negatywne aspekty.
Jak powiedziałem, biegowo dokonałem … nic. Dystans jaki pokonałem podchodzi pod wartości rekordowo niskie. Malutko, oj malutko. Wszystkie biegi w dalszym ciągu tak do około 5 km, w swoim spokojnym, jednolitym tempie. Nie jest to rozwojowe.
Szczęśliwie dla mnie, lepiej robi się jednak z moim kolanem. Lepiej się już zgina, jeszcze jakaś sztywność w skrajnym punkcie czuję ale to i tak niebo a ziemia do tego co było wcześniej. No i przy chodzeniu, bieganiu jest ok, nie przeszkadza nic.
Niedobory biegowe pokryłem w lipcu rowerem. Dystans godny 🙂 a i same wycieczki rowerowe więcej niż przyjemne. Sporo było tu górskich wypraw (Góry Sowie i okolice), koniec miesiąca zaś to powrót w Oleśnickie niziny. Siadłem wtedy na starutką kolażówkę i okazuje się, że da się na niej całkiem szybko i przyjemnie jeździć.
Ogólnie jakoś, rower mi ewidentnie dobrze wchodził. Szybko wróciłem do dobrej,turystycznej formy. Fajnie 🙂
Dodatkowym plusem dwóch kółek okazało się być zrzucenie 2 kg wagi. Z dołującego mnie 92,5 spadłem na około 90,3-90,6. To naprawdę dobry news dla mnie.

Nie lubię składać obietnic przed sobą, bo wiele razy mi coś nie wychodziło, ale mam wrażenie, że punkt wyjścia jest ok. Trzeba teraz spróbować szarpnąć bieganie. Jak nie teraz bowiem, to kiedy sam już nie wiem 🙂
We wrześniu powinienem mieć 10 km bieg w Twardogórze. Zmieniona (ale pewnie i tak szybka) trasa zachęca by pokazać się z dobrej strony. Czy będę w stanie? Zobaczymy ale jak wyżej, koniecznie muszę zacząć biegać solidniej bo inaczej będzie wstyd, że hej!


Czerwiec 2020 – jest źle a nawet gorzej

Pół roku już za nami. Jakby było co, można by poświętować. A. że nie ma…

Biegowo, mój czerwiec nie wyróżniał się w żaden lepszy sposób od maja. Utrzymałem praktycznie takie same numery:
Przebiegłem – 94,82 km,
Przejechałem rowerem – 137 km,
Przeszedłem (z kijkami lub bez) – 24,56 km

Kolorowo aż miło 🙂

We wszechobecnym kulcie sukcesu rzekłbym, że zacnie 🙂 Sportowy miesiąc, w ruchu, formie. Endomondo pęka od kolorów i kółeczek. Regularnie trenowane, no szok i niedowierzanie.

Rzeczywistość jednak w mojej ocenie nie jest tak świetna. Oczywiście nie mogę powiedzieć, że się całkiem obijałem. Coś tam jeździłem i biegałem. Są to jednak na tyle małe aktywności, że zaczęło się to odbijać na mojej wadze. Z przerażeniem zauważyłem ostatnio 92, 5 kg. Kurcze, tyle to ja miałem X lat temu i źle się czułem/wyglądałem. Widać, że słabe nawyki żywieniowe przeważyły spalanie kalorii z aktywności fizycznej. Oj, katastrofa, katastrofa.

Drugą, nie wiem czy nie gorszą wiadomością jest fakt, że zaczyna mnie boleć prawe kolano. Nie wiem z czego, nie kojarzę bym je jakoś przeciążył, uszkodził na biegach. Zginać się zgina, nóżką mogę wychylić w przód, tył ale coś je czuje. Tak samo przy chodzeniu. A tragedia zupełna jakbym chciał machnąć przysiad na szybkości. Bym się chyba nie podniósł po nim. Przy samym końcu ruchu zaczynam czuć jakąś sztywność. Na tyle sporą, że zaczynam unikać takiego ruchu. Awaria, strasznie mnie to martwi bo kolano to organ raczej średnio się regenerujący (a powiedziałbym, że nawet wcale).

Niezbyt wiem co robić w tej sytuacji. Odpuszczać ruchu chyba nie ma sensu, jakoś zbyt mocno się przeforsować raczej też. No nie wiem. Chyba trzeba poobserwować z tydzień, dwa i jak się samo nie naprawi to pozostanie biegać po doktorach.

