Archiwa tagu: podsumowanie

Maratońskie przygotowania – 03/2024

Po totalnie nieudanym lutym, w marcu można powiedzieć, że zaświeciła dla mnie (delikatnie) gwiazdka nadziei 🙂

Po analizie swojej formy, pozostałego do maratonu czasu uznałem, że spróbuję skupić się na trzech aspektach:
– zbudowanie chociaż podstawowej, powtarzalnej wytrzymałości biegowej. Mam tu na myśli regularne, spokojne bieganie i z każdym tygodniem delikatne zwiększanie dystansu. Uznałem, że będę dokładał po 1-2 km do każdego tygodnia. Trochę bałem się wrzucać w treningi jednego longa i resztę krótszych biegów więc podjąłem decyzję by każdy trening był taki sam. Nie jest to może zbyt efektywne ale obawiałem się, że po długim biegu będę zmęczony i kolejne 3 treningi będą „oszukane/słabe”. Wolę być przygotowany nawet na krótszy dystans ale w sposób powtarzalny a nie dłuższy a dokonywany wysiłkiem woli :),
– zróżnicowany rozwój „formy ogólnej” czyli rower, spacery, ćwiczenia w domu,
– zrzucenie wagi ile się da ale w sposób bezpieczny, nie rzutujący na zdrowie, siłę potrzebną do trenowania.

O dziwo udało mi się sumiennie przepracować cały miesiąc. Regularnie wychodziłem na swoje bieganie i faktycznie co tydzień po ten jeden km dokładałem – do trzech treningów, pierwszy był zawsze mniejszy (taki jak w poprzednim tygodniu).
Kiedy pierwszy raz od bardzo dawna zrobiłem 10 km podczas biegu naprawdę mega mnie to podbudowało! Poczułem, że jeszcze jestem w stanie coś przebieg i nie powiem dało mi to sporego motywacyjnego kopa. Oczywiście to nie gwarantuje sukcesu maratońskiego ale dla mnie było naprawdę ważne.
Treningi biegowe bardzo mocno wsparłem rowerem. Czasem myślę, że nawet za mocno ale jednak nie mam ochoty żonie odmawiać i wolę z nią pojeździć 🙂
Oprócz tego udało mi się faktycznie regularnie ćwiczyć w domu. Tu przyznam się potrzebuję więcej silnej woli bo po ciężkim dniu (bieganie, rower itp.) trochę mi się już nie chce i nieraz oszukuję 🙂 Albo tylko trochę pomacham hantelkami albo odpuszczam. Muszę się bardzo pilnować żebym nie zrezygnował całkiem 🙂

Patrząc na numerki wyszło to tak:
Bieganie: 106 km (wzrost w sumie 100% względem lutego)
Rower: 437 km
Spacery: 16,1 km
Waga: -2.5 km względem startu. Dobrze, ale dalej jednak dużo za dużo 🙁

Na tą chwilę jest w miarę ok. W kwietniu będę kontynuował powyższą strategię. Jeśli nic po drodze się nie spieprzy przed samym maratonem powinienem być w stanie przebieg około 14-15 km (4x w tygodniu). Myślę, że pozwoli to dociągnąć przynajmniej do połówki a później to się zobaczy 🙂


Adidas Ultraboost DNA Prime

Świat biegowy dawno już poszedł do przodu. Teraz na topie jest karbon. Ja aż tak za nowościami nie gonię i przy okazji zeszłorocznego maratonu postanowiłem spróbować „modnej” parę lat temu pianki boost.

Jak to u mnie ważnym kryterium jest cena stąd też po przeglądaniu różnych ofert zdecydowałem się na tytułowy but – Adidas Ultraboost DNA Prime. Buty te w dalszym ciągu można wyszukać w sklepach internetowych (za około 300 zł) więc myślę, że warto cokolwiek o nich wspomnieć.

