Archiwa tagu: wyjazd

Rowerowy Szlak Orlich Gniazd – część 1/3

WSTĘP
Poniższym wpisem chciałbym zacząć małe urozmaicenie tematyki bloga, czyli opisy moich rowerowych wypraw.
Jeżdżę (wraz z moją małżonką) rekreacyjnie, dla przyjemności ale nie ukrywam, że wybieramy sobie już cele całkiem ambitne.
Myślę więc, że może to być ciekawe dla osób, które też lubią ambitną turystykę ale niespecjalnie zależy im na rowerowych, osiągnięciach sportowych (wyścigach, zawodach).
Przy tej okazji (wpisów dwukółkowych) pewnie czasem też skrobnę coś o sprzęcie jaki mam i używam ale z góry przepraszam za ewentualne, mało profesjonalne podejście. Mega ekspertem nie jestem i doktoryzować w tej dziedzinie się nie zamierzam. Będzie w moim stylu – z pozycji amatora mówiącego czy jemu się produkt nadaje 🙂

No ale ok, nie przedłużajmy 🙂

POMYSŁ I PRZYGOTOWANIA
Idea tej wycieczki narodziła się trochę spontanicznie. Pisałem (w podsumowaniu sierpnia), że mieliśmy spore, rowerowe plany na 2020. Z powodu covid-a ich realizacja nie wypaliła więc niejako zastępczo wpadłem na pomysł tej zacnej trasy. Zamki, górki lubię więc czemu nie 🙂

Oczywiście, nie był to jakiś totalny spontan. Przed podjęciem ostatecznej decyzji trochę internetu przewertowałem, posprawdzałem logistykę.
O szlaku sporo można poczytać na jego oficjalnej stronie:

Rowerowy Szlak Orlich Gniazd

Mi bardzo spodobał się opis trasy i pomysł na jej pokonanie ze strony (polecam!):

Rowerem po Śląsku

Z wyliczeń wyszło nam, że pojedziemy we wrześniu kiedy jeszcze można liczyć na stosunkowo dobrą pogodę, a trwający rok szkolny spowoduje brak problemów np. z miejscami w hotelach.
Forma nasza pozwalała ze spokojem myśleć o takim wyzwaniu (a szlak liczy około 190 km). Rowery rozruszane, sprzęt był skompletowany (np. sakwy rowerowe zakupiłem już w zeszłym roku, z myślą o przejechaniu polskiego wybrzeża) czyli pozostało ruszać 🙂

Jako miejsce startu wybraliśmy Częstochowę, meta wiadomo w Krakowie. Analizując profil szlaku w sumie to obojętne gdzie start-meta, w obie strony jest bardzo podobnie.
Ambitnie postanowiliśmy pokonać RSOG (Rowerowy Szlak Orlich Gniazd) w 2 dni, dzieląc go na w miarę równe połowy. Dziennie wychodził nam więc całkiem spory dystans i liczyliśmy się z faktem, że nie wszystko na trasie zobaczymy z należytą uwagą. Czy ta decyzja była dobra myślę, że napiszę na końcu relacji jednak całość wycieczki wraz z dojazdem i powrotem całość zajęła nam 4 dni, czyli całkiem sporo.

Plan ramowy wyglądał tak:
– w pierwszy dzień jedziemy autem do Częstochowy, zwiedzamy ją i mamy pierwszy nocleg,
– ruszamy w drugi dzień rano, jedziemy połowę trasy i mamy drugi nocleg,
– ruszamy rano dnia trzeciego, dojeżdżamy do Krakowa gdzie łapiemy pociąg i wracamy do Częstochowy. Tu nocleg trzeci,
– czwarty dzień to już powrót samochodem do domu.

DZIEŃ PIERWSZY (PONIEDZIAŁEK)
Tobołki spakowane mieliśmy już wcześniej więc rano skoczyliśmy tylko po świeże bułeczki do sklepu, szybko załadowaliśmy rowery na wehikuł drogowy i można było ruszać.

Rowerowóz w pełnej krasie. Taki. bo do niego mam bagażnik 🙂

290 km pokonaliśmy spokojnie i bez problemów. Nawet nawigacja jakoś specjalnie nie skiepściła i trafiliśmy 🙂
Trasa okazuje się wiodła bardzo dobrymi drogami, z małym natężeniem ruchu, omijało się wszystkie większe miasta. Moim Opelkiem szybko z rowerami się nie da, ale za to odwdzięczył się fenomenalnym spalaniem, poniżej 4 litrów ropy na 100km 🙂
Hotel wybrałem w Częstochowie położony trochę na uboczu (w dzielnicy przemysłowej, koło terenów huty). Zależało mi na tym by było miejsce na zostawienie auta, a nie centrum miasta z płatnymi strefami. Pod tym względem trafiłem idealnie. Było czystko, spokojnie, nie robili problemów by auto stało sobie nawet jak nas nie ma. A skoro jestem zadowolony to co mi szkodzi polecić – Hotel Geris (wybierany z Booking.com).
Dodatkowym plusem lokalizacji okazał się fakt, że blisko mieliśmy do szlaku rowerowego, przy czym omijało się jazdę przez Częstochowę. Szlak formalnie prowadzi bowiem przez miasto, od dworca kolejowego.
Są plusy, są i minusy 🙂 Do Starego Miasta było stamtąd 7 km, a do Jasnej Góry koło 10 km.

Jak już rozgościliśmy się trochę w hotelu, pozostało ruszyć w miasto. Moja małżonka optowała za jazda rowerami. Mi jakoś pasowało bardziej pieszo. Myślę sobie, będzie kłopot zwiedzać z rowerem, może nie ma gdzie go postawić itp. Na swoje nieszczęście przekonałem ją i poszliśmy. Rany… kobiety mają jednak często rację.
Szło się przemysłową strefą, nie widząc żywej osoby (GPS nam wskazał to jako najkrótszą trasę pieszą). Mijały nas tylko jeżdżące auta. Oczywiście nie było żadnego sklepu, a upał w mieście nieziemski (z pogodą trafiliśmy idealnie, nie padało przez całą wycieczkę, słoneczko smażyło za to cały czas).
Pierwszą Żabkę spotkaliśmy dopiero na Starym Mieście więc czym prędzej nawadnialiśmy się i dopiero później ruszyliśmy dalej. Na jakiś obiad, a później już tylko zwiedzać i zwiedzać…

Wiadomo, Jasna Góra w swojej okazałości.

Hmmm… Święte Miasto zobowiązuje, sporo kościołów, nic specjalnego poza tym. Nie wiem czy to z powodu poniedziałku czy „po sezonie” ale na Jasnej Górze pusto, pozamykane dużo miejsc do zobaczenia. No ale ok, co trzeba zobaczone, zdjęć parę dokonałem, pamiątki kupione można wracać do hotelu.

I od drugiej strony 🙂
Park przy Jasnej Górze.

10 km spacer spowodował jednak, że ruchu mieliśmy dość 🙂
Pierwotnie myśleliśmy o tramwaju na powrót (linia szła po trasie naszego „spaceru”) ale w dobie covida i małej wiedzy gdzie, po ile bilety to padło na taxi. Nie wyszło drogo, a dużo męki nam oszczędziło.

Ufff… w hotelu można było odpocząć, wstępnie się spakować na jazdę i pora było zaczynać odpoczynek nocny.