Cóż, tym mało optymistycznym akcentem kończę raport czerwcowy. Lipiec będzie pewnie podobny, chociaż widzę sens powolnego podnoszenia się „z kolan” (jak to brzmi w mojej sytuacji :)). W każdym razie jakieś biegi (na ten moment) od września do listopada są aktywne w kalendarzu czyli warto by się przygotować.

Maj 2020

Bliżej już ku końcowi czerwca no ale… lepiej późno napisać niż wcale 🙂

Maj w moim wykonaniu to typowo rekreacyjne bieganie. Ani solidnych treningów nie było, ani powalających rekordów (liczbowych). Zafiksowałem się jakoś na swojej ulubionej trasie łąkowo-pagórkowo-leśnej no i prawie codziennie te 5 km tam robię.

Z jednej strony fajnie, bo sumiennie biegam prawie 4-5 razy w tygodniu z drugiej mało to rozwojowe, coś sam tak czuję. Wydaje mi się, że formy z tego nie będzie żadnej. Niby jest ta górka, niby chwilę po prostej no i zbieg też jest ale… Mało coś i ciągle to samo :/

Czasem myślę, że kontrolnie bym się mógł wypuścić na te 10 km albo więcej ale jakoś tak przekładam i przekładam 🙂 Poranne bieganie jak wiele razy mówiłem coś mi słabo służy. Człowiek nierozbudzony, nierozruszany.

No nic. W narzekaniu jestem dobry ale może i uda się w sobie zebrać realnie. Tym bardziej, że zaczynam zastanawiać się czy przypadkiem jakiegoś biegu nie zorganizują w drugiej połowie roku na jaki się zapisałem (np. Półmaraton Wałbrzych?). Oj by było 🙂 Pobiec go z bieżącej formy to prawie jak w 2012, na początku mojej biegowej ścieżki 🙂

Podsumowując zaś krótko maj – jakby nie fakt, że sporo się też chodzi i coś tam rowerowo zaczyna działać to powiedziałbym, że miesiąc słabiutki. A tak ujdzie 🙂

Dla spragnionych liczb podaję, że pokonało się:

92,57 km biegiem,
46,81 km chodząc,
131 km rowerem.

Kwiecień 2020 – podsumowanie

Kwiecień już za nami pora więc pochylić się trochę nad tym, minionym już okresem. Zestawienia i tabele czekają 🙂
Żartuję oczywiście, bo nie ma sensu robić nawet tych moim prostych analiz (jak wcześniej). Niewiele się bowiem działo.
Kronikarskim obowiązkiem, coś jednak napisać trzeba.

Biegi: 89,8 km
Chodzenie (nordic walking): 29,04 km
Rower: 29,33 km

Mimo klimatu (wirusowemu) wybitnie niesprzyjającego bieganiu nie odpuściłem całkowicie. Na biegi wychodziłem nawet regularnie.
By nie narażać się na jakieś nieprzyjemności, wynalazłem świetną trasę w okolicy. Prowadzi łąkami, przez odludne tereny więc udało się nie łamać zakazów leśnych, jak i szanse na spotkanie żywego człowieka ograniczone zostały do minimum. Trasa ma około 2.5-3 km (jest solidne podejście jak i spokojny zbieg). Jak chcę więcej to już muszę robić na niej pętelki (z lenistwa po płaskiej części).
Pewnym wyzwaniem była dla mnie godzina aktywności, bo by dodatkowo zapewnić sobie spokój treningowy, na bieganie chodziłem około 07:00.
Pod tym względem należy być zadowolonym. Regularność jest utrzymana, nie ma tak, że jestem na 0% formy.
Minusowo zaś wyglądało moje zacięcie do tych biegów. Chęci jakoś wystarczało mi co dnia na rundkę 5-7 km truchtania. Słabo trochę. Czuję, że to mało, a dodatkowo lenistwo wspomożone solidnymi domowymi obiadkami powoduje, że widzę w lustrze ciągle solidny bęben z przodu 🙂

Oprócz biegów w dalszym ciągu coś tam się ćwiczyło w domu. Im jednak robi się ładniej na dworze + poluzowali możliwości poruszania się (czyli np. można już wyjść na rower) tym gimnastyka zaczyna upadać. No niestety, jakoś brak mi zaparcia do biegów, roweru, chodzenia i jeszcze ćwiczeń. Silna wola to ciężka sprawa 🙂

Tyle w sumie mogę napisać o kwietniu. Nie trenuję wybitnie, ot biegam dla siebie z czystej chęci biegania. Czy to źle? Chyba nie, brak na horyzoncie jakichś zawodów biegowych, nie ma co rozpaczać, że biegam te paręnaście sekund wolniej niż kiedyś. Przyjdzie czas to się chyba jeszcze uda spiąć.

