Archiwa tagu: bieg kreta

Bieg Kreta – dylematy przedstartowe

Niesiony polską fantazją wymyśliłem sobie na początek sezonu 2018 (mojego bo roku już trochę przeszło) taki dziwny bieg.
Więcej niż kameralny, ba w sumie nawet nie zorganizowane zawody ale spontaniczny run po górach (z życzliwą pomocą członków Klubu Biegowego Sobotka).
Do Kreta robię w sumie drugie podejście. W 2017 też się zapisałem, ale że nie opłaciłem to uznajmy, iż tematu nie było. Tym razem wpłata (symbolicznych 20 zł na support) była, przygotowania jakieś też więc… no właśnie.

W swojej karierze biegowej jeśli już na zawody się zapisywałem to mimo obaw, słabego przygotowania biegłem zawsze aż do końca. Raz, czy dwa opłaciwszy imprezę wystartować nie dałem rady (np. po szpitalu w zeszłym roku) ale to inny temat. Usprawiedliwiony byłem. Tu natomiast coś poszło nie tak. Powiem wprost – czuję, że to wielkiego sensu nie ma. Staram się poukładać temat w głowie i coś mi nie idzie. Pozostanie chyba się pierwszy raz poddać. No chyba, że jednak sam się jakoś racjonalnie przekonam.

A jest tak:

  • Idea startu na 110 km, na powiedzmy początku roku biegowego, jest sama w sobie dziwna. Ułańska fantazja faktycznie mi to do głowy podała. 2017 w sumie był rokiem straconym. OK, od stycznia się trochę ogarnąłem i biegam regularnie. Zwiększam dystans, walczę z wagą i postępy są. W marcu przebiegłem już łącznie 226 km. No i fajnie ale ciągle to trochę mało by ładnie ogarnąć 110 km po górkach.
  • Po górkach i … na własną rękę. No własnie. Nawigator ze mnie słaby, a tu leciał będę na 100% sam. Przy 20-30 startujących szansa by się do kogoś podłączyć znikoma. Już widzę się na szlaku. Tu wstążeczek organizatorów nie będzie żadnych.
  • 110 km to nie mało. Chyba 🙂 Ostatni taki bieg w 2016 (DFBG 130 km) zniszczył mi stopy dokumentnie. Tydzień prawie nie łaziłem czekając aż się bąble wygoją. Fakt teraz buty, skarpetki mam lepsze ale dla odmiany w terenie mogą być resztki śniegu, pewnie dużo wody. Ciekawe czy nie wyjdzie na to samo. A tym razem urlopu nie mam. W poniedziałek trzeba się stawić do roboty.
    Kolejne biegi, które traktowałem poważniej mam w czerwcu. Zastanawiam się czy regeneracja po tak dużym obciążeniu nie spowoduje, że i w kolejnych pobiegnę źle. Myślałem nawet czy nie potraktować Kreta treningowo i pobiec np. 50 km i dać spokój (chociaż to mocno wbrew mnie).
  • Luz i taniość biegu (20 zł nie majątek jak przepadnie) dodatkowo uśpiła moją czujność. Szkoda mi się zrobiło urlopu w piątek i uznałem, że co będę brał wolne. Po robocie sobie odpocznę, pośpię i Żona mnie zawiezie na start (03:00). No i fajnie tylko mistrz (ja) nie ogarnął, iż na start się autem nie podjedzie. Yyyyy… podejść trzeba jakieś 2 godziny z każdej strony  Śnieżnika. No błysnąłem organizacją. Dobrze, że chociaż odkryłem to 7 dni przed a nie w piątek wieczorem 🙂 🙂
  • Moja Żona mimo, że dobra kobieta jest, swoją szpilę też mi wbiła. Wyszło, iż biegam w sobotę a to data jej urodzin. Ale wtopa, tak sobie zorganizować weekend nie?

    Wszystko powyżej mówi mi, że pomysł startu jest głupi. Biegł będę po przysłowiową pietruszkę. Zmorduje się, zgubię pewnie a jeszcze na dobitkę pogorszę relacje rodzinne. O rany!
    W sumie wypadałoby już nie ciągnąć ale dać spokój.  Głowa mi jednak protestuje trochę – porażka przed sobą, swoimi założeniami i planami. Nie zwykłem poddawać się na starcie.
    Trochę męczy nie też enigmatyczne info „organizatorów”, że ten bieg może już być ostatnim. To chyba w sensie, że chcą go w kolejnych latach trochę bardziej skomercjalizować a nie zlikwidować ale kto wie.
    No i co robić – jak nic nie wiedziałem na początku to nie wiem dalej…