Z najważniejszych parametrów buta wymienię:
– cholewka z materiału Adidas Primeknit (czyli szyta w całości),
– na podeszwie guma Continental no i oczywiście pianka Ultraboost,
– drop 10mm,
– waga 314 gram (mój pomiar rozmiaru 46),

Nie lubię wydawać dużo na buty. Chyba nie do końca umiem je wybrać bo zawsze po zakupie czegoś firmowego i drogiego dopadała mnie klątwa złego wyboru 🙂 A to ciasnawe w palcach, a to szybko się rozlazły… nie inaczej wyszło tym razem 🙂

Większość Adidasów kupowałem w rozmiarze 46 (z połówkami lub samo :)). Tym razem też – wziąłem 46. Po założeniu na nogę jest ok, przyjemnie, nie uciska. Okazało się niestety, że ten model ma język będący kawałkiem materiału bez żadnego wypełnienia. Boostowa podeszwa jednocześnie mocno pracuje „ugina się” i but przez to (jak żadne Adidasy do tej pory) latał mi trochę na nodze. Pierwszy bieg, drugi bieg – czuję, że mi się stopa w nim rusza co zaowocowało niestety bąblami na stopie.

Nie powiem, wkurzyło mnie to fest :/ Lekarstwem na ten problem okazało się mocne wiązanie – aż na pograniczu ucisku. Dopiero wtedy noga mi się w nim ustabilizowała, przestały mnie obcierać i można było zacząć cieszyć się z zalet pianki Boost.

Jak wspomniałem, odczucia z biegu są faktycznie inne. Adidasy są miękkie, sprężynujące. W mojej ocenie dużo bardziej niż pianki w podstawowych modelach tej marki. Ultraboost fajnie pracuje dając amortyzację stopie. Trzeba się do tego trochę przyzwyczaić, nie jest to jednak przeszkadzające. Nie ma się wrażenia zmulenia i tracenia energii na walkę z obuwiem.

Niezbyt mogę się wypowiedzieć o trzymaniu w deszczu bo nie trafiłem na szczęście na zła pogodę ale myślę, że nie powinno być z tym problemu. Continentalowa guma, która miałem w innych butach Adidasa raczej zawsze daje radę.

Do tej pory przebiegłem w nich kilka treningów + maraton. Buty są w dobrej kondycji, nic się nie zniszczyło, nie widać śladów starości itp.

Po maratonie nie stwierdziłem żadnego dyskomfortu dla stóp więc finalnie cieszę się, że dało się odczarować fatum złego wyboru 🙂 Wszystkim którzy planują je kupić polecam jednak dobrze przemyśleć rozmiar. Może warto zaryzykować mniej niż zawsze.

Maratońskie przygotowania 2023/24 – start

Jak już wspominałem, w maju chciałbym pobiec w 50 Dębno Maraton. Plan zakładał przygotowania, realizowane wg podobnego schematu, jak rok temu.
Grudzień miał znów być miesiącem rozruchowym, a od stycznia już jazda z treningiem 🙂
Bazując na ubiegłorocznych przygotowaniach miałem obawy, iż zakończy się to podobnie jak w 2023. Forma będzie taka sobie i przebiegnę go raczej „turystycznie”. Mam ciągle jakieś tam ambicje, po głowie chodziła mi więc myśl, że może jednak docisnąć mocniej. Trochę bardziej dołożyć kilometrów, trochę szybciej, może diety i ćwiczeń przypilnować w końcu…

Będę szczery – idzie bardzo źle 🙁

Po pierwsze i najważniejsze – Zastrajkowała mi coś głowa. Nie chce mi się „poważniej” biegać. Mam tu na myśli fakt, że wychodziłem te 4 razy w tygodni ale zadowalałem się truchcikiem na 5, 8 km. Zawsze był jakiś wykręt. A to zmęczony, a to rozruch, mocniej będzie na kolejnym treningu, pogoda nie ta…

Po drugie – biegało mi się tak sobie nawet na tych marnych dystansach. Jak poleciałem ciut dłużej to później zmęczony, nogi bolą. Kontuzje też mnie trochę łapały w głupich sytuacjach. Zmieniałem koło w aucie, poderwałem się z kucków – w kolanie coś chrupło. Szarpałem się w łazience ze skarpetką – jak nogę zgiąłem to myślałem, że achilles mi się urwał! Ufff.. nadwyrężyłem tylko bo pracował jednak. Dwa dni go czułem ale przeszło.
Dumałem trochę czemu i chciałem zrzucić to trochę na wiek (48 lat już :)) ale swoje zrozumiałem jak wlazłem na wagę. 95 kg się ma.

No masakra. Jestem w pupie. Zmarnowanego czasu mnóstwo i to nie koniec. Zadbać muszę najpierw o siebie (ogólnie). W lutym więc nie będę się porywał na mocniejsze treningi. Oznacza to, że zostanie mi jakieś 2 miesiące – marzec, kwiecień. Cóż, wynik jest już chyba przesądzony no ale może jakieś światło nadziei dla mnie zaświeci.

Cyferki zaś wyglądały tak:

Grudzień 2023
Bieganie: 77,2 km
Rower: 44 km
Spacery: 23,4 km

Styczeń 2023
Bieganie: 106 km
Rower: 47,3 km
Spacery: 46,1 km

Trochę matematyki z 2023 i przemyśleń przyszłościowych

Dla porządku mialem wpisać cóż tam się biegało w ostatnich miesiącach ale, ze cyferki szalu nie robią to podsumujmy lepiej cały rok:

Bieganie: 1711km
Rower: 3207 km
Chodzenie: 169 km

Nie tak zle w sumie ale ilość dziwnie nie przekłada się na jakość u mnie 🙂

 Rekordów żadnych nie zanotowano w ubiegłym roku.

Mam wrażenie, ze wiem bardzo dobrze co powinienem zmienić, tylko gorzej z chęciami do tych zmian. Cóż… nie każdemu widać dane 🙂 no ale zobaczymy jak to pójdzie w 2024.

W każdym razie… Żeby podtrzymać chęci do roboty wybrałem już 2 główne biegi. Będzie to Maraton w Dębnie a później 3 x Śnieżka. Biegi „poboczne” to pare moich ulubionych 10 kilometrówek które gdzieś tam od czerwca do września będą. Później się zobaczy, może City Trail by tradycji było za dosc (start co 2 lata).

Na ten moment jestem w podobym punkcie przygotowania jak w 2023. Waham się czy trenować jak rok temu czy postawić wszystko na jedna kartę i docisnąć do oporu. Rozum podpowiada ostrożnie, bo czuje swoje niedomagania ale mam obawy, ze ostrożnie = skończę jak ostatnio. Czyli – słabo.

XV Bieg Koguta – 10/09/2023

Ten bieg wpadł mi dość niespodziewanie do kalendarza imprez. Nie planowałem go ale, że w mojej firmie powstał pomysł startu i szukano chętnych, to czemu nie. Jak dają za darmo to się bierze (wg polskiego stylu życia) 😉

Nie spodziewałem się przesadnych eksplozji formy na nim, uznałem, że zawody będą dobrym sprawdzianem na co mnie po prostu stać. Jak będzie szło źle to do mety tak czy tak dobiegnę. Pewnie tylko trochę wolniej niż chciałem.

Wszelkie prognozy meteo wskazywały, że w niedzielę będzie bardzo gorąco. Nie służy to mi więc uznałem, że nie będę cisnął, raczej potraktuję go mocno treningowo.

Strategię weekendowego truchtania zepsuli mi jednak ziomkowie z roboty bo zaczęli dyskusje – ten ma życiówkę 49 min, drugi jeszcze lepiej. Kurde, ja tu taki biegacz! wstyd będzie skończyć na tyłach. Z tego powodu plan się zmodyfikował – polecę ile mogę (czyli na około 50 min), zobaczymy co z tego wyjdzie.

Tuż po starcie

Od samego startu udało mi się samoczynnie wejść na tempo lekko poniżej 5:00 min/km. Biegnę sobie, widzę baloniki (na mój czas) koło mnie czyli idzie ok. Pierwsze dwa, trzy kilometry biegłem troszkę przed nimi. Jakoś koło czwartek kilometra zrównali się ze mną by od piątego niestety już mi odchodzić. Niedostatki formy w połączeniu z upałem nie pozwoliły mi na pościg. Tempo oscylowało w granicach 5:20-5:30. Na więcej mnie po prostu nie było stać.

Meta

Finalnie na metę wpadłem po czasie 00:52:52. Pozwoliło to uplasować się na miejscu 249 z 639.

Z medalem

Nie tak źle jak na warunki i zwyczajowe niedostatki treningowe. W firmie też ostatni nie byłem. Najlepsi wprawdzie wykręcili koło 47 min ale wolniejsi bliżej 60. Czyli taki bezpieczny środek.

Podsumowanie Lipiec + Sierpień 2023

Kurcze, już się bałem, że ciężko będzie mi podsumować miniony okres ale miła niespodzianka 🙂 W końcu, łatwo w apce Suunto uzyskać dane za okres miesiąca. 2 kliknięcia i jest 🙂 Utwierdza mnie to w przekonaniu, że zakup zegarka był dobrym krokiem.

Lipiec 2023
Bieg: 114 km
Rower: 565 km
Chodzenie: 15.3 km

Sierpien 2023
Bieg: 71 km
Rower: 545 km
Chodzenie: 20.7 km

No a wracając na ziemię. Nie ma co tu wymyślać – nie chciało mi się biegać ostatnie 2 miesiące. Najpierw, po Śnieżce był odpoczynek, później okres rowerowo-urlopowy i tak jakoś zleciało. Głowa zadecydowała by się nie męczyć 🙂

 Owszem, jak to u mnie starałem się biegać dość regularnie (3-4 razy na tydzień) ale dystanse siadły dokumentnie. Truchtałem po 5-10 km i to tyle. Sporo było w zamian roweru. Wraz z rodziną kręciliśmy długie wycieczki po Dolnym Śląsku. Polecam tu stronę:

https://dolnyslaskrowerem.pl/

Trasy fajne, dobrze poprowadzone (przynajmniej te z Ziemi Kłodzkiej). Wrzucę niedługo na swoją stronę coś więcej o tych jazdach + zdjęcia, to może ktoś zechce odwiedzić nasz rejon.

Biegowo, cóż wielkiego pożytku z tego nie będzie. Forma jeśli jakaś po maratonie/Śnieżce była to przepadała. Niemniej nie chcę ogłosić porażki sezonu dlatego coś tam jeszcze chciałbym w tym roku powalczyć.

Na początek września miałem w planach Półmaraton Wałbrzych ale zbulwersowało mnie wpisowe (ponad 100 zł do zapłacenia). Długo myślałem czy mi nie szkoda i finalnie dałem sobie spokój. Biegałem tu już tyle razy, Toyoty nigdy nie wygrałem. W połączeniu z aktualnie marną formą nie miało to sensu.

Z zaskoczenia wystartuję jednak 10/09 w Biegu Koguta (Oława). Firma moje zmontowała ekipę biegową, opłaciła start to czemu nie. Zobaczę na co mnie stać aktualnie.

Na bazie tego postaram się wypaść dobrze w kolejnym biegu, który lubię czyli w Twardogórze (tydzień później). Chciałbym pobiec szybko (na swoje możliwości) żeby nie wylądować całkiem w ogonie 🙂

 Czy się uda, zobaczymy.

Na koniec sezonu zaś chodzi mi po głowie Półmaraton Górski Orzeł. Tu by wypadało się jednak sprężyć i solidny trening dokonać. Niby mam wszelkie warunki ku temu – co tydzień jestem w Górach Sowich. Nic tylko biegać, biegać … zobaczymy 🙂

3x Śnieżka 2023

3x Śnieżka – a w zasadzie 2x czyli powrót klimatów ultra

Zbierałem się do tej relacji dłuższy czas i w sumie ciągle mi było nie po drodze. Bieg nijaki (w moim wykonaniu) to i ciężko ładny opis sklecić.
Zwyczajowo też nie załapałem się na żadne zdjęcie mimo, iż fotografów tam było jak mrówek (a czekałem cierpliwie czy uda się znaleźć na foto). Zdegustowany jestem jak koledzy po pasji mnie omijają :/

No cóż, życie…

Przygotowania
Żeby nie męczyć się podróżą przed i po biegu wykupiłem 2 noclegi w Karpaczu. Pensjonat wybrałem trochę stary (widać, iż lata świetności ma za sobą) ale był czysty, niedrogi i co ważne blisko startu. Jeszcze bliżej było z niego do Biedronki więc logistycznie nie było żadnych problemów 🙂

Prognozy pogody zapowiadały się korzystnie dlatego też nie miałem wielkich problemów ze sprzętem. Zabrałem krótkie spodenki z Decathlonu, ich 5 palczaste skarpetki, koszulkę Salomona (tania, podstawowa linia). Na głowę bandana. Na nogi wojskowe, sportowe buciki i dodatkowo piłkarskie getry Jomy. Biegowy plecak z Aldi oprócz softflasków i żeli (musy owocowe) zapełniłem wymaganą kurteczką, telefonem i w sumie tyle. A nie, zabrałem jeszcze rękawiczki biegowe jakby jednak miało być zimno na szczycie 🙂 Nie przydały się na szczęście.

Wstępny ogląd co czeka mnie na trasie miałem, bo biegłem ten sam dystans w 2018r. Od majowego maratonu, przebombiłem jednak przygotowania, dlatego też nie nastawiałem się zbytnio na rekordy a myślałem jak zminimalizować ryzyko porażki (braku sił, nie zdążenia w limicie itp). Strategia była więc prosta. Biec, bardzo spokojnie niemniej minimalizować spacery ile się da. Optymistycznie w sumie 🙂

Zawody
Pobudkę zrobiłem jakieś 2 godziny przed biegiem. Zjadłem lekkie śniadanie, przygotowałem sobie trochę wody i mus, które zaplanowałem spożyć z 30 min przed startem. Żeby nie męczyć się staniem i czekaniem na start, wyszliśmy z hotelu jakoś 08:20. Niecałe 10 min spacerku i można było spokojnie czekać.

Posiedziałem chwilkę na ławeczce, Żona zrobiła zdjęcia. Przyglądałem się trochę tłumowi biegaczy i mam wrażenie, że trochę zmieniła się pula startujących. Sporo osób (nie ujmując nikomu bo sam jestem stary i gruby :)) raczej nie wykazywała przesadnej formy. Ot nastawiała się na górską zabawę. Grupki robiły zdjęcia, relacje itp. itd. Kiedyś chyba więcej było osób, które skupiały się stricte na wyniku. Spoko, co kto lubi 🙂
Lekka rozgrzewka stacjonarna, ustawiłem się w tłumie i już – lecimy.

Start zaskoczył mnie kierunkiem. Nie wiem czemu wydawało mi się, że kiedyś biegło się w drugą stronę. Póżniej na trasie też miałem wrażenie, że pierwsze kółko szło inaczej. Albo zatarły mi się już detale ostatniego biegu albo organizatorzy coś zmienili.

Początek biegu niezbyt sprzyjał bieganiu. Uliczka była wąska, szybko przeszła w jeszcze węższą kostkowaną alejkę i ciężko było biec. A starałem się truchtać. Co mnie dziwiło dużo ludzi już tu od startu szło, wcale nie próbując biec. Mimo konieczności spacerów udało mi się sporo osób ominąć.

Pierwszy dłuższy i zaplanowany spacer zaczął się u mnie już za miastem, na szlaku prowadzącym do Strzechy Akademickiej. Skorzystałem z niego i zrobiłem parę zdjęć. Pózniej też w czasie spacerków lub przerw starałem się zrobić jakieś zdjęcia. Widoki piękne, żal nie mieć pamiątki.

Po chwili zrobiło się wypłaszczenie, to trzeba było biec w okolice punktu żywnościowego (przy Domu Śląskim). Niektórzy robili tu przerwę, ja skoro miałem dalej wodę w softflaskach uznałem, że zdobędę szczyt a uzupełniał zapasy będę na zbiegu. Droga przez łańcuchy (szlak czarny, zakosami) spowolniła mnie znacznie ale oto i jest szczyt. Fotka „spodka” i w dół.

Ciężko się zbiega po tych kamulcach i zadowolony byłem, że była dobra pogoda. Ostatnim razem było wilgotno i wtedy to był hardcore. Teraz buty trzymały dobrze, nie miałem problemów z poślizgami ale i tak nie szalałem.
Przy punkcie żywieniowym cola, woda, arbuzy i dalej w dół. Krótki odcinek był dość przyjemny aż do zakrętu o 90stopni w prawo gdzie dopiero zaczęło się kamieniste piekło 🙂 Coś tam próbowałem biec ale tempo chyba miałem spacerowe. Gdy zaczął się późniejszy odcinek szutrowy to też nie byłem zadowolony. Bałem się szybko puścić w dół by się nie wyrąbać lub zajechać nogi.

Pierwsze kółeczko zrobiłem w jakieś 2:48:15. Szybko uzupełniłem zapasy w Karpaczu i ruszyłem na drugie okrążenie. Co mnie zaskoczyło sporo osób zbiegało do miasta już niestety po limicie. Kurcze, marnie dla nich.

Braki kondycyjne dały już o sobie znać. Tym razem sporo pochodziłem w Karpaczu i ja. Gdy zaczał się szlak przez las (szlak czerwony) uznałem, że szkoda energii na próby biegu i starałem się iść szybkim marszem. Dobrze, że w lesie był cień bo upalna pogoda mogłaby jeszcze szybciej wyciąć resztki sił. Po lesie, esencja zawodów – schodkowo, kamienista trasa w górę.

Oj, delikatnie mówiąc zmęczyłem się. Z raz czy dwa, przysiadłem na 30 sekund na kamulcach. Niby zegarek nie pokazywał jakiegoś zabójczego tętna ale czułem się słabo. Wolałem odpocząć.
Przy punkcie wlałem w siebie colę i ruszyłem na łańcuchy. O ile na pierwszym kółku było dość pusto, teraz sporo turystów. Kolejki na szczyt jeszcze nie było ale… dobrze, że to nie weekend. Po drodze też się posiedziało tu i tam niemniej finalnie się wspiąłem.


Na górze wyczaiłem mojego brata (rodzinnie zdobywali szczyt od czeskiej strony). Miał być, poczekać i zrobić jakieś pamiątkowe zdjęcie. Chwilkę pogadaliśmy i ruszyłem na dół.


Jako, że trasa powrotna jest taka sama jak na pierwszym okrążeniu to nie ma się już co o niej rozwodzić. Powiem tyle, że biegłem wolniej niż za pierwszym razem i dodatkowo chyba źle związany miałem prawy but. Czułem, że obiło mi paznokcie. Dziwne, w lewej nodze nic złego nie nastąpiło.

Na mecie w Karpaczu zameldowałem się po 06:26:12. Zostało mi trochę do limitu, ostatni nie byłem. 5 lat temu jednak przebiegłem w 05:51 widać więc dobitnie, że nie był to wyczyn mistrzowski. W każdym razie jednak nie narzekam. Udałem się przebrać, umyć do pensjonatu a później z rodziną na spacer, obiad w mieście. Wieczorem wróciliśmy jeszcze na dekoracje i losowania. Los jednak do mnie się nie uśmiechnął, nic nie wygrałem.

Podsumowanie
Cóż. Bieg ukończony i jestem zadowolony. Ładne widoki, sportowy wysiłek. Poza obitymi 2 paznokciami nic sobie nie uszkodziłem. Nogi dzień później wprawdzie masakrycznie bolały ale to urok ultra. Przynajmniej wie człowiek po co tam pojechał 🙂

Koniec czerwca

Ostatni tydzień czerwca był dość owocny w numery sportowe.

Tydzień 26
Bieg: 47,43 km
Rower: 148,46 km (58,1 na elektryku)
Spacer: 4,62 km

Sporo nakręciłem na rowerze. Część wprawdzie na elektryku, bo mimo słabej pogody w środę zdecydowałem się na jazdę do pracy, ale większość to jazda normalna, po górkach. Przy okazji wyprawy do roboty udało mi się w końcu wytestować ile wytrzyma bateria mojego pojazdu.
Na pełnym wspomaganiu daje radę jakieś 12km a później trzeba przełączyć na średnie. Też się jedzie ale to już nie ta prędkość 🙂

 Przy tej okazji naszło mnie głębokie przemyślenie, że sens zakupu używanego elektryka za około 2-3k (jak niektórzy sprzedają) i by miał tyle wytrzymać jest dyskusyjny. Dobrze, że mój kosztował sporo mniej 🙂

To co najciekawsze czyli bieganie odbyło się na zasadzie – musi być 4 x w tygodniu i przynajmniej po 10 km. Spełnione w 100%.
Pogoda zresztą, nie nastrajała do szaleństw. Strasznie gorąco u nas było. Pełne słońce, a często jeszcze „parówa” po deszczu.

Katastrofą za to zupełną jest fakt, że wybrałem sobie trasę z solidnym, górskiem zbiegiem w niedzielę. Rajusku ale nogi mam nieprzyzwyczajone do takich doznań 🙂  Będzie fun na naszej górze 🙂

 Ale co tu teraz lamentować, trzeba było wcześniej o tym myśleć.

Przy okazji weekendowego biegania robiłem też ostatnie testy sprzętu, w którym chce polecieć 2xŚnieżkę. Zdecydowałem się nietypowo na wojskowe buciki, które kiedyś opisywałem na swojej stronie. „Normalne” buty trailowe jakie mam są już bowiem stare i nie sądzę, że lepsze.
A w tych całkiem ok. Fajnie amortyzują, bieżnik jakiś tam mają. Te parę gram więcej można odżałować.
Męczy mnie jeszcze koszulka bo niby coś wybralem ale chyba trochę mnie obciera na dole pleców. Nie mogę zgadnąć na 100% czy to ona + pasek od plecaka czy jednak spodenki. Dzisiaj (wtorek) zrobię ostatni trening w ciuchach, w których kiedyś biegałem ultra (inny zestaw) i albo będzie ok albo nie  🙂

Ciężko…

Coś się zebrać do solidnego biegania. Czy to zniechęcenie po marnym maratonie, czy zmęczenie rygorem treningowym ? A może marne warunki pogodowe (bo albo upały albo deszcze)? Sam w sumie nie wiem.
Tak samo ciężko się zebrać do prób spisania tego co udało się dokonać w poprzednich tygodniach więc jak nie spróbuję teraz to później może już być katastrofa generalna 🙂

Maj zamknąłem całościowo takimi liczbami:
Bieganie: 141,5 km
Rower: 461,97 km
Spacery: 24,87 km

Jak widać był to miesiąc zdecydowanie rowerowy. Po maratonie potrzebowałem trochę regeneracji, nie chciało mi się biegać mimo tego, że mam zaplanowane zawody w czerwcu, lipcu. Wcześniej planowałem zresztą dłuższe jazdy rowerowe (Rowerowe Sowie, Kaszubska marszruta) jakiś sens w tym chyba był.

Ogólnie, za sprawą nacisków szanownej małżonki dość mocno wkręciłem się w rower 🙂 Żeby nasze wyprawy miały dodatkowe emocje dokonaliśmy nawet upgradu sprzętu. Mimo, że teraz na topie elektryki to … kupiliśmy sobie rowery szosowe. No dobra, dla „emerytów” jak my 😉 to szosy na emeryturze czyli po konwersji na fitnesowe dokładniej.
Ja wypatrzyłem pięknego Gianta TCR Compact Expert Series, a jej w sumie jeszcze fajniejszego Koga Miyata Gents Lux.

Giant TCR
Koga Miyata

Cóż, teraz nie pozostaje nic innego niż nawijać kilometry szosy na koła 🙂

Czerwiec jest jeszcze w toku ale patrząc na tygodnie, to działo się tak:

Tydzień 22 (tylko dni czerwca)
Bieg: 16,37 km
Rower: 55,53 km
Spacer: 2,71 km

Tydzień 23
Bieg: 8,37
Rower: 152,64 km
Spacer: 13,1 km

Tydzień 24
Bieg: 32,6 km
Rower: 56,76 km
Spacer: 1.98 km

Tydzień 25
Bieg: 35,31km
Rower: 71,48 km
Spacer: 4,17 km

Rowerowanie utrzymało mi się do końca tygodnia 23, kiedy to uznałem, iż wystarczy obijania, pora przypomnieć sobie jak się biega. W planach był powrót do zwyczajowych czterech treningów na tydzień ale pogoda, jakieś nieplanowane obowiązki spowodowały, iż w każdym tygodniu biegałem tylko po 3 razy.
Wszystko były to spokojne biegi, mające znów wprowadzić mnie w rygor treningowy.
Mimo marnego (w mojej ocenie) kilometrażu wyszły z tego nawet całkiem fajne rzeczy co opiszę w kolejnym poście 🙂

Obijamy się

Biegowo. A przynajmniej ja.
Coś po maratonie ciężko mi było ostro wrócić do biegania i tylko truchtałem. Sporo za to weszło roweru. Był w tym w sumie pewien cel bo na koniec maja wybrałem się na ciekawy rajd rowerowy – Rowerowe Sowie, o którym opowiem w kolejnym wpisie.

Jako, że biegowo nic konkretnego nie trenowałem to podam tylko numerki tygodniowe.

Tydzień 20 / 2023
Bieganie: 34,54 km (3 treningi)
Rower: 85,93 km (2 treningi)
Chodzenie: 6,27 km (1 spacer)

Tydzień 21 / 2023
Bieganie: 22,15 km (2 treningi)
Rower: 148,54 km (2 treningi)
Chodzenie: 6,24 km (1 spacer)

Kolejne 2 tygodnie (bieżący i przyszły) będą jeszcze z przewagą roweru ale później biorę się ostro za treningi biegowe. Ostro, bo na początku lipca zmierzę się z górskim bieganiem na Śnieżkę 🙂 Zapisałem się dość dawno na zawody 2 x Śnieżka (w ramach 3x…)więc cóż… wypada zmieścić się chociaż w limitach 🙂