Poniżej takie widoczki mam przy bieganiu. Aż się nie chce wracać do miasta 🙂

Poranek
Konkurencja do biegania.
Wiosna na całego już i tu.

Marzec 2020 – Podsumowanie

Parę dni temu zakończył się trzeci i niestety ostatni miesiąc moich przygotowań do majowego maratonu. Ostatni, bo jak można się domyślić z powodu panującej sytuacji maraton odwołano. Można było się tego spodziewać ale jakoś tak do ostatniej chwili człowiek żył w niepewności.
O dziwo organizatorzy wysłali mail, iż płatności zostaną zwrócone, a sama impreza (jak wyczytałem na ich FB) będzie za rok. Pochwalić można orgów za zwrot $$, bo jak wyczytuje w internecie, nie zawsze jest to tak oczywiste. Może to i lepiej, chociaż po zastanowieniu wcale nie jest powiedziane, że miałbym jakiś problem by moja płatność przeszła np. na konto 2021. No ale, sytuacja jest jasna i czytelna, nie ma jakichś pretensji, uwag.
Czy mi szkoda tego maratonu? Tak i nie. Tak, bo jednak pracę w przygotowanie włożyłem. Nie, bo w marcu wystąpiły problemy z przygotowaniami (moimi) co finalnie i tak przekreśliło by wartościowy wynik. Podsumowując:

Statystyki 03/2020

WAGA
Stanęła coś w miejscu. Plus, że mimo coraz mniej możliwości poruszania się (home office i zakaz rządowe), nie wzrasta. Duża w tym zasługa mojej Żony, która sprawuje nade mną troskliwą opiekę w czasie siedzenia w domu (i ogranicza słodkie zachcianki :))

REGULARNOŚĆ i KILOMETRAŻ
Pierwsze trzy tygodnie marca szły jeszcze zgodnie z planem, ale im później tym zaczynało się dziać gorzej. Przed szałem koronawirusa mieliśmy niestety w pracy (w biurze) delikwenta, który łaził chyba z jakimś przeziębieniem, anginą, grypą czy czymś. Leczył się doraźnie jakimiś proszkami ale co bakterii nam sprzedał to nasze. Nie siekło mnie całkowicie, ale zaczynałem czuć zatoki, trochę gardło i inne atrakcje. Dodatkowo nie wiem czy nie zaczęło się coś pylić bo przy mocniejszych biegach zaczynało mnie przytykać i szybciej się męczyłem. Tu (okolice Gór Sowich) jest też ciągle, mroźne, górskie powietrze co też potrafi dokuczyć. Nie ukrywam, przestraszyłem się bo teraz nawet niezbyt jest jak (i gdzie) się leczyć i postanowiłem dać sobie chwilowo z biegami spokój. Lepiej nie rozłożyć się w tych trudnych czasach. W skutek tego ostatnie 2 tyg. marca to w sumie tylko chodzenie nordic-walking z moją małżonką.
Dało to poniższe wyniki:
– bieganie: 119 km,
– nordic-walking: 56,07 km
– spacery (pomierzone :)): 8,84 km
-rower: 6,59 km

Ogólnie, jakby zebrał to w całość miesiąc nie byłby stracony, ale jednak ciężko to nazwać dobrym, maratońskim przygotowaniem.

CO W KWIETNIU?
Coraz liczniejsze ograniczenia i zakazy powodują, że ciężko teraz biegać. Ja o dziwo mam gdzie się ruszyć, bo siedząc przy Górach Sowich wynalazł bym łączki, górki gdzie żywej duszy nie ma, a i szanse na policję, gajowego są niewielkie 🙂 Nie wiem jednak czy jest sens kusić los i czy jednak chwilowo nie ograniczyć się do aktywności domowych. Treningi prowadzę dość sumiennie, rozszerzyłem je dodatkowo o czas na orbitreku (przydał się w końcu na coś, a nie kurzy się latami :)) i rowerze stacjonarnym (zakupiłem sobie, wypróbuję już niedługo). A co z tego wyjdzie, zobaczymy. Prywatnie mam wizję, że będzie długo jeszcze źle i chyba na spokojne bieganie przyjdzie poczekać z miesiąc, dwa. Zobaczymy.

Na zakończenie zaś, trochę ku pokrzepieniu serc, trochę by z łezką w oku powspominać, takie warunki miałem na swoim ostatnim marcowym biegu: